środa, 25 czerwca 2014

Rozdział 4


10 października 2009, Paryż
  Adams mimo kaca wypełnił wszystkie dotychczasowe zadania Jones. Był bardzo zmęczony usługiwaniem jej przez cały tydzień. Jutro kończyła się jego służba. Ann Marie starała się jak najbardziej wykorzystywać go. Namiętne popołudnie poszło w niepamięć. Anie znowu była dla niego zwykłą szmatą, znowu objadała się lodami i innymi słodyczami po każdym wyzwisku. Tak odreagowywała płacz. Chodziła na siłownię i waliła z całych sił w worek treningowy. Miała już nawet niezłe mięśnie, wszystko dzięki Adamsowi. Dzisiaj czekał ich długi lot do Holmes Chapel. Po raz kolejny okazało się, że upierdliwy Adams jedzie w to samo miejsce co oni. Na szczęście James jeszcze wypełniał zadania Ann.
Harry i Rose zostali parą. To dość śmieszne, bo gdyby nie Paryż i Wieża Eiffela nie doszłoby do tego. Scena niczym ze starych filmów. Według Rose urocze - urocze, że Hazz zdobył się na takie publiczne oświadczenie. Przecież co im to oświadczenie dało? Nic, zupełnie nic, a jednak byli z siebie zadowoleni. Z siebie i swojej 'miłości'. Jak można dwutygodniową znajomość nazwać miłością? Zauroczeniem, podziwem, zainteresowaniem - trzy razy tak; miłością - nie. No cóż oni będą żałować, nie ja. Ja tylko zamieszam w ich życiu tak, żeby nie było prosto.
15:02, Paryż; lotnisko

