środa, 25 czerwca 2014

Rozdział 4


10 października 2009, Paryż
  Adams mimo kaca wypełnił wszystkie dotychczasowe zadania Jones. Był bardzo zmęczony usługiwaniem jej przez cały tydzień. Jutro kończyła się jego służba. Ann Marie starała się jak najbardziej wykorzystywać go. Namiętne popołudnie poszło w niepamięć. Anie znowu była dla niego zwykłą szmatą, znowu objadała się lodami i innymi słodyczami po każdym wyzwisku. Tak odreagowywała płacz. Chodziła na siłownię i waliła z całych sił w worek treningowy. Miała już nawet niezłe mięśnie, wszystko dzięki Adamsowi. Dzisiaj czekał ich długi lot do Holmes Chapel. Po raz kolejny okazało się, że upierdliwy Adams jedzie w to samo miejsce co oni. Na szczęście James jeszcze wypełniał zadania Ann.
Harry i Rose zostali parą. To dość śmieszne, bo gdyby nie Paryż i Wieża Eiffela nie doszłoby do tego. Scena niczym ze starych filmów. Według Rose urocze - urocze, że Hazz zdobył się na takie publiczne oświadczenie. Przecież co im to oświadczenie dało? Nic, zupełnie nic, a jednak byli z siebie zadowoleni. Z siebie i swojej 'miłości'. Jak można dwutygodniową znajomość nazwać miłością? Zauroczeniem, podziwem, zainteresowaniem - trzy razy tak; miłością - nie. No cóż oni będą żałować, nie ja. Ja tylko zamieszam w ich życiu tak, żeby nie było prosto.
15:02, Paryż; lotnisko

