niedziela, 21 września 2014

LIEBSTER BLOG AWARDS

Dziękuję Wam za aż dwie nominacje do Liebster Blog Awards, czuję się taka doceniona. W życiu nie spodziewałam się nawet jednej nominacji. Za nominacje dziękuję Admince Payne i Impossible Girl.

Moje odpowiedzi na wasze pytania:
1. Skąd bierzesz wenę do pisania nowych rozdziałów na blogu?
Nie wiem. To samo jakoś tak przychodzi. Czasem coś przeczytam, czasem obejrzę, często są to po prostu zwykłe sytuacje życiowe, które mnie spotykają.
2. W jakich stylach muzycznych gustujesz?
Nie mam ulubionego stylu. Słucham wszystkiego co mi wpadnie w ucho. No może oprócz dubstepu i disco polo.
3. Czy często jadasz w fast food'ach?
Najrzadziej jak się da.
4. Jakie kraje chciałabyś zwiedzić?
Nazbierało się ich trochę. W pierwszej kolejności Anglia i Francja. Gdzieś dalej Włochy, Hiszpania, Szwajcaria.
5. Co jest dla Ciebie najważniejsze?
Nie mam priorytetu. Może zdrowie moich bliskich? Nie wiem.
6. Czy są ludzie, którzy krytykują Cię za pisanie bloga?
Pewnie tak, ale na pewno nie prosto w twarz.
7. Wstydzisz się przyznać, że piszesz bloga?
Tak, dlatego robię to anonimowo, jako osoba fikcyjna. O blogu wiedzą tylko moi przyjaciele.
8. Co sądzisz o ludziach, którzy krytykują twoich idoli/idolki/idola/idolkę
Nie mam idoli, więc nie mają kogo krytykować. Sama wytyczam sobie ideały, którymi staram się kierować, chociaż nie zawsze mi wychodzi.
9. Jakie masz podejście do zadań domowych? (wiem są wakacje, ale nie miałam pomysłu na pytanie)
Zrobię to zrobię, zawsze można odpisać. Ważniejsze jest być nauczonym danego materiału.
10. Czy uważasz, że istnieje przyjaźń damsko-męska?
Oczywiście, że tak. Sama mam dwóch przyjaciół płci męskiej i nie wyobrażam sobie życia bez nich.
11. Czy kiedykolwiek myślałaś nad zostaniem wegetarianką?
Nigdy. Nie mogłabym.


1. Dlaczego zaczęłaś pisać blog ?
Namówiła mnie przyjaciółka. Gdyby nie ona nadal bym się zastanawiała czy spróbować.
2. Jak się czujesz wiedząc że ludzie czytają to co się rodzi w twojej wyobraźni i jednocześnie to lubią ?
Do tej pory wiedziałam, że ludzie to czytają, a docenia go tylko kilka osób. Sama staram się pisać tak, żeby spodobało się to innym, staram się napisać coś, co sama bym przeczytała. A kiedy innym podobają się moje wypociny, mogę być tylko zadowolona z dobrze wykonanej pracy.
3. Co dla Ciebie jest szczytem głupoty ?
Szpan. Robienie różnych rzeczy dla szpanu. Kupowanie coraz to lepszych telefonów, ciuchów. Palenie dla szpanu. To jest kretynizm.
4. Kiedy człowiek może mówić o prawdziwym szczęściu ?
Nigdy. Zawsze będzie coś, co chociaż w minimalnym stopniu niszczy coś co jest piękne.
5. Co jest Twoim priorytetem ?
Jak już pisałam, nie mam priorytetu.
6. Bardziej się liczy dla Ciebie Twoje szczęście czy szczęście Twoich bliskich ?
Ważne jest i moje szczęście i ich. 
7. Jakie jest Twoje Hobby ?
Piszę, rysuję, gram w kosza.
8. Jak sobie wyobrażasz siebie za 10 lat ?
Chciałabym być na przedostatnim roku studiów prawniczych w Anglii.
9. Gdybyś otrzymała 100 000 000 $ , co zrobiłabyś najpierw ?
Zadbała o zdrowie i szczęście rodziny, część wpłaciła na jakieś konto oszczędnościowe, a resztę na fundacje.
10. Jakie jest Twoje największe marzenie ?
Tego największego nie napiszę. Jest zbyt nierealne. To największe, ale przyziemne: być szanowaną panią adwokat.
11. Kawa czy herbata ?
Kawa, chociaż rzadko piję. Herbatę też lubię, ale nie aż tak.