Pasażerów lotu Paryż - Londyn prosimy o udanie się na odprawę. Dziękujemy i życzymy miłego lotu. Rozbrzmiewał kobiecy głos na lotnisku.
Po dwóch godzinach cała czwórka (Harry zaprosił do siebie Jamesa) siedziała wygodnie w samolocie. Rose zacisnęła palce na podłokietnikach podczas startu. Nienawidziła turbulencji.
- Spokojnie, jestem tutaj - szepnął jej we włosy Harry. Uśmiechnął się pocieszająco i splótł swoje palce z jej. Uśmiech nie był jakiś wyjątkowy. Uśmiechał się tak do każdej swojej dziewczyny, pokazywał dołeczki, a w oczach błyszczało zauroczenie, podziw, szczęście. Tak, Harry był naprawdę szczęśliwy z Rose. Rodriguez ścisnęła jego rękę zaciskając jeszcze mocniej powieki. Cieszyła się, że chłopak jest obok, ale mimo wszystko się bała. Kiedy tylko stewardessa oznajmiła, że mogą odpiąć pasy Rosie rozluźniła uścisk i szepnęła 'Dziękuję' do swojego chłopaka.
- Wiesz, że Ann ma jutro urodziny? - usłyszeli zza pleców ściszony głos Adamsa.
- Ta, ale z tobą pić już nie będzie - odpyskowała mu Rosie.
- Dalej będziesz nam wypominać, że wypiliśmy na pół setkę i po 0,7? - spojrzał na nią pytającym wzrokiem i uniósł brew.
- My się zajmiemy planowaniem przyjęcia, ty lepiej ją jakoś zagadaj - wtrącił się Harry widząc minę Rodriguez. Popchnął go za czoło do tyłu i wyciągnął z bagażu podręcznego laptopa. Wysłał maila do pani Jones i Payne'a. Liam zajmie się zorganizowaniem przyjęcia, a pani Jones i Lisa mają zrobić tak, żeby ją ogarnąć, a żeby się niczego nie domyśliła. Poza tym przyjeżdża pan Jones na tydzień, dziwne, bo zawsze przyjeżdża o okresie świąt Bożego Narodzenia i to jest jedyny czas w roku, w którym go widuje. Na życzenie Rose wszedł na stronę kwiaciarni, żeby obejrzeć ulubione krwistoczerwone róże Ann i w jakimś sklepie internetowym kupił lampiony. Powybierał filmy w guście Marie, których jeszcze nie widziała. Czekało ją świetne przyjęcie. Po pół godziny lotu i załatwiania różnych spraw na komputerze zamówił coś do picia. Strasznie zaschło mu w gardle przez ten czas. Kolejne pół godziny spędził na obserwowaniu Rosie, która zabrała mu laptopa. Wyglądała ślicznie. Kosmyki ciemnych włosów wymykały się z niedbałego koka i opadały delikatnie na czoło. Oczy miała skupione i zapatrzone w  ekran, a kąciki ust właśnie powędrowały w górę. Oderwała smukłe palce od klawiatury i poprawiła kołnierzyk koszuli, którą miała ubraną pod szarą bluzą. Zahaczyła zadbanymi i pomalowanymi na biało paznokciami o nitkę. Jednak nie odrywając wzroku od komputera poradziła sobie z tym. Harry mógłby tak na nią patrzeć godzinami, ale właśnie steward oznajmił o lądowaniu i poprosił o zapięcie pasów. Mina Rose zrzedła. Spakowała komputer i zacisnęła palce na podłokietnikach wbijając paznokcie w tkaninę, którą były obite. Styles po raz kolejny ją uspokoił i splótł ich palce razem. Jeszcze tylko godzina pociągiem i są w jego rodzinnym Holmes Chapel.
  Małe miasteczko niedaleko stolicy Zjednoczonego Królestwa budziło wiele wspomnień w Harrym i Ann Marie. Najpierw wstąpili do Stylesów się przywitać. Klasyczny, angielski dom z miłą rodzinną atmosferą. Anie zadzwoniła raz, potem drugi i kolejny do drzwi. Otworzyła im Gemma z piskiem.
- Mamo! Anie przyszła, chodź tu! - wydarła się do wnętrza domu, a chwilę po tym jak przyjęła jej wizytę do wiadomości rzuciła się na nią i zaczęła ściskać najlepszą przyjaciółkę brata.
- Jak w Londynie? Poznałaś jakiegoś chłopaka? Jak nauka? Trudniej? Już zdecydowałaś kim będziesz w przyszłości? Jak było w Paryżu? Podobali ci się Francuzi? - zasypywała dziewczynę mnóstwem pytań. Jej uwadze w ogóle uszło, że za szesnastolatką stoi dziewczyna w towarzystwie jej brata i jakiegoś chłopaka. To było nieważne. 'Najfajniejsza' z nich była Marie.Usłyszeli pospieszne kroki.
- Gemma daj jej już spokój, jest po męczącym locie, a ty męczysz ją pytaniami - blondynka dopiero teraz zauważyła resztę. - Ann, dziecko, wejdź proszę - powiedziała pani Styles. Traktowała Marie jak drugą córkę. Weszli, chłopcy zanieśli swoje bagaże, a Anie wtulona w mamę Harry'ego zmierzała ku kuchni.
- Gem, zapytaj chłopaków co piją - zwróciła się do córki. Rosie nastawiła wodę na herbatę, którą piła ona i Gemma.
-Ann, skarbie, opowiadaj jak ci się uczy w Londynie - uśmiechnęła się szczerze do Jones i wyciągnęła składniki na karmelowe late macchiato. Marie wreszcie była w centrum uwagi. Cały lot musiała znosić tego dupka, jazdę pociągiem też, bo jak twierdził 'Rose i Harry chcieli się zająć sobą'.
Anne Styles była genialną osobą, którą Ann Marie zawsze ceniła i szanowała ze wzajemnością. Anie uwielbiała spędzać popołudnia u Stylesów nawet wtedy, kiedy Hazz był z kumplami na boisku.
- Bardzo dobrze, zajęcia wyglądają nieco inaczej, niż tu w Holmes. Tam mają formę wykładów i projektów. Jest też dużo praktyki i mam przedmioty takie jak zielarstwo, czy historia sztuki.
- A masz tam jakieś koleżanki? Po tym jak wyjechałaś widziałam Taylora z inną i te twoje koleżanki też były jakieś takie dziwne - jednak zakuło. Zakuło wspomnienie o przyjaciółkach i jej eks chłopaku. Może nie tyle wspomnienie o nim, co o tym co jej zrobił. Anne też była wtedy przy niej.
- Tak, mam Rose - uśmiechnęła się życzliwie i wskazała na dziewczynę siedzącą na blacie.
- A tak, twoja mama coś wspominała.
- Chłopaki chcą herbatkę, jak ja i Rosie - usłyszały krzyk Gem i kroki trzech par stóp zbiegających na dół.
- Dziewczynki idźcie do nich, a jak się zrobią napoje to wam przyniosę. Teraz jeszcze zadzwonię po twoją mamę i Lisę, dobrze Marie? - jej imię wypowiedziała tak, jak potrafiła tylko ona i Harry. Z miłością.
- Jasne.
W dużym pokoju rozsiadły się na szarym narożniku. Usiadły pomiędzy chłopakami. Rose obok Harry'ego; Anie Adamsa, a Gemma musiała się zadowolić drugą częścią kanapy. Najwyraźniej bardzo jej to pasowało, bo położyła się na brzuchu i zgięła nogi machając nimi na przemian, a głowę wsparła na dłoniach. Jej blond włosy opadały swobodnie na plecy, a na ustach gościł szeroki uśmiech. To naprawdę ładna dziewczyna. Chociaż trzy lata starsza od pozostałych osób w pokoju miała genialny kontakt z Ann, no może nie tak dobry jak Harry, ale mimo wszystko genialny.
- No Harry, masz mi coś do powiedzenia? - wyszczerzyła się jeszcze bardziej i poruszyła sugestywnie brwiami. Oho, zaczyna się. Miesiąc go nie było, miesiąc, a ta już męczy. Ciekawe co będzie jak ona albo Harry się wyprowadzi.
- Tak, Gem, mam dziewczynę - odpowiedział głosem męczennika.
- A przedstawisz nam ją? - blondynkę ubiegła Anne z tacą pełną napojów w rękach. No to się nasz Hazziu wkopał. Siostra to tam jeszcze, ale mama...
- Rose, to jest moja mama i siostra Gemma, mamo, Gemmuś - powiedział złośliwie, bo wiedział, że tego nie lubi - to jest moja dziewczyna Rosie, ale wy się chyba już znacie.
- Poważnie? Chyba lepiej z bratową trafić nie mogłam - uradowała się Gem i już rozkręciła na dobre. NO dobra mogła lepiej trafić, ale to tak nie wypada. Przecież zawsze mogła trafić na Anie. Na jej piękną, kochaną, uczynną, mądrą, inteligentną, miłą i jeszcze by wiele wymieniać Anie. Anne Styles klasnęła w dłonie i znowu zniknęła w kuchni. Harry wyciągnął spod stołu paczkę Black Devili, poczęstował każdego papierosem, ale skoro nikt nie chciał zapalił sam. Jedynie jego siostra wzięła ze dwa buchy, po większej ilości dymu miała zawroty głowy. W całym domu rozległo się pukanie do drzwi, a tak robiła tylko jedna dziewczyna, która zamiast jak normalni ludzie używać dzwonka, kiedy ten był przy drzwiach, pukała. Do salonu bezceremonialnie wparowała Lisa. Niższa i, nie ukrywajmy, brzydsza siostra Ann Marie. Lisa rzuciła się na powitanie na Harry'ego, a za nią weszła pani Eleanor w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Kobieta była ładna, miała oczy i uśmiech Ann, lecz była nieco niższa i tęższa od swoich córek, a mężczyzna wysoki, barczysty, przystojny, ze świeżym zarostem i ciemnymi włosami ułożonymi w artystyczny nieład. Ann Marie zaparło dech w piersiach. Przecież on przyjeżdża tylko raz w roku, na święta, więc jak? Jakim cudem? Co oni znowu zwymyślali?
