niedziela, 15 czerwca 2014

Rozdział 2

czytasz = komentujesz







15 września 2009, Holmes Chapel
  Po tym SMS-ie paczka Jones i Stylesa się rozpadła. Aurora i Clare zerwały z Marie kontakt tuż po jej wyjeździe. Kolejne dni wakacji minęły jej na poznawaniu nowego miasta i środowiska. Londyn naprawdę spodobał się Anie, chociaż brakowało jej Harry'ego, Lisy i mamy. Hazz spędzał całe dnie na boisku do kosza próbując znaleźć zapomnienie w sporcie, a wieczory na przeglądaniu ich wspólnych zdjęć i czatowaniu z przyjaciółką. Przez te 2 miesiące zdążył wyjechać za granicę w przeciwieństwie do szesnastolatki. Obojgu za to bardzo brakowało miesięcznych wypadów do słynnych miejsc. Po wyjeździe Ann Harry przestał tak dużo imprezować, bez niej to już nie było to samo. Jego myśli coraz częściej krążyły wokół przyjaciółki.
  Pierwsze, luźne, wrześniowe lekcje w miejscowym liceum odbywały się na dworze. Paczka Harry'ego, a właściwie to co z niej pozostało, czyli chłopaki, którzy uważali Aurorę i Clare za tępe dzidy oraz Taylora za zwykłego dupka, grała w koszykówkę. Payne'owi po raz enty udawało się trafić do kosza i zdobyć kolejne punkty.
- Stary chodź pograć! Odkąd wyjechała Jones jesteś jakiś dziwny - trochę brudna piłka poszybowała w stronę lokatego.
- Już idę, idę - podniósł się z betonu i podszedł do kumpli kozłując piłkę. Zapomniał się po raz kolejny w sporcie, uciekł od rzeczywistości. Przyjaciółeczki, albo już byłe przyjaciółeczki Marie skakały wokół Taylora i jego przydupasów. Aurora obściskiwała się z tym szkolnym "ciachem", na którego leciały nawet trzecioklasistki. Zwykły dupek i tyle. Ciekawe jakim cudem Ann z nim była. Rozkojarzony Styles nie widział nawet komu podawał piłkę. Zdał sobie z tego sprawę kiedy usłyszał ryk znajomych z jego drużyny.
- Sory, nie jestem w stanie - zszedł z boiska.
- Stary ty od dwóch tygodni nie jesteś w stanie. Wytrzymałeś całe wakacje i zamierzasz się poddać właśnie teraz, kiedy zaczyna się sezon? Do reszty cię już popierdoliło? A może zakochałeś się w Jones? Daj spokój, masz laski w całej szkole, nowej szkole, nikt nie wie o tym jak blisko z nią jesteś, a ty myślisz tylko o tej małej Jones - wkurzył się Payne, a Styles zacisnął pięści w złości.
- No nic, kurwa, na to nie poradzę! Jest moją przyjaciółką! Jak mam się nie denerwować?! Właśnie straciłem z nią kontakt, bo ma jakieś pierdolone egzaminy! Na razie! - zerwał się, wziął plecak i od tak wyszedł z lekcji. Potrzebował ochłonąć i coś zrobić.
W tym samym czasie, Londyn
- Panno Jones! - powiedział pan Evans podchodząc do niej ze splecionymi za plecami rękoma, wypiętą piersią i podniesioną głową (tak nawiasem mówiąc była to ciągła postawa tego nauczyciela). - Jak pani się już tak rwie do odpowiedzi, proszę przetłumaczyć, a w domu napiszę to pani pięćset razy. Proszę zanotować i zaraz przy całej klasie pani powtórzy po francusku - spojrzał na nią wymownie, podczas gdy ona wlepiała w niego swój wzrok z wyczekiwaniem - No już, już, proszę pisać: Przeszkadzałam nauczycielowi w prowadzeniu lekcji, dając bardzo duży upust swoim emocjom, ponadto obiecuję, iż po lekcjach za karę wysprzątam salę i wytrzepię gąbki.