Nominowane przeze mnie blogi.

No cóż nie mam zbyt wielu pomysłów i jako, że czytam głównie blogi cieszące się dużą popularnością nominuję moje czytelniczki i czytelników. Sami odpowiedzcie sobie na pytania. :)


Moje pytania do blogerek:
1. Jaka/i jesteś?
2. Czym się interesujesz?
3. Jak oceniasz ludzi?
4. Dlaczego założyłaś/eś bloga? (jeśli jesteś tylko czytelnikiem pytanie pomiń)
5. Co skłoniło Cię do napisania w tej tematyce? (jeśli jesteś tylko czytelnikiem pytanie pomiń)
6. W jakich opowiadaniach gustujesz?
7. Czym jest dla Ciebie książka?
8. Gdyby ktoś powiedział Ci wybieraj ja czy on/ona jaka byłaby Twoja odpowiedź?
9. Komu ufasz?
10. Czy jest osoba, której po prostu nie trawisz niezależnie od tego, czy osoba się zmieni czy nie?
11. Czy jest pytanie, na które nie znasz odpowiedzi, chociaż chcesz?

Rozdział 9

Proszę, błagam nie bijcie, że tak mało. Ten rozdział jest taki, ze nie mogłam napisać więcej, bo nie miałby już sensu. Przepraszam, że musieliście tak długo czekać. Pozdrawiam i życzę miłej lektury Xx - Lilka
~*~


30 czerwca 2010, Londyn
Nadszedł koniec roku szkolnego. Życie dwójki przyjaciół nie zmieniło się ani o jotę. Nadrobili zaległy obiad, ale miał on charakter formalnej kolacji. Nie bawili się tak jak Anie i Lou, czy tak jak kiedyś w Holmes Chapel.
 Liam i Louis poszli za radą Jones i nie wychodzili z domu. Często zapraszali też koleżanki na noc, ale nie po to, żeby je wykorzystać, a żeby mieć towarzystwo do oglądania meczu. Harry chodził wkurwiony i zamienił jedno nocne seks-zabawki na alkohol. Nie było weekendu, kiedy widziano Stylesa trzeźwego. Firma chłopców wybiła się dzięki projektowi dla Gates'a. Teraz mogli sobie pozwolić, a właściwie musieli sobie pozwolić na zatrudnienie sekretarki.
 Adams za to był nad wyraz spokojny. Tak naprawdę tylko on zwracał uwagę na tajemniczość Rosie. Wertował książki psychologiczne w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, które dręczyło go od dłuższego czasu. Co się dzieje z tą niesamowitą, kiedyś pełną życia Portugalką? Jej zachowanie od pół roku było niezmienne.
Jones właśnie zapinała spódniczkę. Przecież jakoś musiała wyglądać, w końcu to koniec roku szkolnego. Na zewnątrz słońce mocno świeciło, a temperatura powietrza sięgała 27 stopni Celsjusza.  Nastolatka splotła włosy w warkocz i odrzuciła go na plecy. Na nadgarstku zapięła złoty zegarek, a na stopy wsunęła czarne, klasyczne szpilki i wyszła. Na zewnątrz czekał na nią Liam z kwiatami dla nauczycieli.
- Hej - przywitała go buziakiem w policzek.
- No, hej - podał jej całe naręcze słoneczników. - Hazza prosił żebyś do niego wpadła po szkole. 
- OK, będę - wygięła kąciki ust w nikłym uśmiechu. - Li, czy stało się coś ostatnio w Holmes? Dawno nie rozmawiałam z mamą i Lisą, a wiem, że ty tam często jeździsz.
- Właściwie - podrapał się po karku. - Właściwie to stało się. - przygryzł wargę, a Ann popędziła go niemym gestem. - Anie będę ojcem - z sykiem wypuścił z płuc całe powietrze.
- Kretynie! Jesteś tylko dwa lata starszy ode mnie! Jak ty sobie wyobrażasz życie z tą dziewczyną i dzieckiem?!
- Ma...
- Może i masz firmę, ale ty jesteś tutaj z chłopakami i firmą, a ona jest w Holmes! - nie dała mu się wypowiedzieć.
- Poradzę sobie. Ona też. Wszystko jest możliwe - jego głos był znudzony i wyprany z emocji. Tak samo zareagowała jego rodzina i reszta przyjaciół, a on zawsze odpowiadał, że sobie poradzą.
- Rozłóż parasol w dupie to pogadamy. OK. Widziałeś Rosie?
- Nie. - rozglądał się po całym placu.
- Adams! - Marie wrzasnęła tak głośno, że gdyby nie panujący gwar, Payne musiałby zatkać uszy mimo to słysząc jej krzyk. Wcisnęła kwiaty w ręce kolegi i rzuciła się pędem w tłum uczniów. Nie zwracała na nikogo uwagi. Potrącała, popychała i barowała innych uczniów, tych drobnych, tych średniej postury i tych muskularnych. James stał przy wejściu do Campusu, od którego Ann Marie znacznie się oddaliła pogrążona w rozmowie (o ile można to tak nazwać) z Liamem.
- James - oddychała ciężko i głośno, co chwila łapiąc powietrze. - Widziałeś... Rosie? - odetchnęła i ustabilizowała oddech. - Zanim wyszłam już drugą godzinę blokowała łazienkę. Była - spojrzała na zegarek - 10 jak wychodziłam.