- Tata? -  szepnęła i podeszła do niego. Objął ją ramieniem, a ona wtuliła się w jego klatkę piersiową. Kochała go, naprawdę go kochała. Rozwód rodziców ciężko przechodziła. Miała wtedy tylko 10 lat, a jej dotychczasowe życie w jednym dniu legło w gruzach. Musiała się pogodzić z wyjazdem taty. To właśnie było najtrudniejsze, jego wyjazd. Spędziła połowę dzieciństwa na zabawie z tatą, a tu okazuje się, że musi się wyprowadzić ot tak i pożegnać ze swoją córeczką. Teraz ma dom i żonę w Walii, a ją odwiedza raz do roku. Po jej policzkach mimowolnie popłynęły łzy, wtuliła się jeszcze bardziej w niego, a on wetknął kosmyk włosów, które przysłaniały jej oczy, jak za dawnych lat, za ucho; pogłaskał po karmelowozłotych falach i odsunął od siebie, żeby móc ją pocałować w nos. Po chwili na powrót przyciągnął ją do siebie i wyszeptał 'Kocham Cię córeczko'. Mogliby tak trwać wiecznie, gdyby nie Eleanor.
Odchrząknęła - Nie, żebym wam chciała przeszkadzać, ale córciu ja też tu jestem - powiedziała zazdrosnym tonem i wszyscy w pokoju, oprócz Lisy, wybuchnęli gromkim śmiechem. Elisabeth, bo tak brzmiało jej pełne imię, była wiecznie zazdrosna: o to, że Marie spędzała więcej czasu z tatą, o to, że mama po rozwodzie jej na więcej pozwalała, o to, że Anie była ładniejsza, o przyjaciół starszej Jones, o każdą rzecz, nawet błahą, jaką tylko znała. Kiedy wszyscy się uspokoili ona ryknęła śmiechem na widok zdjęcia Harry'ego i Gem stojącego na kominku.
- Uspokój się Eliso - tylko ojciec się do niej zwracał tak oschle.
- Dobrze tato. Harry, przejdziemy się gdzieś? Miesiąc cię nie było - wyszczerzyła się do lokatego, który tulił swoją dziewczynę.
- Jasne.
Wyszli z zatłoczonego salonu na puste już uliczki Holmes. To miasto było przeciwieństwem Londynu, który tętnił życiem dwadzieścia cztery na dobę. Skierowali się do parku. Ich rozmowa nie kleiła się. Lisa pytała, Harry odpowiadał i zapadała chwila ciszy, a później powtarzał się cykl: pytanie, odpowiedź, cisza.
-Harry... Harry, bo ja muszę ci coś powiedzieć - usiedli na jednej z ławek. Tak w razie czego, gdyby przyszło jej do głowy palnąć taką bzdurę, jak trzy lata temu. Powiedziała mu wtedy, że specjalnie dla niego straciła dziewictwo i że teraz nie ma już żadnych przeszkód by byli razem. Styles zemdlał i obudził się po tygodniu w szpitalu, a kiedy Anie poinformowała go dlaczego tu jest cały szpital tonął w salwach śmiechu Hazzy.
- Harry, ja coś zrozumiałam przez ten czas kiedy cię nie było - serio, coś zrozumiałaś w dwa tygodnie? Niebezpiecznie się do niego zbliżyła, tak że dzieliło ich, a właściwie ich usta zaledwie kilka centymetrów. Harry siedział jak skamieniały, bał się zakończenia tej komicznej sytuacji i próbował odwrócić temat o 180°.
- Wiesz... Wiesz ja... - urwał, gdy uciszyła go palcem.
- Zrozumiałam, że ja nadal cię kocham - miał już coś powiedzieć, ale teraz odległość między ich ustami zmniejszyła się do zera.
Lisa wpiła się łapczywie w jego usta. On nie odepchnął jej za bardzo zaszokowany, ale był na to wszystko bierny. Czuł się jakby całowała go żaba (a wiedział jak to jest, bo kiedyś pomagał Ann Marie znaleźć jej księcia i sam szukał za namową wyżej wymienionej swojej księżniczki, jednak po całym dniu poszukiwań, łapania i całowania ropuch poddali się i stwierdzili, że to nie dla nich i poszli kopać piłkę na zmianę strzelając karne). W końcu ją odepchnął.
- Kobieto... co ty odpierdalasz? Ja mam dziewczynę - wstał i odsunął się na drugi koniec chodnika.
- Ale... Ale jak to? - jąkała się. - Przecież nie spotykasz się z moją siostrą, panną-idealną.
- Spotykam się z Rose i już wracam do domu, myślałem, że chociaż trochę się ogarnęłaś - odwrócił się na pięcie i odszedł zostawiając swojego napastnika, tutaj napastniczkę, samą ze sobą i jej myślami. W domu panowała miła atmosfera, pan Michael Jones dyskutował zawzięcie na temat piłki nożnej z Adamsem, pani Eleanor rozmawiała o przepisie na ciasto Oreo, które właśnie zniknęło z talerza, z Anne Styles, a Anie, Rose i Gemma dyskutowały na temat szkoły jaką powinna wybrać starsza siostra lokatego. Gem idzie na prawo i dziewczyny się wykłócały czy Oxford czy Cambridge jest lepszą uczelnią z tym kierunkiem. Hazz wszedł bezceremonialnie i bez swojej natrętnej fanki do pomieszczenia, zaciągnął Rosie do siebie i zamknął za nimi drzwi. Usiadł na łóżku i pociągnął do siebie swoją piękną dziewczynę.
- Musimy się w tym tygodniu sobą nacieszyć, bo później ty wracasz do Londynu, a ja zostaję tutaj - szepnął w jej włosy. Siedziała na nim okrakiem i rysowała palcem wzorki na jego torsie. Na to pytanie, a raczej stwierdzenie faktów, odpowiedziała krótkim 'mhm' i wróciła do przerwanej czynności.
- Dlaczego ta cała Elisa wzięła cię z domu?
- Nawet nie pytaj - prychnął. - To moja najwierniejsza fanka numer jeden i nęka mnie tym jak to mnie kocha. Kiedyś jak grałem z Ann w nogę usiadła mi na piłce, a raczej położyła się na niej i powiedziała, że jak jej nie kocham tak, jak ona mnie, to mam ją kopnąć razem z piłką.
- A ty? - uśmiechnęła się Rodriguez.
- Zrobiłem to co chciała i gdyby nie jej tłuste cielsko trafiłbym piękne okienko - teraz i on nie mógł powstrzymać śmiechu - Unikała mnie potem przez dwa dni, a trzeciego znowu powiedziała to samo.
- Wiesz, że teraz masz już nuevo una fan número uno?
- Tak, a niby kogo? - spytał sugerując, ze jest głupi. Dobrze wiedział kogo i chciał to dobrze wykorzystać. Rose była najlepszym, co mogło mu się przytrafić. Pocałowała go. Najpierw słodko i delikatnie, później zachłannie i namiętnie. Nie z zawiścią jak Lisa, z pożądaniem. Tak, pragnęła go teraz, a on pragnął jej. Nie było żadnych przeszkód poza tą, że na dole są ludzie.Chłopak pogłębił pocałunek. Oderwali się od siebie.
- Teraz już wiesz? - musnęła jego usta. Odpowiedział jej krótkim 'mhm', tak jak ona jemu poprzednio. Zszedł ustami na jej szyję, a ona wróciła do swojej uprzedniej czynności. Całował delikatną skórę jej szyi i ssał ją pozostawiając małe ślady po sobie. Powinien przestać, bo później może już nad sobą nie panować. Oderwał się od niej i podszedł w stronę biblioteczki. Wyciągnął stary, gruby zeszyt oprawiony w czarny papier. Wziął ołówek z biurka i poprosił Rosie, żeby się nie ruszała. Mijało pół godziny, godzina, a kolejne kreski i cienie na papierze coraz bardziej przypominały wizerunek Rose, która coraz bardziej się niecierpliwiła. Mimo zakazu ruszania się zdążyła przespacerować się na dół po kawę i ostatni kawałek ciasta Oreo. Jej głowę zaprzątała ciekawość i pytania, na które odpowiedź miała właśnie na jego portrecie. Czy ma za duży nos? Jak piękną ją widzi? I inne takie błahe pytania. Harry'ego dręczyła myśl czy jej się spodoba. Włożył całe serce w ten portret i już miał jej pokazywać, ale ktoś zapukał do drzwi. Hazz klął pod nosem jak szewc na tego, kto śmie im przeszkadzać. Co prawda było już późno. Północ właśnie wybiła na zegarze. Rosie otworzyła. To Ann Marie oznajmiła Rose, że już idą, a Harry'emu, że na pół godziny porywa Adamsa. W prawdzie dalej miał u niej służbę, przynajmniej tak myślał i dobrze dla Ann, przynajmniej miała sługusa.
- Już, chwila, tylko coś zobaczę - Marie dojrzała szkicownik i wyszła. Wiedziała, że trafiają tam tylko sekrety i najpiękniejsze dziewczyny. Rose na swoim portrecie autorstwa Stylesa wyglądała pięknie. Idealnie wykrojone usta miała lekko rozchylone, oczy błyszczące, a ciemne, gęste włosy rozwiane. W tle były róże, a pod spodem cytat polskiego papieża Jana Pawła II: Człowiek szuka miłości, bo w głębi serca wie, że tylko miłość może uczynić go szczęśliwym. Wróciły do domu Ann. Adams zaniósł ich bagaże, napompował materac, przygotował pościel i kąpiel dla dziewczyn. Musiał poczekać, aż wykąpie się jedna, żeby musieć przygotować drugą kąpiel i tak pół godziny przerodziło się w półtorej. W nagrodę za wytrwałość dostał setkę wódki i widok pięknych dziewczyn w samych majtkach i podkoszulkach. Po jego wyjściu zaplanowały zarys jutrzejszego dnia, opowiedziały sobie swój dzisiejszy i poszły spać. Ten dzień naprawdę je zmęczył.