Pasażerów lotu Paryż - Londyn prosimy o udanie się na odprawę. Dziękujemy i życzymy miłego lotu. Rozbrzmiewał kobiecy głos na lotnisku.
Po dwóch godzinach cała czwórka (Harry zaprosił do siebie Jamesa) siedziała wygodnie w samolocie. Rose zacisnęła palce na podłokietnikach podczas startu. Nienawidziła turbulencji.
- Spokojnie, jestem tutaj - szepnął jej we włosy Harry. Uśmiechnął się pocieszająco i splótł swoje palce z jej. Uśmiech nie był jakiś wyjątkowy. Uśmiechał się tak do każdej swojej dziewczyny, pokazywał dołeczki, a w oczach błyszczało zauroczenie, podziw, szczęście. Tak, Harry był naprawdę szczęśliwy z Rose. Rodriguez ścisnęła jego rękę zaciskając jeszcze mocniej powieki. Cieszyła się, że chłopak jest obok, ale mimo wszystko się bała. Kiedy tylko stewardessa oznajmiła, że mogą odpiąć pasy Rosie rozluźniła uścisk i szepnęła 'Dziękuję' do swojego chłopaka.
- Wiesz, że Ann ma jutro urodziny? - usłyszeli zza pleców ściszony głos Adamsa.
- Ta, ale z tobą pić już nie będzie - odpyskowała mu Rosie.
- Dalej będziesz nam wypominać, że wypiliśmy na pół setkę i po 0,7? - spojrzał na nią pytającym wzrokiem i uniósł brew.
- My się zajmiemy planowaniem przyjęcia, ty lepiej ją jakoś zagadaj - wtrącił się Harry widząc minę Rodriguez. Popchnął go za czoło do tyłu i wyciągnął z bagażu podręcznego laptopa. Wysłał maila do pani Jones i Payne'a. Liam zajmie się zorganizowaniem przyjęcia, a pani Jones i Lisa mają zrobić tak, żeby ją ogarnąć, a żeby się niczego nie domyśliła. Poza tym przyjeżdża pan Jones na tydzień, dziwne, bo zawsze przyjeżdża o okresie świąt Bożego Narodzenia i to jest jedyny czas w roku, w którym go widuje. Na życzenie Rose wszedł na stronę kwiaciarni, żeby obejrzeć ulubione krwistoczerwone róże Ann i w jakimś sklepie internetowym kupił lampiony. Powybierał filmy w guście Marie, których jeszcze nie widziała. Czekało ją świetne przyjęcie. Po pół godziny lotu i załatwiania różnych spraw na komputerze zamówił coś do picia. Strasznie zaschło mu w gardle przez ten czas. Kolejne pół godziny spędził na obserwowaniu Rosie, która zabrała mu laptopa. Wyglądała ślicznie. Kosmyki ciemnych włosów wymykały się z niedbałego koka i opadały delikatnie na czoło. Oczy miała skupione i zapatrzone w  ekran, a kąciki ust właśnie powędrowały w górę. Oderwała smukłe palce od klawiatury i poprawiła kołnierzyk koszuli, którą miała ubraną pod szarą bluzą. Zahaczyła zadbanymi i pomalowanymi na biało paznokciami o nitkę. Jednak nie odrywając wzroku od komputera poradziła sobie z tym. Harry mógłby tak na nią patrzeć godzinami, ale właśnie steward oznajmił o lądowaniu i poprosił o zapięcie pasów. Mina Rose zrzedła. Spakowała komputer i zacisnęła palce na podłokietnikach wbijając paznokcie w tkaninę, którą były obite. Styles po raz kolejny ją uspokoił i splótł ich palce razem. Jeszcze tylko godzina pociągiem i są w jego rodzinnym Holmes Chapel.
  Małe miasteczko niedaleko stolicy Zjednoczonego Królestwa budziło wiele wspomnień w Harrym i Ann Marie. Najpierw wstąpili do Stylesów się przywitać. Klasyczny, angielski dom z miłą rodzinną atmosferą. Anie zadzwoniła raz, potem drugi i kolejny do drzwi. Otworzyła im Gemma z piskiem.
- Mamo! Anie przyszła, chodź tu! - wydarła się do wnętrza domu, a chwilę po tym jak przyjęła jej wizytę do wiadomości rzuciła się na nią i zaczęła ściskać najlepszą przyjaciółkę brata.
- Jak w Londynie? Poznałaś jakiegoś chłopaka? Jak nauka? Trudniej? Już zdecydowałaś kim będziesz w przyszłości? Jak było w Paryżu? Podobali ci się Francuzi? - zasypywała dziewczynę mnóstwem pytań. Jej uwadze w ogóle uszło, że za szesnastolatką stoi dziewczyna w towarzystwie jej brata i jakiegoś chłopaka. To było nieważne. 'Najfajniejsza' z nich była Marie.Usłyszeli pospieszne kroki.
- Gemma daj jej już spokój, jest po męczącym locie, a ty męczysz ją pytaniami - blondynka dopiero teraz zauważyła resztę. - Ann, dziecko, wejdź proszę - powiedziała pani Styles. Traktowała Marie jak drugą córkę. Weszli, chłopcy zanieśli swoje bagaże, a Anie wtulona w mamę Harry'ego zmierzała ku kuchni.
- Gem, zapytaj chłopaków co piją - zwróciła się do córki. Rosie nastawiła wodę na herbatę, którą piła ona i Gemma.