- Nie. Daj mi klucz do was - James dostał to co chciał i po chwili biegu był już w pokoju koleżanek. Ręce delikatnie mu się trzęsły, gdy po pięciu próbach wywołania Rose z łazienki dziewczyna nie odpowiadała. Zaczął nerwowo łomotać pięścią w drzwi. Słyszał tylko szum wody, która lała się bez przerwy. Cofnął się i wbiegł w drzwi. Po trzech takich próbach ustąpiły. Pomieszczenie było całe zaparowane. Rodriguez leżała skulona pod prysznicem cała we krwi. Jej opalone ciało było całkiem nagie. W dłoni z całych sił jakie jej jeszcze zostały zaciskała żyletkę, a przez palce ciekła karmazynowa ciecz. Powieki były na pół przymknięte, a sine usta drżały. Przez kręgosłup przeszedł mu zimny dreszcz, włoski na karku się zjeżyły, skóra zbladła, a źrenice zwężyły. Zerwał się z miejsca, zakręcił wodę, a jej mokre ciało najdelikatniej jak potrafił owinął ręcznikiem, co nie było łatwe. Z jej ust za każdym zetknięciem skóry z chropowatym materiałem wydobywały się syki. Każdy centymetr jej rąk, ud, brzucha i bioder pokryty był krwawymi ranami ciętymi. Niektóre dało się ułożyć w napis 'I'M SORRY' czy ' PERFECT CUTS'. Niektóre z ran były płytsze, inne głębsze. Część ciała pokryta była również białymi bliznami. Jedne z blizn miały kształty (jedna wyglądała jak serce, inna jak wykres EKG), pozostałe były tylko cienkimi, lub grubymi kreskami; dłuższymi i krótszymi. Mógł też wyróżnić kropki w zgięciach łokci i na przedramionach. Ona się katowała. Z jej ust wyrwał się cichy jęk, później Adams mógł usłyszeć łkanie.
- Proszę - wyszeptała ledwo słyszalnie - Nie mów Anie. - jej łkanie przerodziło się w łapczywe łapanie oddechu. - Ona nie może...
Urwała. Po prostu straciła przytomność. James już nie dbał o delikatność. Bez ceregieli złapał ją na ręce i wybiegł zatrzaskując za sobą drzwi. Wpadł do samochodu i ułożył nieprzytomną dziewczynę na tylnym siedzeniu. Sam wsiadł na miejsce kierowcy i ruszył do szpitala łamiąc wszelkie ograniczenia prędkości. Droga i tak dłużyła mu się w nieskończoność. Pod budynkiem odebrali ją pracownicy placówki i przenieśli na nosze. Ręce szatyna trzęsły się teraz tak, że nie mógł nad nimi zapanować. Lekarze nie informowali go o niczym, jedynie jasnowłosa pielęgniarka podeszła zapytać go o dane dziewczyny.
- Rosallinda Rodriguez; 17 lat, więcej nie wiem. Już wiadomo w jakim jest stanie?