~*~
Wiem, że rozdział nie jest najwyższych lotów, ale się spieszyłam.
Poza tym jest to rozdział przejściowy do tego co będzie działo się dalej.
Warunek do następnego rozdziału podobny, ale tym razem

3 komentarze = nowy rozdział

macie za łatwo, a ja za dużo pracy, kiedy proszę tylko o 2.
Jak przeczytacie zostawcie po sobie ślad.
Do następnego :)

PS

Dziękuję aLin za ogarnięcie bloga. :*

niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział 3



29 września 2009, Paryż
  Hazz przespał cały dzień w akademiku. 7 dni u państwa Lacroix minęły bardzo przyjemnie. Pan Jean i pani Louise'a codziennie serwowali im na śniadanie francuskie tosty z co raz, to innymi dodatkami z ich ogrodu. Maliny, porzeczki, wiśnie i inne rarytasy smakowały inaczej niż te ze sklepu zatłoczonego Londynu. Po miłej okolicy swoich przyjaciół oprowadzała Ann, która znała miasto jak własną kieszeń. Malownicze miasteczko nad Tamizą zachwycało swoimi kamieniczkami i gotycką katedrą.
  Dziadkowie bardzo polubili nastolatków i długo ich żegnali przed wyjazdem z Rouen. Na lotnisku długo się wyczekali. Przyjechali wcześniej, żeby, broń Boże, się nie spóźnić. Odprawa trwała 2 godziny, lot drugie tyle, chociaż według Anie dłużył się w nieskończoność. Do Miasta Miłości dotarli po męczącym przelocie. Na ich nieszczęście zgubili się w alejkach brukowanych uliczek nie mogąc znaleźć hotelu. Złośliwość losu chciała, żeby Adams też był w Paryżu i też szukał miejsca noclegu. Przyłączył się do znajomych, którzy od dobrej godziny krążyli wśród kamienic. Już gorzej być nie mogło. Nigdzie nie było hotelu i Jones musiała się użerać z tym bufonem. Nic gorszego zdarzyć się nie mogło, no poza burzą. No tak... nasza kochana Anie wykrakała. Zagrzmiało, a deszcz lunął z nieba.
- No patrz Jones, nawet Paryż cię nie chce. A to szkoda - jak zwykle wypluł jej nazwisko z takim jadem, że gdyby słowa mogły zabijać Marie już dawno by nie było wśród żywych.
- Wypluj to! - warknęła na niego Rosie - Jedyną niechcianą tu osobą jesteś TY! - ostatnie słowo wypowiedziała rzez zaciśnięte zęby, a z jej oczu ciskały błyskawice godne Avady z kanonu Harry'ego Pottera - ulubionej serii Rose, która swoją drogą z utęsknieniem czekała, aż pojawi się kolejny tom.
- Oj Rodriguez, Rodriguez. Byłabyś OK, gdyby nie fakt, że nie potrafisz dobierać przyjaciół. Dupę masz fajną, cycki też, no i charakterek taki jak lubię, ale masz jedną wielką wadę - PRZYJAŹNISZ SIĘ Z JONES - podkreślił każde słowo zaznaczając dobitnie, jak beznadziejna jest Ann.
- Zamknij się - zacisnęła pięści, a z jej oczu cisnęły gromy. Styles stał z boku i powstrzymywał Rosallindę od interwencji. No cóż... nie ukrywajmy, polubił nemezis swojej przyjaciółki. James nie był taki zły, no i kiedy Anie nie patrzyła jego wzrok łagodniał, wpatrywał się w nią z wielkim zainteresowaniem. Postanowili się nie odzywać i szukać hotelu. Był za następną alejką. Złości nie było dość. Pokój, który zarezerwował Harry był dwuosobowy. Ann dostała apartament z Adamsem. Paryż zapowiadał się bardzo burzliwie, no ale przecież nie można się przejmować bogatym, nadętym, narcyzowatym i jeszcze wiele epitetów można by wymienić, dupkiem.
3 października 2004, Paryż
Każdy potrzebuje odpoczynku, prawda? No jak widać to nie jest dla Marie. Nie może odpocząć od Adamsa. Poza pokojem i posiłkami, z Jamesem dzieliła wycieczki i Harry'ego. Apartament... Czy to nie to o czym marzy każda nastolatka? Apartament w Mieście Miłości dzielony z przystojnym chłopakiem i widokiem na Wieżę Eiffela z okien. Marzenie, spełnienie snów większości dziewczyn, ale nie Jones. Miała już dość Wieży Eiffela. Po incydencie z Taylorem zwątpiła w miłość o ile takowa istniała. W sumie nawet za nim nie tęskniła, jedyna wspomnienie (w dodatku nie przyjemne) związane z nim to utrata dziewictwa. Dzisiaj czekała ich wycieczka rowerowa po mieście.
- I jak wyglądam? - do pokoju wparowała Rose. Miała na sobie jasnoszary kostium na cienkich ramiączkach i skórzaną ramoneskę, a na nogach czarne sandałki. Uszy zdobiły delikatne kolczyki w kształcie kuleczek, włosy splecione miała we francuski warkocz, a na twarzy lekki makijaż.
- Olśniewająco jak zawsze! A teraz uciekaj, bo zaraz pan idealny zachwyci nas swoją klatą - zaśmiały się głośno, szczerze, ale krótko i jak szybko weszła, tak szybko jej nie było. Tak jak przewidywała Anie zaraz po wyjściu Rosie Adams wyszedł w kłębach pary i samym ręczniku na biodrach z łazienki. Tarł uporczywie włosy drugim ręcznikiem. Rzucił pytające spojrzenie w stronę Marie i uniósł brew. Szesnastolatka zignorowała je i poszła się przebierać, tym razem to ona zaszczyciła szatyna swoją nienaganną, kobiecą i wysportowaną sylwetką, jędrne piersi, kształtne pośladki zakryła białą bielizną Victoria's Secret, a resztę ciała musztardowymi rurkami i białym T-shirtem. Swoje karmelowozłote fale rozczesała i na czubek głowy włożyła granatowy beret. Ostatnie co zostało jej zrobić przed wyjściem to podkreślić swoje rzęsy i wciągnąć buty na nogi. Nie do końca miała ochotę po raz kolejny oglądać Wieżę Eiffela  i obściskujące się pod nią pary. Ten widok był słodki i uroczy do porzygu. No, ale jest jeszcze Luwr, łuk tryumfalny, czy Wersal. Na rowery można jechać. Po pół godzinie byli już w drodze do wypożyczalni. Piękne, brukowane uliczki Miasta Miłości cieszyły wzrok Harry'ego i Rosie. Robili mnóstwo zdjęć. No tak, kolejny fotoalbum z wakacji. Nikt normalny nie robi tylu zdjęć. Nikt normalny, podobno też, nie przyjaźni się z Jones, więc pasowałoby. W wypożyczalni brakło roweru dla Stylesa. Kiedy Marie i Hazz wyjeżdżali na jednym rowerze Rodriguez pękała ze śmiechu.Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Ann wiozła na siedzeniu przyjaciela.
Harry z wielkim uśmiechem kurczowo trzymał w talii dziewczynę. Na ich nieszczęście Rosie trzymała w rękach aparat. Kiedy Harry to zauważył mina mu zrzedła i złapał się siedzenia, na którym był usadowiony w tym właśnie momencie przyjaciółka Ann zrobiła im zdjęcie. Adams właśnie wyjeżdżał zza zakrętu po swojej rundce na rowerze. Na parę na rowerze zareagował gwałtowniej od Rodriguez; wpadł w przekraczającą wszelkie granice euforię. Blondynka woziła tak swojego przyjaciela po całym mieście, a James cały czas się z tego śmiał. Tak jak ludzie, których mijali między malowniczymi kamieniczkami. Dotarli do skweru niedaleko Wieży Eiffela, zjedli lody i Ann Marie postanowiła wracać.
- Ja spadam - oznajmiła wszystkim i zaczęła iść w stronę hotelu. Drogę znała już na pamięć. Jej wystające poza czapkę fale powiewały na wietrze. Wyglądała naprawdę pięknie. Nawet Adams musiał to przyznać. Zaraz. Stop! On, najprzystojniejszy w całej szkole nie może nawet tak myśleć o naczelnej kujonicy, chociaż trzeba przyznać, że była naprawdę seksowna. Nie, nie, nie. Każdy tylko nie ona. Nie zwracając na nic uwagi pojechał za nią na rowerze krótko informując Styles'a i Rodriguez, że nie ma ochoty iść na Wieżę i popędził za nią.
- Może panią podwieźć - powiedział po francusku miękkim i seksownym głosem z akcentem.
- Tak, pewnie - odpowiedziała odwracając się. Była w niemałym szoku kiedy zobaczyła właściciela tego głosu. On ma francuski akcent?! On w ogóle potrafi mówić po francusku?! A jednak. Wsiadła na rower wypożyczony przez chłopaka. Dojechali do wypożyczalni oddać jednoślad i pieszo wrócili do hotelu. Marie padła na łóżko, a James zarwał w głowę poduszką od nastolatki.
- Ej... a to za co było? - udał obrażonego i usiadł na brzegu łóżka odrzucając poduchę.
- Za nic, nudzi mi się - zapomniała na moment o jego obelgach i wyszczerzyła zęby w najpiękniejszym uśmiechu.
- No to może w coś zagramy?
- Co proponujesz?
- Prawda i wyzwanie? - dziewczyna wstała i poszła zamknąć drzwi. Słychać było jak przekręca klucz w zamku, a drzwi się zatrzaskują.