W klasie pojawiły się szepty. Niektórzy próbowali na marne podpowiadać, inni nabijali się z Ann Marie, że przechlapała sobie u największego gbura w szkole, a jeszcze inni dziwili się dlaczego Evans dał takie trudne wyrażenie do przetłumaczenia. Edukacja dla co poniektórych skończyła się na zdaniu: Voulez vous coucher avec moi ce soir. Do tej szkoły niektórzy dostali się tylko i wyłącznie ze względu na chęci i finanse rodziców.
Tłumaczenie Anie poszło gładko i nie obyło się bez płytkich komentarzy Adamsa, przy których zawsze zaciskała zęby ze złości. Trudno było ją doprowadzić do płaczu, ale nie ukrywajmy, robiło jej się przykro za każdym razem, kiedy ją obrażał. Jej pech nie miał dzisiaj końca, bo zadzwonił jej niewyciszony telefon. Harry oczywiście potrafił się genialnie wstrzelić w moment. Pan Evans się nieźle wkurzył i odebrał telefon. Cała klasa chichotała.
- Słucham? - powiedział swoim oschłym i stanowczym głosem.
- Anie? - zdziwił się Hazz w słuchawce telefonu - Ile masz lekcji? Jadę do Londynu.
- Panna Jones ma dzisiaj karę po zajęciach, ale pan panie... - spojrzał na ekran - Panie Hazziu - klasa ryknęła zanosząc się głośnym śmiechem, by po chwili się uspokoić widząc zabijające spojrzenie pedagoga - Może jej w tym pomóc, jeśli ma pan życzenie się z nią zobaczyć jeszcze dziś. - rozłączył się, odłożył telefon na ławkę Jones i wdał się z nią w dyskusję po francusku na temat jej kary. Kolejne komentarze Jamesa popłynęły na forum klasy. Po lekcji Ann poszła do szafki wymienić książki. Kiedy poprawiała swoje, dzisiaj rozpuszczone włosy, odezwał się jej 'ukochany' kolega szorstkim głosem.
- Jones znowu liże dupę Evansowi? Hmm... a może Evans tak cię lubi, bo zostajesz z nim po lekcjach? Skąd mamy pewność, że mu nie obciągasz pod biurkiem? Ach no tak, nie mamy. Wiesz... ja bym nie chciał, żeby usta takiej brzydkiej kujonki dotykały mojego przyrodzenia - zbereźny uśmieszek wkradł się na jego twarz. Mogła strzelać w ciemno, że coś sugerował. Może Jones to kujonka, ale na pewno nie jest maszkarą - wręcz przeciwnie, jest prześliczna, chociaż się za taką nie uważa.
- Sory Adams nie jestem zainteresowana twoją propozycją i nie mam zamiaru słuchać twoich sprośnych, wyssanych z palca uwag na temat mojej osoby - zignorowała docinki dotyczące swojej kary; zamknęła szafkę z trzaskiem i odeszła nie racząc nawet spojrzeniem tego naburmuszonego dupka. James stał tak osłupiały do końca przerwy. W momencie, w którym zadzwonił dzwonek oznajmiające koniec przerwy uderzył z całej siły w szafkę. Na jego nieszczęście nauczyciel francuskiego właśnie tędy szedł do pokoju nauczycielskiego.
- Panie Adams, widzę, ze panna Jones ma wielkie szczęście - dwóch pomagierów jednego dnia. Pan też zostaje po lekcjach.
- Ale za co?
- Za niszczenie mienia szkoły. Proszę na lekcje, odprowadzę pana.
Wychowawca klasy językowej odszedł ciągnąc za sobą ucznia jak cień.