- Takich informacji udzieli panu lekarz - odpowiedziała mu ze stoickim spokojem i odeszła odrzucając jasne kosmyki na plecy. Adams denerwował się z każdą minutą. Przestępował z nogi na nogę, krążył po holu coraz mocniej zaciskając pięści do pobielenia knykci i rozluźniał je. I tak w kółko. Coraz więcej pytań kłębiło się w jego głowie, a na ich czele stało pytanie: dlaczego? Niby takie proste, niby można znaleźć na nie tyle odpowiedzi, ale chyba tylko w wypadkach kiedy to pytanie zadaje pięciolatek pytając dlaczego mu czegokolwiek zakazują, czy dlaczego zwierzęta nie mówią. Na to są logiczne wyjaśnienia, ale jak tu wyjaśnić emocje targające dziewczyną, która posunęła się do tak strasznego czynu? Czy nie chciała już żyć? Czy to było już uzależnienie, choroba, której nie umiała się przeciwstawić? Pozornie proste pytanie 'dlaczego' wplatało się w każdą myśl szatyna. Znał już przyczynę jej zniknięć i tajemniczości, teraz nie wiedział dlaczego to zrobiła. Nogi same poniosły go pod salę, a głos wywołał lekarza.
- A pan to kto dla poszkodowanej?
- Znalazłem ją, jestem kolegą. Co jej jest? - nosiło go.
- Przykro mi, ale tylko osobom spokrewnionym mogę udzielić takich informacji. Co z jej rodziną?
- Jest w Portugalii. A mama chyba w Brighton - doktor poprawił stetoskop, zanotował coś i zniknął. Adams zaczepił pielęgniarkę i poprosił o poinformowanie go kiedy Rosie odzyska przytomność. Usiadł na ławce w korytarzu i czekał. Minęła jedna godzina, trzecia, piąta, a kubki po kolejnych kawach brązowookiego lądowały w koszu. O godzinie 22 poddał się i zasnął. Śniło mu się jak wkurwiająco idealna Jones oblewa egzamin z francuskiego. Ten piękny moment, w którym Evans obwieszcza to klasie przerwało szturchanie w ramię i ściszony żeński głos wzywający jego nazwisko. Miła blondynka właśnie go budziła. Minęła chwila zanim oczy przyzwyczaiły się do światła panującego w korytarzu.  Kobieta miała podkrążone oczy.
- Panie Adams, prosił pan, żeby pana obudzić, kiedy stan pacjentki Rodriguez się poprawi. Panna Rodriguez obudziła się kilka minut temu, teraz dochodzi do siebie. Może pan do niej iść, jest w sali 34.
Nie zwracając na nic uwagi poszedł do sali, przyciągnął sobie taboret i usiadł koło jej łóżka. Rose wyglądała słabo, ale pięknie. Kawowe, falowane włosy rozrzucone były dookoła jej pobladłej twarzy, która powoli nabierała rumieńców. Sine usta nabierały dotychczasowego, malinowego koloru. Spod półprzymkniętych, papierowo białych powiek przebijały się cienkie żyłki i naczynka. Długie i ciemne rzęsy przysłaniały zielone tęczówki. Blada, pełna blizn i strupów ręka bezwiednie opadała na kołdrę. Zabandażowaną dłoń próbowała zacisnąć w pięść. Póki co udawało jej się jedynie zginać palce; sine, kościste, kruche, z krwią pod paznokciami, piękne. James wyciągnął dłoń w stronę szatynki i pogładził opuszkami palców po, jeszcze niedawno zakrwawionym, przedramieniu. Spojrzał na nią i błyskawicznie cofnął rękę ściskając ją między kolanami. Co on robi? Zachowuje się jak kretyn, tak nie może być... Musi odkryć dlaczego to robiła i zrobić wszystko, żeby jej pomóc. Otworzyła oczy. Jej źrenice momentalnie zwężyły się przez jasne światło w białym, sterylnym, szpitalnym pomieszczeniu. Zamrugała, przetarła oczy, a z jej ust wydobyło się ziewnięcie, a później jęk. Przypominała mu kociątko. Małe, zagubione kociątko. Adamsowi uwiązł głoś w gardle. Była tak piękna, tak krucha, tak chuda, tak słaba i zraniona.