-Ann, skarbie, opowiadaj jak ci się uczy w Londynie - uśmiechnęła się szczerze do Jones i wyciągnęła składniki na karmelowe late macchiato. Marie wreszcie była w centrum uwagi. Cały lot musiała znosić tego dupka, jazdę pociągiem też, bo jak twierdził 'Rose i Harry chcieli się zająć sobą'.
Anne Styles była genialną osobą, którą Ann Marie zawsze ceniła i szanowała ze wzajemnością. Anie uwielbiała spędzać popołudnia u Stylesów nawet wtedy, kiedy Hazz był z kumplami na boisku.
- Bardzo dobrze, zajęcia wyglądają nieco inaczej, niż tu w Holmes. Tam mają formę wykładów i projektów. Jest też dużo praktyki i mam przedmioty takie jak zielarstwo, czy historia sztuki.
- A masz tam jakieś koleżanki? Po tym jak wyjechałaś widziałam Taylora z inną i te twoje koleżanki też były jakieś takie dziwne - jednak zakuło. Zakuło wspomnienie o przyjaciółkach i jej eks chłopaku. Może nie tyle wspomnienie o nim, co o tym co jej zrobił. Anne też była wtedy przy niej.
- Tak, mam Rose - uśmiechnęła się życzliwie i wskazała na dziewczynę siedzącą na blacie.
- A tak, twoja mama coś wspominała.
- Chłopaki chcą herbatkę, jak ja i Rosie - usłyszały krzyk Gem i kroki trzech par stóp zbiegających na dół.
- Dziewczynki idźcie do nich, a jak się zrobią napoje to wam przyniosę. Teraz jeszcze zadzwonię po twoją mamę i Lisę, dobrze Marie? - jej imię wypowiedziała tak, jak potrafiła tylko ona i Harry. Z miłością.
- Jasne.
W dużym pokoju rozsiadły się na szarym narożniku. Usiadły pomiędzy chłopakami. Rose obok Harry'ego; Anie Adamsa, a Gemma musiała się zadowolić drugą częścią kanapy. Najwyraźniej bardzo jej to pasowało, bo położyła się na brzuchu i zgięła nogi machając nimi na przemian, a głowę wsparła na dłoniach. Jej blond włosy opadały swobodnie na plecy, a na ustach gościł szeroki uśmiech. To naprawdę ładna dziewczyna. Chociaż trzy lata starsza od pozostałych osób w pokoju miała genialny kontakt z Ann, no może nie tak dobry jak Harry, ale mimo wszystko genialny.
- No Harry, masz mi coś do powiedzenia? - wyszczerzyła się jeszcze bardziej i poruszyła sugestywnie brwiami. Oho, zaczyna się. Miesiąc go nie było, miesiąc, a ta już męczy. Ciekawe co będzie jak ona albo Harry się wyprowadzi.
- Tak, Gem, mam dziewczynę - odpowiedział głosem męczennika.
- A przedstawisz nam ją? - blondynkę ubiegła Anne z tacą pełną napojów w rękach. No to się nasz Hazziu wkopał. Siostra to tam jeszcze, ale mama...
- Rose, to jest moja mama i siostra Gemma, mamo, Gemmuś - powiedział złośliwie, bo wiedział, że tego nie lubi - to jest moja dziewczyna Rosie, ale wy się chyba już znacie.
- Poważnie? Chyba lepiej z bratową trafić nie mogłam - uradowała się Gem i już rozkręciła na dobre. NO dobra mogła lepiej trafić, ale to tak nie wypada. Przecież zawsze mogła trafić na Anie. Na jej piękną, kochaną, uczynną, mądrą, inteligentną, miłą i jeszcze by wiele wymieniać Anie. Anne Styles klasnęła w dłonie i znowu zniknęła w kuchni. Harry wyciągnął spod stołu paczkę Black Devili, poczęstował każdego papierosem, ale skoro nikt nie chciał zapalił sam. Jedynie jego siostra wzięła ze dwa buchy, po większej ilości dymu miała zawroty głowy. W całym domu rozległo się pukanie do drzwi, a tak robiła tylko jedna dziewczyna, która zamiast jak normalni ludzie używać dzwonka, kiedy ten był przy drzwiach, pukała. Do salonu bezceremonialnie wparowała Lisa. Niższa i, nie ukrywajmy, brzydsza siostra Ann Marie. Lisa rzuciła się na powitanie na Harry'ego, a za nią weszła pani Eleanor w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Kobieta była ładna, miała oczy i uśmiech Ann, lecz była nieco niższa i tęższa od swoich córek, a mężczyzna wysoki, barczysty, przystojny, ze świeżym zarostem i ciemnymi włosami ułożonymi w artystyczny nieład. Ann Marie zaparło dech w piersiach. Przecież on przyjeżdża tylko raz w roku, na święta, więc jak? Jakim cudem? Co oni znowu zwymyślali?