- OK, na moich zasadach.
- Słucham - uniósł brew i ciekawy wyczekiwał na odpowiedź. Te sekundy zdawały się dłużyć w nieskończoność. Poza tym nie spodziewał się, że ONA się zgodzi na tę grę. Nie ta cnotka-niewydymka
- Nic, ale to NIC nie wychodzi poza pokój, odpowiadamy szczerze i wykonujemy każde, powtarzam KAŻDE zadanie.
- OK - James przyniósł butelkę wódki. - Przynieść szklanki, czy pijesz z butelki?
- A masz aktualne badania? - zaśmiała się. - Siadamy na łóżku? - pokiwał głową i spojrzał na nią wyczekująco. - Z butelki.
- Czym przepijasz? - Marie usadowiła się wygodnie na poduszkach, a James zajął miejsce na przeciwko niej.
- Niczym. Pytanie. - upił łyk napoju wyskokowego.
- No to może na początek... hmm... bieliznę widziałem rano... - głośno myślał. - Dziewica?
- Nie. pytanie czy wyzwanie?
- Na początek pytanie.
Dziewczyna odkręciła butelkę i pociągnęła z niej zdrowo.
- Z iloma dziewczynami spałeś i w jakich okolicznościach?
- Z dwiema; z pierwszą na imprezie w wannie, z drugą na obozie.
- Pytanie - uprzedziła go Jones. 
- To samo tylko z iloma chłopakami i kiedy.
- Jakiś rok temu zgwałcił mnie mój ówczesny chłopak, kiedy przyszedł do mnie najebany w pizdu - na to wspomnienie wyrwała oprocentowany napój z rąk Adamsa i wypiła połowę jednym haustem. To była najgorsza krzywda jaką ktokolwiek kiedykolwiek jej wyrządził. Czuła się potem przez długi czas jak najgorsze ścierwo. Jak szmata, jak brudna szmata do jakiej trochę ponad tydzień temu porównał ją Adams.I gdyby nie Harry nie dałaby sobie z tym wszystkim rady, a teraz te wspomnienia powróciły. Powróciły obrazy wściekłego Taylora, który siłą zdzierał z niej ubranie, który zmuszał ją do tego, a kiedy nie chciała bił ją po twarzy. Wróciło to dzisiaj i wraca za każdym razem, kiedy ktoś nazywa ją dziwką, szmatą i tym podobne. Oczy zachodzą jej łzami, ale ona nie uroni żadnej, bo obiecała sobie przecież, że nie może, że dopóki ktoś nie skrzywdzi jej, albo kogoś jej bliskiego w tak straszny lub gorszy sposób nie wyleje żadnej łzy, choćby miała cierpieć przez to.
- Przepraszam - wyszeptał. PRZEPRASZAM?! To On zna takie słowo?! Takie słowo przechodzi w ogóle przez jego gardło?! WOW. No tego się nie spodziewała. A on, on się zastanawiał jak można zrobić coś takiego dziewczynie. Nie wiedział jak się wtedy czuła, ale na pewno podle. Teraz zachowywała się zupełnie normalnie. To na pewno zasługa lokatego. - Wyzwanie.
Jej wyobraźnia pracowała nieźle, a po alkoholu jeszcze lepiej. Mogłaby mu kazać wyjść w różowym, fluorescencyjnym bikini i pełnym makijażu jutro na basen, ale nie będzie aż tak podła.
- Przez najbliższe 5 dni będziesz wykonywał moje wszystkie zadania - uśmiechnęła się cwanie i zabawnie poruszyła brwiami.- Pytanie.
- Czego najbardziej się wstydzisz? - poprawił się na łóżku i pociągnął z butelki.
- Nagości, poniżenia i poniekąd przeszłości - mimowolnie się zaczerwieniła. Nie... ona się nie zaczerwieniła, ona strzeliła buraka tak czerwonego, że gdyby nie miał pewności nie wiedziałby, że to ona.
- Pytanie.
- Która dziewczyn w szkole jest najładniejsza?
- Hmm... wiele jest ładnych, ale... ty i Rodriguez jesteście najładniejsze - sam się sobie dziwił. Jak?! Jak?! Przecież przed samym sobą tego nie przyznał, a musiał wypaplać tej, o którą chodziło. Alkohol jednak rozwiązuje język człowiekowi.
- Poważnie? - przyssała się do butelki.
- Nie każ mi tego powtarzać. Oddawaj, ja też chcę - wyrwał jej butelkę z ręki. Oboje uwielbiali to palące w gardle uczycie po wypiciu czystej.
- Pytanie.
- Hmm... o kim była twoja ostatnia fantazja? I nie próbuj mi wmawiać, że żadnej nie było.
- O tobie - powiedziała cicho przez zęby jeszcze czerwieńsza, niż wcześniej, o ile to możliwe. Poprawiła się na poduszkach i zagryzła wargę.
- Poważnie?! Ja tak ci uprzykrzam życie, a ty... Wyzwanie. 
- Przez miesiąc nie będziesz spał z żadną dziewczyną, a dziewczynę, która ci się podoba zaprosisz na bal bożonarodzeniowy kończący semestr.
- Nie żartuj! Ja już myślałem z kim pójdę do łóżka po powrocie. Zrobię wszystko, no błagam - pociągnął z gwinta i wykończył alkohol.
- No dobra zmienię ci pierwszą część wyzwania. Przedłużam moje pierwsze zadanie o 2 dni, ale bal końcowosemestralny dalej aktualny. Wyzwanie. - wstała i wyciągnęła z hotelowego barku dwie butelki 0,7; jedną podała chłopakowi, a drugą odkręciła i sama pociągnęła. Byli już mocno pijani, a wciąż było im mało. Postanowienie Anie z Holmes poszło się kochać. Nie minęły 3 miesiące, a ona już się upiła.
- Rozbierz się do samej bielizny, którą swoją drogą masz genialną - puścił jej oko, a na jego twarz wkradł się zbereźny uśmieszek - I zatańcz dla mnie.
Wstała i ponętnie zrzuciła ubranie ukazując mu po raz drugi dzisiaj swoje ciało w białej, koronkowej bieliźnie. Powabnie i seksownie poruszała ciałem przygryzając wargę. Ruszała biodrami, brzuchem, ramionami i delikatnie się uginała na nogach w powolnym rytmie podrzucając powabnie swoje złote fale. Wyglądała naprawdę seksownie. Każdy facet, który był hetero i każda lesbijka mogli mu pozazdrościć takiego widoku. Wzięła swoją butelkę wódki i celowo nie trafiła do ust oblewając się po kształtnym biuście.
- No dobra już dość, jeszcze dwie minuty takiego tańca, a nie ręczę za siebie.
- No to dawaj mi koszulkę - rozebrał się i również on zaszczycił ją dzisiaj swoją klatą, a miał czym. Podał dziewczynie ubranie, ociągał się przy tym strasznie, żeby jeszcze chociaż trochę popatrzeć na to, jak seksownie wygląda. Kiedy wreszcie dostała ją do rąk pospiesznie założyła i pociągnęła z butelki. - Pytanie czy wyzwanie?
- Pytanie kochanie - powiedział chwiejnym głosem i zacmokał.
- Już ci się słowa mylą? To może ja ci kupię słownik wyrazów bliskoznacznych, bo na pewno kochanie i dziwka nie są pokrewne, a jeszcze niedawno byłam szmatą, brudną szmatą. No ale chcesz pytanie, więc masz. Jak masz na drugie imię?
- Nie nabijaj się błagam - spurpurowiał, to było to trafiła w czuły punkt Adamsa. I pomyśleć, ze to błahostka typu drugie imię. No cóż, każdy się czegoś wstydzi - Wilhelm.
Zdławiła śmiech, no ale zabawa trwa dalej. Przysunęła się do niego na co on położył rękę na jej talii i przysunął ją jeszcze bliżej do siebie. Nie protestowała, nie wyrywała się tylko położyła obie dłonie na jego twardym torsie i usiadła na jego kolanach okrakiem. Ręce Jamesa powędrowały w stronę pośladków. Chłopak ścisnął tyłek Jones. Nastolatka jęknęła mu w ucho, którego płatek właśnie przygryzała. Poczuła jak Adams wodził nosem i ustami po jej szyi, jak składał tam delikatne pocałunki, ssał i przygryzał jej skórę robiąc różowe malinki. Mruczała z zadowolenia. Nastolatek szybkim ruchem jednej ręki zdjął z niej swoją koszulkę, drugą cały czas miętosząc pupę Jones. Widział przed sobą piękną, półnagą dziewczynę. Całował jej obojczyki i słuchał jej rozkosznych jęków. 
- Jamesie Wilhelmie Adams, jesteś mój - wyszeptała prosto w jego usta i złączyła ich wargi w namiętnym pocałunku. Całował ją tak jakby czekał na to od miesięcy, tak zachłannie penetrował jej podniebienie. Walczyli językami o dominację robiąc co jakiś czas przerwę, żeby nabrać powietrza. Przyciągnął ją do siebie tak blisko, że nie wcisnęłoby się pomiędzy nich nawet wykałaczki. Oddawał jej pocałunki i sam kradł swoje. Dziewczyna słodko pomrukiwała w jego usta wodząc rękami po plecach Adamsa. Oderwali się od siebie i wyzerowali swoje w trzech czwartych pełne butelki i padli na łóżko chłopak jeszcze złożył kilka pocałunków na jej brzuchu i położył się obok niej.
- To było niesamowite. Słuchaj Jones, bo drugi raz możesz tego nie usłyszeć. Dziewczyno, jesteś BOSKA! Prawda to. Nie powinna wcale tego słyszeć, ale półtorej butelki wódki rozplątuje język. Pocałował ją w policzek, jedną ręką objął w talii, a drugą położył nad jej głową. Zasnęli upojeni alkoholem.