- Will - powiedziała słabym głosem. Po jej policzkach spłynęły słone łzy, które od tylu dni powstrzymywała.
- James. - wyprowadził ją z błędu. - Nie płacz - w jego głosie było tyle troski. Kciukiem otarł słone krople z jej twarzy.
- Nie powiedziałeś nikomu, prawda? Powiedz, że nie powiedziałeś - wyszeptała i zgięła palce dłoni na pościeli. Odruch. Często zaciskała tak żyletkę żeby sobie ulżyć.
- Nikt nic nie wie. - Wypuściła z płuc powietrze zupełnie nieświadoma faktu, że je wstrzymuje. - Ja prawdę mówiąc też nie.
- Czyli co wiesz?
- Znalazłem cię całą we krwi w łazience i widziałem jak znikałaś przez te wszystkie miesiące.
- Ale już jest OK?
- Jeśli przyjmiemy OK za jest lepiej, to tak. Jest OK.
- Więc skoro jest lepiej to po co mi te rurki i po co tu jestem? - zaczęła majstrować przy wenflonie i przyssawkach na klatce piersiowej nie zwracając najmniejszej uwagi na wąsy tlenowe w nosie.
- Nie ruszaj tego - złapał ją za dłoń, a jedynymi dźwiękami w tej niezręcznej ciszy jaka zapała były ich zmieszane oddechy i równomierne pikanie holtera EKG.
- Bo? Nie zakażesz mi. - zgrywała odważną i próbowała się wyrwać z jego stalowego uścisku, ale na nieszczęście Rose chłopak był silniejszy. - Skoro muszę tu zostać to powiedz ile tu leżę.
- Od wczoraj rano. I tak krótko zważając na to, że straciłaś przytomność - wyszczerzył perłowo białe zęby w lśniącym uśmiechu, który nie błyszczał zbyt długo. Zgasł, kiedy jego zmartwione spojrzenie spotkało się ze wzrokiem bazyliszka dziewczyny.
- Krótko?! To jest krótko?! Ja muszę się zaraz zobaczyć z Chrisem, słyszysz?! Chcę zobaczyć się z moim chłopakiem, potrzebuję go teraz! Wypisuję się na własne żądanie! Doktorze! - wrzasnęła, tym samym budząc z pół szpitala. W sumie dobrze, że wezwała lekarza, bo równomierne pikanie monitora holterowskiego zaczęło mocno przyspieszać. Dziewczyna opadła bezwiednie na poduszki, a aparatura, do której była podpięta wydała z siebie jeden długi, ciągły i nieustający dźwięk. Jej serce stanęło. Dookoła jej łóżka zbiegli się lekarze i pielęgniarki. Adamsa odsunięto, więc całą akcję ratowania życia oglądał i słyszał zza szklanych drzwi.
- Jeszcze raz! - uwijali się jak w ukropie.
- Podawaj jej tlen! - krzyki zagłuszały dźwięk, który wydawał defibrylator.  Kolejna próba odratowania jej życia i przywrócenia stabilnej pracy serca wstrząsnęła jej drobnym ciałkiem. Udało się. Ciche pikanie znowu wracało. James odetchnął z ulgą.


poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział 8




25 maj, Londyn
 Dni Stylesa mijały zanim się obejrzał. Od pamiętnego incydentu na ulicy minęły miesiące. Jego życie wróciło do stanu sprzed szesnastego lutego i na jego twarzy znowu stale gościł uśmiech. Ann o niczym się nie dowiedziała. Harry'emu nie spieszyło się z opowieściami, a jej relacje z Rose zostały nadszarpnięte przez ciągłe zniknięcia Rodriguez. Rosie tłumaczyła się nadmiarem nauki; Anie nie wnikała. Zbliżał się jeden z comiesięcznych obiadów dwójki przyjaciół. Harry właśnie grzebał w komputerze nie zwracając uwagi na Tomlinsona.
- Zrobiłeś zamówienia? To ma być na za tydzień - Lou nerwowo chodził po ich wspólnym mieszkaniu. Stawiał pospiesznie kroki wzdłuż białej kanapy. Sprawiał wrażenie, że zaraz wydepta ścieżkę. Mówił jak do ściany. Pytał już po raz piąty i ani razu jeszcze nie usłyszał odpowiedzi twierdzącej, nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Słyszał tylko oddech Stylesa. - Harry, no kurwa, jesteś? 
- Eee.. co? - wyrwał się z letargu. - Tak, zamówiłem. Myślisz, że lubi słoneczniki? A może woli róże?
- Kuźwa sądzisz, że Gates chce kwiatków? Miałeś zamówić potrzebne materiały na jak najszybciej, bo za tydzień makieta naszego projektu ma być gotowa. Idiota, zakochany idiota.
- Co? Nie jestem zakochany, tylko Rosie ma urodziny i chcę jej wysłać kwiaty kurierem. Już się z nią nie spotykam. Co mam zamówić dla Gates'a? - Tomlinson już rwał sobie włosy z głowy. Co za debil z tego jego kumpla. Truł mu tym dupę cały tydzień, a ten uspokajał go, że zamówi dzisiaj i na jutro dowiozą, ale nie chodziło o kwiaty. - Dobra Tommo, nie bulwersuj się tak, złość piękności szkodzi.
-Przy tobie będę brzydki w przeciągu miesiąca. Musimy zrealizować ten projekt, to nasza największa szansa żeby się wybić, a ty bujasz w obłokach. Skoro nie ta ładna Rodriguez to kto teraz?
- Kojarzysz tą Japonkę z restauracji dwie przecznice stąd? Tylko tą młodszą. To córka właściciela. Ma na imię Sakura*. Dzisiaj tu będzie i byłbym wdzięczny gdybyś nam nie przeszkadzał. - wyszczerzył zęby do przyjaciela (tak, zaprzyjaźnili się) na co ten przewrócił oczami.
- Ej, a to nie dzisiaj miałeś iść z Marie na obiad?
- Kurwa. Zapomniałem. Pójdę z nią na obiad, ale mieliśmy iść jeszcze do kina - przygryzł wargę. - Muszę ją przeprosić.
- Ja mogę z nią iść. I tak mam do niej sprawę - Lou przeczesał włosy palcami i wyszedł. W swoich czarnych nike'ach szedł chodnikami Londynu. Te biedniejsze okolice nie są wcale jakieś zachwycające, ale Lou lubi być tam gdzie cisza i spokój, gdzie nie roi się od wycieczek i turystów. Ma takie jedno swoje miejsce nad Tamizą.
Harry się zmienił. Ann Marie musi go przywrócić do pionu, bo robi się z niego straszny chuj. Ma już kolejną jednonocną dziewczynę. Tak właśnie odreagowuje, a Liam i Louis są wyganiani z domu. A co jeśli oni by chcieli kogoś tak zaprosić? Lepiej nie myśleć. Liam ma dziewczynę w Holmes, a Tommo woli życie singla. Mniej problemów, na więcej można sobie pozwolić. Żyć nie umierać. Zatrzymał się nad rzeką w najmniej uczęszczanym miejscu. Robiła się tu coraz większa melina, a kiedy on tu jest poza nim nie ma nikogo. Może w nocy jacyś menele albo ćpuny przychodzą się zabawić. Będzie musiał się przenieść gdzieś dalej. Ruszył brzegiem rzeki. W tym miejscu nie pali się ani jedna latarnia mogąca oświetlić drogę, dolina jest czysta, a gwiazdy będzie widać jak na dłoni. Idealne miejsce, właśnie takiego Tomlinson szukał. Podniósł kamień i wrzucił go do rzeki. Cichy plusk towarzyszył uderzeniu kamyka o toń szumiącej wody. Odwrócił się i poszedł w stronę centrum. Zbliżało się południe i coraz bliżej było jego spotkanie z Jones. Wysoką blondynką zupełnie w jego typie. Czy mu się podobała? Nawet bardzo. Czy chciał zrobić krok w którąś stronę? Nie bardzo. Tu właśnie tkwił problem Lou. Podobało mu się takie życie jakie miał teraz i nie chciał tego niszczyć. No ale nie ma się co dziwić: robi co chce, kiedy chce i nikt nie ma na niego wpływu. Co z tego, że jedna dziewczyna jest ładniejsza od innych? Wyróżnia się tylko wyglądem. Co z tego, że jej długie nogi śnią mu się po nocach? Takich nóg jest na pęczki. Wyciągnął swojego iPhone'a i napisał do Harry'ego.