- Tata? -  szepnęła i podeszła do niego. Objął ją ramieniem, a ona wtuliła się w jego klatkę piersiową. Kochała go, naprawdę go kochała. Rozwód rodziców ciężko przechodziła. Miała wtedy tylko 10 lat, a jej dotychczasowe życie w jednym dniu legło w gruzach. Musiała się pogodzić z wyjazdem taty. To właśnie było najtrudniejsze, jego wyjazd. Spędziła połowę dzieciństwa na zabawie z tatą, a tu okazuje się, że musi się wyprowadzić ot tak i pożegnać ze swoją córeczką. Teraz ma dom i żonę w Walii, a ją odwiedza raz do roku. Po jej policzkach mimowolnie popłynęły łzy, wtuliła się jeszcze bardziej w niego, a on wetknął kosmyk włosów, które przysłaniały jej oczy, jak za dawnych lat, za ucho; pogłaskał po karmelowozłotych falach i odsunął od siebie, żeby móc ją pocałować w nos. Po chwili na powrót przyciągnął ją do siebie i wyszeptał 'Kocham Cię córeczko'. Mogliby tak trwać wiecznie, gdyby nie Eleanor.
Odchrząknęła - Nie, żebym wam chciała przeszkadzać, ale córciu ja też tu jestem - powiedziała zazdrosnym tonem i wszyscy w pokoju, oprócz Lisy, wybuchnęli gromkim śmiechem. Elisabeth, bo tak brzmiało jej pełne imię, była wiecznie zazdrosna: o to, że Marie spędzała więcej czasu z tatą, o to, że mama po rozwodzie jej na więcej pozwalała, o to, że Anie była ładniejsza, o przyjaciół starszej Jones, o każdą rzecz, nawet błahą, jaką tylko znała. Kiedy wszyscy się uspokoili ona ryknęła śmiechem na widok zdjęcia Harry'ego i Gem stojącego na kominku.
- Uspokój się Eliso - tylko ojciec się do niej zwracał tak oschle.
- Dobrze tato. Harry, przejdziemy się gdzieś? Miesiąc cię nie było - wyszczerzyła się do lokatego, który tulił swoją dziewczynę.
- Jasne.
Wyszli z zatłoczonego salonu na puste już uliczki Holmes. To miasto było przeciwieństwem Londynu, który tętnił życiem dwadzieścia cztery na dobę. Skierowali się do parku. Ich rozmowa nie kleiła się. Lisa pytała, Harry odpowiadał i zapadała chwila ciszy, a później powtarzał się cykl: pytanie, odpowiedź, cisza.
-Harry... Harry, bo ja muszę ci coś powiedzieć - usiedli na jednej z ławek. Tak w razie czego, gdyby przyszło jej do głowy palnąć taką bzdurę, jak trzy lata temu. Powiedziała mu wtedy, że specjalnie dla niego straciła dziewictwo i że teraz nie ma już żadnych przeszkód by byli razem. Styles zemdlał i obudził się po tygodniu w szpitalu, a kiedy Anie poinformowała go dlaczego tu jest cały szpital tonął w salwach śmiechu Hazzy.
- Harry, ja coś zrozumiałam przez ten czas kiedy cię nie było - serio, coś zrozumiałaś w dwa tygodnie? Niebezpiecznie się do niego zbliżyła, tak że dzieliło ich, a właściwie ich usta zaledwie kilka centymetrów. Harry siedział jak skamieniały, bał się zakończenia tej komicznej sytuacji i próbował odwrócić temat o 180°.
- Wiesz... Wiesz ja... - urwał, gdy uciszyła go palcem.
- Zrozumiałam, że ja nadal cię kocham - miał już coś powiedzieć, ale teraz odległość między ich ustami zmniejszyła się do zera.
Lisa wpiła się łapczywie w jego usta. On nie odepchnął jej za bardzo zaszokowany, ale był na to wszystko bierny. Czuł się jakby całowała go żaba (a wiedział jak to jest, bo kiedyś pomagał Ann Marie znaleźć jej księcia i sam szukał za namową wyżej wymienionej swojej księżniczki, jednak po całym dniu poszukiwań, łapania i całowania ropuch poddali się i stwierdzili, że to nie dla nich i poszli kopać piłkę na zmianę strzelając karne). W końcu ją odepchnął.
- Kobieto... co ty odpierdalasz? Ja mam dziewczynę - wstał i odsunął się na drugi koniec chodnika.
- Ale... Ale jak to? - jąkała się. - Przecież nie spotykasz się z moją siostrą, panną-idealną.
- Spotykam się z Rose i już wracam do domu, myślałem, że chociaż trochę się ogarnęłaś - odwrócił się na pięcie i odszedł zostawiając swojego napastnika, tutaj napastniczkę, samą ze sobą i jej myślami. W domu panowała miła atmosfera, pan Michael Jones dyskutował zawzięcie na temat piłki nożnej z Adamsem, pani Eleanor rozmawiała o przepisie na ciasto Oreo, które właśnie zniknęło z talerza, z Anne Styles, a Anie, Rose i Gemma dyskutowały na temat szkoły jaką powinna wybrać starsza siostra lokatego. Gem idzie na prawo i dziewczyny się wykłócały czy Oxford czy Cambridge jest lepszą uczelnią z tym kierunkiem. Hazz wszedł bezceremonialnie i bez swojej natrętnej fanki do pomieszczenia, zaciągnął Rosie do siebie i zamknął za nimi drzwi. Usiadł na łóżku i pociągnął do siebie swoją piękną dziewczynę.