W tym samym czasie, plac przed Wieżą Eiffela
- Jak oni się uroczo kłócą. Coś z tego będzie - zaśmiał się Harry, kiedy zobaczył jak Adams patrzył na Anie.
- Co robimy teraz? - zagadnęła go Rose. Ruszyli pod samą budowlę, zapięli rowery i wjechali windą na sam szczyt.
- Jesteś odważna? - zapytał Harry i poruszył zabawnie brwiami.
- Co ty planujesz? - wystraszyła się szatynka, kiedy podeszli do ludzi trzymających uprzęże.O mój Boże. Co on wyprawia i dlaczego ci ludzie ją w to ubierają?! 
- Idź tam, skaczemy z budynku - wyszczerzył zęby w swoim firmowym uśmiechu ukazując swoje, urocze dołeczki, na punkcie  których wariowały dziewczyny. Ann też je uwielbiała.
Zrobią to, co szatyn zawsze chciał zrobić: będą uprawiać base jumping. Skoczą z Wieży Eiffela. Strach i stres towarzyszące Rosie były teraz zupełnie obce Harry'emu. Zastępowało je podekscytowanie i euforia. Niesamowita euforia. Żadne wątpliwości nie wypełniały teraz jego głowy. Jego oczy były pełne szczęścia, za to Rosie - niepewności. Ubrany w uprząż złapał Rose. Jedną ręką objął ją w talii, drugą ujął jej brodę w dwa palce i podniósł głowę tak, by patrzyła mu w oczy, w te szmaragdowe, hipnotyzujące oczy.
- Nie bój się, jestem z tobą - szepnął do niej tak, że tylko ona usłyszał i musnął jej usta swoimi tak delikatnie, jak motyl skrzydłami. Przypięli im liny i poszli na odpowiednio wysuniętą platformę, żeby na znak skoczyć. Rose cieszyła się, że Harry gdzieś tam jest. Nie widziała go, miała mocno zaciśnięte powieki. Ogarnęła ją nieważkość i wreszcie odważyła się rozchylić powieki. I believe I can fly - szepnęła do siebie. Stylesowi mignęło całe życie przed oczami, cudowne życie pełne wspomnień z Ann. Podekscytowanie i euforia wzrosło do maksimum. Magia i nieważkość ogarnęła jego ciało i umysł. Marie by się spodobało. Poczuł szarpnięcie, a chwilę później usłyszał krótki urywany krzyk. Rose się wystraszyła. Podleciał z powrotem do góry i znowu na dół, chwila bezsprzecznej przyjemności minęła. Ściągnięto ich na dół. Harry od razu pobiegł przytulić trzęsącą się dziewczynę.
- Wszystko już OK, już jesteśmy na dole - szeptał czule w jej włosy. Pachniały granatem i mango, pięknie. 
Odprowadzili rowery, a Hazz zabrał ją do pobliskiej kawiarenki. Miała klimat, chociaż była mała, a beżowe ściany zdobiły czarno-białe rysunki w białych ramkach. Zajęli jeden ze stolików pod dużymi okiennicami z widokiem na ulicę i wszędzie spieszących ludzi. Mogli tak popatrzeć jak to życie brnie i goni do przodu. Zamówili po croissant'cie i kawie. W kawiarence było mnóstwo mężczyzn zauroczonych urodą Rose, każdy z nich przynosił dziewczynie różę równie piękną jak ona sama i jej imię. Za każdym razem słyszała: tu es belle, co nie mijało się z prawdą. Po uroczym wypadzie do kawiarni postanowili się jeszcze przespacerować. Rosie szła z kilkunastoma herbacianymi różami. Po drodze na życzenie Harry'ego wstąpili do kwiaciarni. Kupił bukiet trzydziestu białych róż i wręczył je dziewczynie.
- Ci faceci mają rację, jesteś piękna - pocałował ją w czoło, później nos i w usta. Nie był to namiętny i zrozpaczony pocałunek pełen pożądania, a słodki i delikatny jak skrzydła motyla. Wrócili do hotelu miło rozmawiając o planach na jutro i trzymając się za rękę. Uroczy dzień, szkoda, że spędzony bez Ann. Chociaż ma to swoje plusy. Gdyby była z nimi Marie nie pocałowaliby się i nie skoczyliby na bungie. Wieczór spędzili na oglądaniu filmów i nawet nie zaglądali co u Ann Marie i Jamesa. Cieszyli się sobą.