Dwie godziny później
- Kurwa, który budynek to ta jej szkoła - gadał Styles pod nosem. Za dwadzieścia minut ma jej pomóc sprzątać jakąś klasę, a od pół godziny szuka gmachu liceum. Mętlik pytań pojawił się w jego głowie.: Jaką salę? Dlaczego on? Po co? Za co ona tam zostaje? Szedł tak myśląc na wieloma możliwymi odpowiedziami. Wreszcie trafił do wielkiego budynku, wszedł i już nie miał zamiaru dłużej błądzić. Usiał na ławce i czekał na nią przed wyjściem. Bożeee... za ile ona kończy?! Po dziesięciu minutach dostał wiadomość od Jones.

Jesteś już? Przyjdź do sali 11 do francuskiego.

Zaczął błądzić po długich korytarzach. Jego uwagę przykuło po drodze kilka osób. Nauczycielka w ołówkowej, pasiastej spódniczce, nauczyciel ze śmiesznym wąsem, prześliczna dziewczyna o egzotycznej urodzie, ciemnych włosach, ciemnej karnacji i zielonych oczach, i chłopak, który na pierwszy rzut oka wydawał się być bardzo zarozumiały, chociaż był przystojny. (No ale to nie zdanie Harry'ego tylko moje, skromne. W sumie nie chłopakowi takie rzeczy oceniać.) Skierował się do wąsatego nauczyciela. Po chwili dowiedział się, ze to od niego ma niby szlaban, co w ogóle jest bez sensu, bo Styles się tu nawet nie uczył. Po pięciu minutach zostawił wszystkich uczniów w sali. Przystojnego chłopaka też. Właśnie siedział na biurku nauczyciela i łakomym spojrzeniem obdarowywał pośladki Marie.
- Hazziu! - właśnie go zauważyła. Pobiegła w stronę chłopaka, przytuliła go i poklepała po plecach. - Co ty tu robisz? Nie musiałeś słuchać tego grzyba Evansa.
- Haha teraz grzyb, ale na lekcji, Jones, liżesz mu dupę kujonico - nie dał Harry'emu dojść do słowa. Obrażana dziewczyna zacisnęła pięści, przełknęła ślinę i zmełła przekleństwa, które cisnęły jej się na usta. James podniósł się ze swojego dotychczasowego miejsca i ruszył w stronę przyjaciół. Musiał przerwać im tę sielankę, z którą pożegnała się Anie kiedy zobaczyła go w tej sali. Nie mógł pozwolić 'pannie idealnej' i jej 'przydupaskowi z loczkami' na dobrą zabawę. Jones nie mogła mieć dobrze gdy on przy tym był. Co prawda pociągała go i ma zajebisty tyłek, ale na tym jej walory się kończą. Tak na prawdę mógłby wymieniać jej zalety w nieskończoność, ale nie potrafił się przyznać przed samym sobą, że nie jest taka, za jaką ją uważa. Trudno, niech straci, niech cierpi za swoją upartość.
- Dupę możesz lizać tylko ty, bo twoja edukacja skończyła się na zdaniu: Czy pójdziesz ze mną do łóżka? w każdym możliwym języku.
- Widzę, że mi propozycje składasz, ale poza tyłkiem nic fajnego nie masz - nie ukrywał przed nią tych informacji. Harry zatrzymał jego rękę zmierzającą ku pupie dziewczyny.
- Ty świnio! - wymierzyła mu siarczystego policzka, a on aż złapał się za obolałą, pulsującą, czerwoną część twarzy.
- Idziemy sprzątać. Dość tej kłótni. My z Anie idziemy po szczotki, a ty zacznij ustawiać krzesła na ławkach.
Przyjaciele wyszli, a Adams stał jak wmurowany, (dzisiaj już drugi raz) co zazwyczaj nie często mu się zdarzało, a już tym bardziej nie z powodu dziewczyny. Myśli kłębiły się w jego głowie. Jak ta szmata mogła go spoliczkować?! Jego, Jamesa Adamsa?! Przecież taka kujonka mogła go skazić swoją przeciętnością! Taki ideał. Wysoki, brązowooki, szczupły i wysportowany. O dość ostrych rysach twarzy i nieskazitelnej cerze. Zawsze dobrze ubrany.
Zadufany w sobie narcyz spełnił polecenie lokatego, co było w ogóle do niego nie podobne i ustawił krzesła na stolikach. Harry i Ann weszli, a raczej wjechali z wózkami ze ścierkami, wiadrami, kubłami, szuflami, mopami, papierowymi ręcznikami, przeróżnymi środkami czystości i innymi tym podobnymi rzeczami obcymi 'klasowemu prymusowi'.