- Musimy się w tym tygodniu sobą nacieszyć, bo później ty wracasz do Londynu, a ja zostaję tutaj - szepnął w jej włosy. Siedziała na nim okrakiem i rysowała palcem wzorki na jego torsie. Na to pytanie, a raczej stwierdzenie faktów, odpowiedziała krótkim 'mhm' i wróciła do przerwanej czynności.
- Dlaczego ta cała Elisa wzięła cię z domu?
- Nawet nie pytaj - prychnął. - To moja najwierniejsza fanka numer jeden i nęka mnie tym jak to mnie kocha. Kiedyś jak grałem z Ann w nogę usiadła mi na piłce, a raczej położyła się na niej i powiedziała, że jak jej nie kocham tak, jak ona mnie, to mam ją kopnąć razem z piłką.
- A ty? - uśmiechnęła się Rodriguez.
- Zrobiłem to co chciała i gdyby nie jej tłuste cielsko trafiłbym piękne okienko - teraz i on nie mógł powstrzymać śmiechu - Unikała mnie potem przez dwa dni, a trzeciego znowu powiedziała to samo.
- Wiesz, że teraz masz już nuevo una fan número uno?
- Tak, a niby kogo? - spytał sugerując, ze jest głupi. Dobrze wiedział kogo i chciał to dobrze wykorzystać. Rose była najlepszym, co mogło mu się przytrafić. Pocałowała go. Najpierw słodko i delikatnie, później zachłannie i namiętnie. Nie z zawiścią jak Lisa, z pożądaniem. Tak, pragnęła go teraz, a on pragnął jej. Nie było żadnych przeszkód poza tą, że na dole są ludzie.Chłopak pogłębił pocałunek. Oderwali się od siebie.
- Teraz już wiesz? - musnęła jego usta. Odpowiedział jej krótkim 'mhm', tak jak ona jemu poprzednio. Zszedł ustami na jej szyję, a ona wróciła do swojej uprzedniej czynności. Całował delikatną skórę jej szyi i ssał ją pozostawiając małe ślady po sobie. Powinien przestać, bo później może już nad sobą nie panować. Oderwał się od niej i podszedł w stronę biblioteczki. Wyciągnął stary, gruby zeszyt oprawiony w czarny papier. Wziął ołówek z biurka i poprosił Rosie, żeby się nie ruszała. Mijało pół godziny, godzina, a kolejne kreski i cienie na papierze coraz bardziej przypominały wizerunek Rose, która coraz bardziej się niecierpliwiła. Mimo zakazu ruszania się zdążyła przespacerować się na dół po kawę i ostatni kawałek ciasta Oreo. Jej głowę zaprzątała ciekawość i pytania, na które odpowiedź miała właśnie na jego portrecie. Czy ma za duży nos? Jak piękną ją widzi? I inne takie błahe pytania. Harry'ego dręczyła myśl czy jej się spodoba. Włożył całe serce w ten portret i już miał jej pokazywać, ale ktoś zapukał do drzwi. Hazz klął pod nosem jak szewc na tego, kto śmie im przeszkadzać. Co prawda było już późno. Północ właśnie wybiła na zegarze. Rosie otworzyła. To Ann Marie oznajmiła Rose, że już idą, a Harry'emu, że na pół godziny porywa Adamsa. W prawdzie dalej miał u niej służbę, przynajmniej tak myślał i dobrze dla Ann, przynajmniej miała sługusa.
- Już, chwila, tylko coś zobaczę - Marie dojrzała szkicownik i wyszła. Wiedziała, że trafiają tam tylko sekrety i najpiękniejsze dziewczyny. Rose na swoim portrecie autorstwa Stylesa wyglądała pięknie. Idealnie wykrojone usta miała lekko rozchylone, oczy błyszczące, a ciemne, gęste włosy rozwiane. W tle były róże, a pod spodem cytat polskiego papieża Jana Pawła II: Człowiek szuka miłości, bo w głębi serca wie, że tylko miłość może uczynić go szczęśliwym. Wróciły do domu Ann. Adams zaniósł ich bagaże, napompował materac, przygotował pościel i kąpiel dla dziewczyn. Musiał poczekać, aż wykąpie się jedna, żeby musieć przygotować drugą kąpiel i tak pół godziny przerodziło się w półtorej. W nagrodę za wytrwałość dostał setkę wódki i widok pięknych dziewczyn w samych majtkach i podkoszulkach. Po jego wyjściu zaplanowały zarys jutrzejszego dnia, opowiedziały sobie swój dzisiejszy i poszły spać. Ten dzień naprawdę je zmęczył.


~*~
Wiem, że rozdział nie jest najwyższych lotów, ale się spieszyłam.
Poza tym jest to rozdział przejściowy do tego co będzie działo się dalej.
Warunek do następnego rozdziału podobny, ale tym razem

3 komentarze = nowy rozdział

macie za łatwo, a ja za dużo pracy, kiedy proszę tylko o 2.
Jak przeczytacie zostawcie po sobie ślad.
Do następnego :)

PS

Dziękuję aLin za ogarnięcie bloga. :*

3 komentarze:

  1. Cudowny,
    Idealny,
    Perfekcyjny,
    Fantastyczny,
    Nieziemski,
    Bombowy
    I wiele innych epitetów!
    Domi, boska jesteś, kocbam Cię!
    Dawaj szybko next xx

    OdpowiedzUsuń