~*~
Uff... Nareszcie skończyłam go przepisywać. Strasznie długo mi to zajęło, ale jest.
Nie wiem, czy was to ucieszy czy zasmuci, ale mam już w głowie następny rozdział,
a epilog już jest napisany, tylko trzeba go pod szlifować. Nie martwcie się nie kończę bloga.
Jeszcze trochę pomęczycie się ze mną i MEMORIES.
Warunek na następną notkę jest ten sam co poprzednio:


2 KOMENTARZE = NOWY ROZDZIAŁ 

niedziela, 15 czerwca 2014

Rozdział 2

czytasz = komentujesz







15 września 2009, Holmes Chapel
  Po tym SMS-ie paczka Jones i Stylesa się rozpadła. Aurora i Clare zerwały z Marie kontakt tuż po jej wyjeździe. Kolejne dni wakacji minęły jej na poznawaniu nowego miasta i środowiska. Londyn naprawdę spodobał się Anie, chociaż brakowało jej Harry'ego, Lisy i mamy. Hazz spędzał całe dnie na boisku do kosza próbując znaleźć zapomnienie w sporcie, a wieczory na przeglądaniu ich wspólnych zdjęć i czatowaniu z przyjaciółką. Przez te 2 miesiące zdążył wyjechać za granicę w przeciwieństwie do szesnastolatki. Obojgu za to bardzo brakowało miesięcznych wypadów do słynnych miejsc. Po wyjeździe Ann Harry przestał tak dużo imprezować, bez niej to już nie było to samo. Jego myśli coraz częściej krążyły wokół przyjaciółki.
  Pierwsze, luźne, wrześniowe lekcje w miejscowym liceum odbywały się na dworze. Paczka Harry'ego, a właściwie to co z niej pozostało, czyli chłopaki, którzy uważali Aurorę i Clare za tępe dzidy oraz Taylora za zwykłego dupka, grała w koszykówkę. Payne'owi po raz enty udawało się trafić do kosza i zdobyć kolejne punkty.
- Stary chodź pograć! Odkąd wyjechała Jones jesteś jakiś dziwny - trochę brudna piłka poszybowała w stronę lokatego.
- Już idę, idę - podniósł się z betonu i podszedł do kumpli kozłując piłkę. Zapomniał się po raz kolejny w sporcie, uciekł od rzeczywistości. Przyjaciółeczki, albo już byłe przyjaciółeczki Marie skakały wokół Taylora i jego przydupasów. Aurora obściskiwała się z tym szkolnym "ciachem", na którego leciały nawet trzecioklasistki. Zwykły dupek i tyle. Ciekawe jakim cudem Ann z nim była. Rozkojarzony Styles nie widział nawet komu podawał piłkę. Zdał sobie z tego sprawę kiedy usłyszał ryk znajomych z jego drużyny.
- Sory, nie jestem w stanie - zszedł z boiska.
- Stary ty od dwóch tygodni nie jesteś w stanie. Wytrzymałeś całe wakacje i zamierzasz się poddać właśnie teraz, kiedy zaczyna się sezon? Do reszty cię już popierdoliło? A może zakochałeś się w Jones? Daj spokój, masz laski w całej szkole, nowej szkole, nikt nie wie o tym jak blisko z nią jesteś, a ty myślisz tylko o tej małej Jones - wkurzył się Payne, a Styles zacisnął pięści w złości.
- No nic, kurwa, na to nie poradzę! Jest moją przyjaciółką! Jak mam się nie denerwować?! Właśnie straciłem z nią kontakt, bo ma jakieś pierdolone egzaminy! Na razie! - zerwał się, wziął plecak i od tak wyszedł z lekcji. Potrzebował ochłonąć i coś zrobić.
W tym samym czasie, Londyn
- Panno Jones! - powiedział pan Evans podchodząc do niej ze splecionymi za plecami rękoma, wypiętą piersią i podniesioną głową (tak nawiasem mówiąc była to ciągła postawa tego nauczyciela). - Jak pani się już tak rwie do odpowiedzi, proszę przetłumaczyć, a w domu napiszę to pani pięćset razy. Proszę zanotować i zaraz przy całej klasie pani powtórzy po francusku - spojrzał na nią wymownie, podczas gdy ona wlepiała w niego swój wzrok z wyczekiwaniem - No już, już, proszę pisać: Przeszkadzałam nauczycielowi w prowadzeniu lekcji, dając bardzo duży upust swoim emocjom, ponadto obiecuję, iż po lekcjach za karę wysprzątam salę i wytrzepię gąbki.
W klasie pojawiły się szepty. Niektórzy próbowali na marne podpowiadać, inni nabijali się z Ann Marie, że przechlapała sobie u największego gbura w szkole, a jeszcze inni dziwili się dlaczego Evans dał takie trudne wyrażenie do przetłumaczenia. Edukacja dla co poniektórych skończyła się na zdaniu: Voulez vous coucher avec moi ce soir. Do tej szkoły niektórzy dostali się tylko i wyłącznie ze względu na chęci i finanse rodziców.
Tłumaczenie Anie poszło gładko i nie obyło się bez płytkich komentarzy Adamsa, przy których zawsze zaciskała zęby ze złości. Trudno było ją doprowadzić do płaczu, ale nie ukrywajmy, robiło jej się przykro za każdym razem, kiedy ją obrażał. Jej pech nie miał dzisiaj końca, bo zadzwonił jej niewyciszony telefon. Harry oczywiście potrafił się genialnie wstrzelić w moment. Pan Evans się nieźle wkurzył i odebrał telefon. Cała klasa chichotała.
- Słucham? - powiedział swoim oschłym i stanowczym głosem.
- Anie? - zdziwił się Hazz w słuchawce telefonu - Ile masz lekcji? Jadę do Londynu.
- Panna Jones ma dzisiaj karę po zajęciach, ale pan panie... - spojrzał na ekran - Panie Hazziu - klasa ryknęła zanosząc się głośnym śmiechem, by po chwili się uspokoić widząc zabijające spojrzenie pedagoga - Może jej w tym pomóc, jeśli ma pan życzenie się z nią zobaczyć jeszcze dziś. - rozłączył się, odłożył telefon na ławkę Jones i wdał się z nią w dyskusję po francusku na temat jej kary. Kolejne komentarze Jamesa popłynęły na forum klasy. Po lekcji Ann poszła do szafki wymienić książki. Kiedy poprawiała swoje, dzisiaj rozpuszczone włosy, odezwał się jej 'ukochany' kolega szorstkim głosem.
- Jones znowu liże dupę Evansowi? Hmm... a może Evans tak cię lubi, bo zostajesz z nim po lekcjach? Skąd mamy pewność, że mu nie obciągasz pod biurkiem? Ach no tak, nie mamy. Wiesz... ja bym nie chciał, żeby usta takiej brzydkiej kujonki dotykały mojego przyrodzenia - zbereźny uśmieszek wkradł się na jego twarz. Mogła strzelać w ciemno, że coś sugerował. Może Jones to kujonka, ale na pewno nie jest maszkarą - wręcz przeciwnie, jest prześliczna, chociaż się za taką nie uważa.
- Sory Adams nie jestem zainteresowana twoją propozycją i nie mam zamiaru słuchać twoich sprośnych, wyssanych z palca uwag na temat mojej osoby - zignorowała docinki dotyczące swojej kary; zamknęła szafkę z trzaskiem i odeszła nie racząc nawet spojrzeniem tego naburmuszonego dupka. James stał tak osłupiały do końca przerwy. W momencie, w którym zadzwonił dzwonek oznajmiające koniec przerwy uderzył z całej siły w szafkę. Na jego nieszczęście nauczyciel francuskiego właśnie tędy szedł do pokoju nauczycielskiego.
- Panie Adams, widzę, ze panna Jones ma wielkie szczęście - dwóch pomagierów jednego dnia. Pan też zostaje po lekcjach.
- Ale za co?
- Za niszczenie mienia szkoły. Proszę na lekcje, odprowadzę pana.
Wychowawca klasy językowej odszedł ciągnąc za sobą ucznia jak cień.