- No to sprzątamy - Anie wzięła spryskiwacz z wodą i dwie ścierki; jedną z płynem, drugą suchą.Zaczęła czyścić tablicę. Po dwudziestominutowym zabiegu pierwsza szmatka była calusieńka czarna. Kiedy poszła ją wymyć i wymienić na nową, James nie mógł się powstrzymać od kąśliwej uwagi.
- Szmata brudna niczym ty, Jones - dwa ostatnie słowa wręcz wysyczał przez zęby. To naprawdę zabolało Marie. Mogła znosić jaka to ona nie jest brzydka i jaką to nie jest kujonką, czy jak  to nie podlizuje się nauczycielom, ale nazwanie jej BRUDNĄ SZMATĄ było przegięciem. Całe dwa tygodnie znosiła go z zaciśniętymi zębami i zwiniętymi pięściami. Wybiegła do akademika rzucając wszystko na ziemię i dusząc łzy w gardle. Nie może przecież płakać, nie przez takiego dupka. Nie może.
- Nie wiem jak długo cię znosiła, ale naprawdę musiałeś to długo robić. Teraz przegiąłeś. Sprzątaj sam, bo ona się tu na bank prędko nie pojawi - wybiegł za swoją przyjaciółką. Po 20 minutach znalazł ją w campusie. Siedziała w kącie pokoju i objadała się lodami czekoladowymi. Wyglądała okropnie. Miała podpuchnięte i podkrążone oczy i sine, drżące usta na białej jak papier twarzy. Nie uroniła żadnej łzy, nie było żadnych śladów na policzkach. Harry nie musiał jej widzieć, żeby wiedzieć, że Adams ją zranił. Bogaty, tępy, narcystyczny, zbereźny, samolubny, despotyczny, wredny, obłudny, zdradliwy, egocentryczny, nieuczciwy, chamski, niewychowany, bezlitosny, wybuchowy, cyniczny, sarkastyczny, wyniosły, nietolerancyjny, zawistny, bezczelny, niepoczytalny, ograniczony, próżny, jednostronny, rozpustny, kłótliwy, bezwolny i przebiegły sukinsyn. Jak on mógł tak powiedzieć do Marie?! Jak w ogóle mogło mu przejść coś takiego przez usta?! Jak można tak powiedzieć do dziewczyny?! Jak można tak powiedzieć do TAKIEJ dziewczyny?! Myśli kotłowały się w głowie Stylesa.
Jones nie miała siły przetwarzać dzisiejszego dnia. Najpierw kąśliwe uwagi podczas lekcji, potem zgryzoty na przewie, a teraz TO. Porównał ją do szmaty i to tylko dlatego, że znała biegle więcej niż jeden język. Ale jak miała go nie znać? Jej matka jak i dziadkowie pochodzili z Francji, a francuski wpajano jej na równi z angielskim, żeby mogła się porozumieć z rodzicami mamy. No cóż... dla tego nadętego bufona, który nie widział nic poza czubkiem własnego nosa, to był wystarczający powód. Dziewczyna kończyła dwulitrowe pudełko i zbierała się żeby iść po następne, ale zatrzymała ją silna, duża, męska ręka. Zupełnie zapomniała o jego obecności.
- Nie żryj tyle, bo się spasiesz - wywołał u niej uśmiech. Zawsze to potrafił. Nigdy nie wmawiał jej naiwnego: Będzie dobrze, czy na pewno nie zrobił tego specjalnie. Nie pocieszał jej, dawał się wypłakać, bo wiedział czego potrzebowała. Potrzebowała wylać łzy i się pośmiać nawet jeśli wiązało się to z wylaniem hektolitrów alkoholu. Teraz miała cholerną ochotę na tuczące lody czekoladowe. Miała głęboko w dupie tego bogatego sukinsyna - teraz liczył się tylko głód. W sumie nic nie jadła od rana. Stwierdziła, że nie jest na tyle głodna. Pozbyła się rano ze swojego rytuału śniadania i zyskała czas na dłuższy bieg i intensywniejszy lodowaty prysznic połączony z równie intensywnym, jak i bolesnym wcieraniem olejków szorstką myjką w skórę. Podrażniało to i zaczerwieniało jej naskórek. Uwielbiała to uczucie, może to było dziwne, ale uwielbiała sobie zadawać ból fizyczny po joggingu.
- Ale ja chcę się spaść - uśmiechnęła się niepewnie. Jeszcze nie przetrawiła docinek Adamsa, ale Hazz poprawił jej znacznie humor. Wstała i wyciągnęła z kuchennej lodówki, a właściwie z zamrażalnika dwa opakowania lodów i dodatkową łyżkę z szuflady, którą podała Stylesowi.
- Masz, ty też będziesz gruby - razem zaczęli się opychać zimnym przysmakiem i planować wspólne wakacje, które w tym roku przegapili. Co roku wybierali się na wakacje, co roku w inne miejsce, od pierwszej klasy gimnazjum. Na początku jeździli tylko po Wielkiej Brytanii, od roku zaczęli się wybierać poza wyspę. Zawsze zabierali ze sobą paczkę Jones - Aurorę, Clare i Taylora, z którym spotykała się również od pierwszej klasy gim. Teraz musieli ze Stylesem nadrobić tegoroczny wyjazd. Zabierają ze sobą koleżankę Ann Marie - Rose i jadą do Paryża.
- Jutro załatwiam wszystkie formalności, a ty załatw zwolnienie ze szkoły. Pisz już do mamy, albo dzwoń.
- Ale nie wiem czy mama mi pozwoli. W końcu nie byłam u dziadków.
- Jedziemy do Francji, możemy po drodze do nich wjechać.
- OK, już dzwonię - wygrzebała ze swojej ogromnej, ale ładnej torby bez dna, telefon i wybrała numer do pani Jones. Odebrała po 5 sygnałach.
- Tak?
- Mamo jest bardzo ważna sprawa.
- No słucham cię.
-Nadrobimy z Harrym wakacje, tak ze Stylesem jest u mnie w Londynie...
- Uff... jego mama do mnie dzwoniła, mogę spokojnie odetchnąć, dobrze, a wracając do wakacji to... ?
- Napisz elektronicznie zwolnienie do szkoły, w przyszłym tygodniu wyjeżdżamy, a i jedziemy do Paryża, więc wstąpimy do dziadków.
- Dobrze, do jutra powinni mieć zwolnienie .
Rozłączyła się rzucając na pożegnanie krótkie "Kocham cię". Zadzwonili też załatwiać z mamą Rose. To będzie dla niej niespodzianka. Pani Rodriguez zgodziła się bez problemu. Pod wieczór wróciła do szkoły usprawiedliwić się u Evansa. Powiedziała, że źle się czuła i musiała wyjść. Adams jej nie wsypał, nie mógł, chyba, że chciałby wsypać też siebie. Niestety on i jego arystokratyczny tyłek też wyjeżdżają w tym samym czasie co ona. Wychowawca klasy dostał jego zwolnienie po dzisiejszym szlabanie. Po powrocie do campusu Styles zaproponował dziewczynie wieczorne zwiedzanie miasta, a później miłą kolację. Wieczór, a właściwie już noc minęła spokojnie, tak jakby sobie tego przyjaciele życzyli. Po powrocie na teren akademika zabrali Rose i piłkę do kosza żeby jeszcze trochę pograć w 24 (genialny pomysł szesnastolatka). oczywiście wygrał wysportowany chłopak, zaraz za nim była Rosie, a na szarym końcu Marie z wynikiem 0, okrąglutkie zero.
- Jedziemy do Francji i ty jedziesz z nami Rose - wyszczerzył się Styles i usiadł na rozgrzanym betonie.
- Naprawdę...? Iiiii... - pisnęła z radości szatynka i klasnęła w ręce.
- Jutro się pakujemy i wyjeżdżamy, twoja mama już wysłała zwolnienie do szkoły, a i jeszcze jedno. Hazz prześpi u nas przez ten czas. Będzie nocował ze mną w łóżku.








~*~
Przepraszam ostatnio bardzo zaniedbałam oba blogi. No cóż mogę powiedzieć: nauka, nauka i jeszcze raz nauka. Koniec roku szkolnego i ostatnie poprawki. Po wystawieniu ocen postaram się częściej dodawać posty. Poza tym byłoby miło gdyby ktoś skomentował jeśli to czyta, bo piszę ten blog dla Was nie dla siebie.

2 komentarze = następny post

2 komentarze:

  1. Cudowny *.* kocham twój styl pisania!!! Szybko net!

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja Malutka! (Taa, taka malutka, że aż większa ode mnie xdd) Cudo, no cudo po prostu! Baaardzo Cię kocham, przepraszam, że nie skomentowałam wcześniej! No ale jestem! James=dupek, za to Rosie już kocham całym swym zlodowaciałym serduszkiem! Hazz i Ann są MEGA słodcy! Wielbię Cię chudzielcu, pisz szybko nowy rozdział. Bye bae!

    OdpowiedzUsuń