Dwie godziny później
- Kurwa, który budynek to ta jej szkoła - gadał Styles pod nosem. Za dwadzieścia minut ma jej pomóc sprzątać jakąś klasę, a od pół godziny szuka gmachu liceum. Mętlik pytań pojawił się w jego głowie.: Jaką salę? Dlaczego on? Po co? Za co ona tam zostaje? Szedł tak myśląc na wieloma możliwymi odpowiedziami. Wreszcie trafił do wielkiego budynku, wszedł i już nie miał zamiaru dłużej błądzić. Usiał na ławce i czekał na nią przed wyjściem. Bożeee... za ile ona kończy?! Po dziesięciu minutach dostał wiadomość od Jones.

Jesteś już? Przyjdź do sali 11 do francuskiego.

Zaczął błądzić po długich korytarzach. Jego uwagę przykuło po drodze kilka osób. Nauczycielka w ołówkowej, pasiastej spódniczce, nauczyciel ze śmiesznym wąsem, prześliczna dziewczyna o egzotycznej urodzie, ciemnych włosach, ciemnej karnacji i zielonych oczach, i chłopak, który na pierwszy rzut oka wydawał się być bardzo zarozumiały, chociaż był przystojny. (No ale to nie zdanie Harry'ego tylko moje, skromne. W sumie nie chłopakowi takie rzeczy oceniać.) Skierował się do wąsatego nauczyciela. Po chwili dowiedział się, ze to od niego ma niby szlaban, co w ogóle jest bez sensu, bo Styles się tu nawet nie uczył. Po pięciu minutach zostawił wszystkich uczniów w sali. Przystojnego chłopaka też. Właśnie siedział na biurku nauczyciela i łakomym spojrzeniem obdarowywał pośladki Marie.
- Hazziu! - właśnie go zauważyła. Pobiegła w stronę chłopaka, przytuliła go i poklepała po plecach. - Co ty tu robisz? Nie musiałeś słuchać tego grzyba Evansa.
- Haha teraz grzyb, ale na lekcji, Jones, liżesz mu dupę kujonico - nie dał Harry'emu dojść do słowa. Obrażana dziewczyna zacisnęła pięści, przełknęła ślinę i zmełła przekleństwa, które cisnęły jej się na usta. James podniósł się ze swojego dotychczasowego miejsca i ruszył w stronę przyjaciół. Musiał przerwać im tę sielankę, z którą pożegnała się Anie kiedy zobaczyła go w tej sali. Nie mógł pozwolić 'pannie idealnej' i jej 'przydupaskowi z loczkami' na dobrą zabawę. Jones nie mogła mieć dobrze gdy on przy tym był. Co prawda pociągała go i ma zajebisty tyłek, ale na tym jej walory się kończą. Tak na prawdę mógłby wymieniać jej zalety w nieskończoność, ale nie potrafił się przyznać przed samym sobą, że nie jest taka, za jaką ją uważa. Trudno, niech straci, niech cierpi za swoją upartość.
- Dupę możesz lizać tylko ty, bo twoja edukacja skończyła się na zdaniu: Czy pójdziesz ze mną do łóżka? w każdym możliwym języku.
- Widzę, że mi propozycje składasz, ale poza tyłkiem nic fajnego nie masz - nie ukrywał przed nią tych informacji. Harry zatrzymał jego rękę zmierzającą ku pupie dziewczyny.
- Ty świnio! - wymierzyła mu siarczystego policzka, a on aż złapał się za obolałą, pulsującą, czerwoną część twarzy.
- Idziemy sprzątać. Dość tej kłótni. My z Anie idziemy po szczotki, a ty zacznij ustawiać krzesła na ławkach.
Przyjaciele wyszli, a Adams stał jak wmurowany, (dzisiaj już drugi raz) co zazwyczaj nie często mu się zdarzało, a już tym bardziej nie z powodu dziewczyny. Myśli kłębiły się w jego głowie. Jak ta szmata mogła go spoliczkować?! Jego, Jamesa Adamsa?! Przecież taka kujonka mogła go skazić swoją przeciętnością! Taki ideał. Wysoki, brązowooki, szczupły i wysportowany. O dość ostrych rysach twarzy i nieskazitelnej cerze. Zawsze dobrze ubrany.
Zadufany w sobie narcyz spełnił polecenie lokatego, co było w ogóle do niego nie podobne i ustawił krzesła na stolikach. Harry i Ann weszli, a raczej wjechali z wózkami ze ścierkami, wiadrami, kubłami, szuflami, mopami, papierowymi ręcznikami, przeróżnymi środkami czystości i innymi tym podobnymi rzeczami obcymi 'klasowemu prymusowi'.
- No to sprzątamy - Anie wzięła spryskiwacz z wodą i dwie ścierki; jedną z płynem, drugą suchą.Zaczęła czyścić tablicę. Po dwudziestominutowym zabiegu pierwsza szmatka była calusieńka czarna. Kiedy poszła ją wymyć i wymienić na nową, James nie mógł się powstrzymać od kąśliwej uwagi.
- Szmata brudna niczym ty, Jones - dwa ostatnie słowa wręcz wysyczał przez zęby. To naprawdę zabolało Marie. Mogła znosić jaka to ona nie jest brzydka i jaką to nie jest kujonką, czy jak  to nie podlizuje się nauczycielom, ale nazwanie jej BRUDNĄ SZMATĄ było przegięciem. Całe dwa tygodnie znosiła go z zaciśniętymi zębami i zwiniętymi pięściami. Wybiegła do akademika rzucając wszystko na ziemię i dusząc łzy w gardle. Nie może przecież płakać, nie przez takiego dupka. Nie może.
- Nie wiem jak długo cię znosiła, ale naprawdę musiałeś to długo robić. Teraz przegiąłeś. Sprzątaj sam, bo ona się tu na bank prędko nie pojawi - wybiegł za swoją przyjaciółką. Po 20 minutach znalazł ją w campusie. Siedziała w kącie pokoju i objadała się lodami czekoladowymi. Wyglądała okropnie. Miała podpuchnięte i podkrążone oczy i sine, drżące usta na białej jak papier twarzy. Nie uroniła żadnej łzy, nie było żadnych śladów na policzkach. Harry nie musiał jej widzieć, żeby wiedzieć, że Adams ją zranił. Bogaty, tępy, narcystyczny, zbereźny, samolubny, despotyczny, wredny, obłudny, zdradliwy, egocentryczny, nieuczciwy, chamski, niewychowany, bezlitosny, wybuchowy, cyniczny, sarkastyczny, wyniosły, nietolerancyjny, zawistny, bezczelny, niepoczytalny, ograniczony, próżny, jednostronny, rozpustny, kłótliwy, bezwolny i przebiegły sukinsyn. Jak on mógł tak powiedzieć do Marie?! Jak w ogóle mogło mu przejść coś takiego przez usta?! Jak można tak powiedzieć do dziewczyny?! Jak można tak powiedzieć do TAKIEJ dziewczyny?! Myśli kotłowały się w głowie Stylesa.
Jones nie miała siły przetwarzać dzisiejszego dnia. Najpierw kąśliwe uwagi podczas lekcji, potem zgryzoty na przewie, a teraz TO. Porównał ją do szmaty i to tylko dlatego, że znała biegle więcej niż jeden język. Ale jak miała go nie znać? Jej matka jak i dziadkowie pochodzili z Francji, a francuski wpajano jej na równi z angielskim, żeby mogła się porozumieć z rodzicami mamy. No cóż... dla tego nadętego bufona, który nie widział nic poza czubkiem własnego nosa, to był wystarczający powód. Dziewczyna kończyła dwulitrowe pudełko i zbierała się żeby iść po następne, ale zatrzymała ją silna, duża, męska ręka. Zupełnie zapomniała o jego obecności.
- Nie żryj tyle, bo się spasiesz - wywołał u niej uśmiech. Zawsze to potrafił. Nigdy nie wmawiał jej naiwnego: Będzie dobrze, czy na pewno nie zrobił tego specjalnie. Nie pocieszał jej, dawał się wypłakać, bo wiedział czego potrzebowała. Potrzebowała wylać łzy i się pośmiać nawet jeśli wiązało się to z wylaniem hektolitrów alkoholu. Teraz miała cholerną ochotę na tuczące lody czekoladowe. Miała głęboko w dupie tego bogatego sukinsyna - teraz liczył się tylko głód. W sumie nic nie jadła od rana. Stwierdziła, że nie jest na tyle głodna. Pozbyła się rano ze swojego rytuału śniadania i zyskała czas na dłuższy bieg i intensywniejszy lodowaty prysznic połączony z równie intensywnym, jak i bolesnym wcieraniem olejków szorstką myjką w skórę. Podrażniało to i zaczerwieniało jej naskórek. Uwielbiała to uczucie, może to było dziwne, ale uwielbiała sobie zadawać ból fizyczny po joggingu.
- Ale ja chcę się spaść - uśmiechnęła się niepewnie. Jeszcze nie przetrawiła docinek Adamsa, ale Hazz poprawił jej znacznie humor. Wstała i wyciągnęła z kuchennej lodówki, a właściwie z zamrażalnika dwa opakowania lodów i dodatkową łyżkę z szuflady, którą podała Stylesowi.
- Masz, ty też będziesz gruby - razem zaczęli się opychać zimnym przysmakiem i planować wspólne wakacje, które w tym roku przegapili. Co roku wybierali się na wakacje, co roku w inne miejsce, od pierwszej klasy gimnazjum. Na początku jeździli tylko po Wielkiej Brytanii, od roku zaczęli się wybierać poza wyspę. Zawsze zabierali ze sobą paczkę Jones - Aurorę, Clare i Taylora, z którym spotykała się również od pierwszej klasy gim. Teraz musieli ze Stylesem nadrobić tegoroczny wyjazd. Zabierają ze sobą koleżankę Ann Marie - Rose i jadą do Paryża.
- Jutro załatwiam wszystkie formalności, a ty załatw zwolnienie ze szkoły. Pisz już do mamy, albo dzwoń.
- Ale nie wiem czy mama mi pozwoli. W końcu nie byłam u dziadków.
- Jedziemy do Francji, możemy po drodze do nich wjechać.
- OK, już dzwonię - wygrzebała ze swojej ogromnej, ale ładnej torby bez dna, telefon i wybrała numer do pani Jones. Odebrała po 5 sygnałach.
- Tak?
- Mamo jest bardzo ważna sprawa.
- No słucham cię.
-Nadrobimy z Harrym wakacje, tak ze Stylesem jest u mnie w Londynie...
- Uff... jego mama do mnie dzwoniła, mogę spokojnie odetchnąć, dobrze, a wracając do wakacji to... ?
- Napisz elektronicznie zwolnienie do szkoły, w przyszłym tygodniu wyjeżdżamy, a i jedziemy do Paryża, więc wstąpimy do dziadków.
- Dobrze, do jutra powinni mieć zwolnienie .
Rozłączyła się rzucając na pożegnanie krótkie "Kocham cię". Zadzwonili też załatwiać z mamą Rose. To będzie dla niej niespodzianka. Pani Rodriguez zgodziła się bez problemu. Pod wieczór wróciła do szkoły usprawiedliwić się u Evansa. Powiedziała, że źle się czuła i musiała wyjść. Adams jej nie wsypał, nie mógł, chyba, że chciałby wsypać też siebie. Niestety on i jego arystokratyczny tyłek też wyjeżdżają w tym samym czasie co ona. Wychowawca klasy dostał jego zwolnienie po dzisiejszym szlabanie. Po powrocie do campusu Styles zaproponował dziewczynie wieczorne zwiedzanie miasta, a później miłą kolację. Wieczór, a właściwie już noc minęła spokojnie, tak jakby sobie tego przyjaciele życzyli. Po powrocie na teren akademika zabrali Rose i piłkę do kosza żeby jeszcze trochę pograć w 24 (genialny pomysł szesnastolatka). oczywiście wygrał wysportowany chłopak, zaraz za nim była Rosie, a na szarym końcu Marie z wynikiem 0, okrąglutkie zero.
- Jedziemy do Francji i ty jedziesz z nami Rose - wyszczerzył się Styles i usiadł na rozgrzanym betonie.
- Naprawdę...? Iiiii... - pisnęła z radości szatynka i klasnęła w ręce.
- Jutro się pakujemy i wyjeżdżamy, twoja mama już wysłała zwolnienie do szkoły, a i jeszcze jedno. Hazz prześpi u nas przez ten czas. Będzie nocował ze mną w łóżku.








~*~
Przepraszam ostatnio bardzo zaniedbałam oba blogi. No cóż mogę powiedzieć: nauka, nauka i jeszcze raz nauka. Koniec roku szkolnego i ostatnie poprawki. Po wystawieniu ocen postaram się częściej dodawać posty. Poza tym byłoby miło gdyby ktoś skomentował jeśli to czyta, bo piszę ten blog dla Was nie dla siebie.

2 komentarze = następny post