Co z tym obiadem? - L.
Nie zmieniłeś zdania? - H.
I tak mam do niej sprawę. - L.
Oxo tower  18. Zostawić ci kasę razem z biletami? - H.
Nie, sam zapłacę. Na co idziemy? - L.
Mam vouchery, Ann sama wybierze. - H.

O godzinie 6 po południu Louis siedział już przy zarezerwowanym przez Stylesa stoliku. W oczekiwaniu na dziewczynę sączył białe półwytrawne wino z kieliszka. Delektował się nim, może nie był jakimś koneserem, ale to przebijało wszystkie, których próbował. W sumie jest to sześćdziesięcioletnie Cheval Blanc, no ale czego się spodziewać po takiej restauracji. Po raz kolejny podeszła do niego kelnerka. Dziewczyna mogła mieć góra 20 lat i dorabiać sobie. Ruda, ubrana była w czarną, ołówkową spódniczkę trochę za kolano, o podwyższonym stanie, z rozcięciem do jednej trzeciej wysokości uda; białą koszulę wpuszczoną do spódnicy, a przez lewe przedramię miała przewieszoną białą serwetkę w prawej dłoni trzymała notes i długopis.
- Co podać? - zwróciła się życzliwym tonem.
- Jeszcze raz to samo. - odeszła kiwając ręką na kelnera z butelką wina, żeby ten przyszedł napełnić kieliszek. A co jeśli Anie zapomniała albo nie przyjdzie ze względu na niego? Niee... te myśli rozwiał widok blondynki rozglądającej się po sali. Ktoś z obsługi odbierał od niej cieniutki płaszczyk i zdaje się poinformował o numerze stolika. Ona tylko się uśmiechnęła i pewnie ruszyła w stronę niebieskookiego. Miała na sobie czarne spodnie typu slim, obcisłą koszulkę na ramiączkach i czarne lity przed kostkę. Włosy ściągnięte do tyłu i związane w wysokiego kucyka. Przywitała Louisa buziakiem w policzek i zajęła swoje miejsce. Chłopak przywołał gestem kelnera. Ten tylko uśmiechnął się na widok Marie. Widać, że była tu stałą bywalczynią.
- To co zawsze? - nastolatka tylko skinęła głową, a mężczyzna obsługujący ich stolik odwrócił głowę w stronę chłopaka. No tak, kobiety mają pierwszeństwo. 
- Roladki z łososia w sosie z awokado z kawiorem, a na deser czekoladowy talerz.
- Coś do picia? - zabrał ich karty.
- Cheval Blanc czerwone, wytrawne - uśmiechnęła się Marie.
- To samo co koleżanka. - kelner odszedł i machnął ręką na innego, stojącego pod ścianą z butelką wina. Napełnił odpowiednie kieliszki, skinął głową i odszedł. Znajomi przez chwilę siedzieli w milczeniu. Ann oglądała swoje paznokcie w szkarłatnym kolorze, Lou przyglądał się czerwonej cieczy w swoim kieliszku. Sięgnął po niego i chwycił nóżkę, przysunął go do ust i upił łyk. Odwrócił wzrok na rozciągającą się za oknem panoramę miasta. 
- Pięknie, prawda? - Jones wyrwała go z letargu.
- Tak. 
- Uwielbiam to miejsce, niedaleko mostu Blackfriars. Po zmroku jest tu jeszcze piękniej - odbiła szminkę na czaszy kieliszka, ale nawet nie spróbowała zawartości. Widok z okna był na prawdę powalający. 
- Wiesz dlaczego Harry nie mógł się ze mną zobaczyć? - Czy ona nie wie o tym incydencie? Najwyraźniej. 
- Zapomniał i zaprosił dziewczynę. Jak jej tam było... - powiedział bardziej do siebie niż do niej. - A. Sakura. Córkę właściciela Umu, tej Japońskiej restauracji.
- A co z Rose? - dziewczyna była wyraźnie zaskoczona zachowaniem przyjaciela. W tamtym liście tak bardzo nalegał. Poza tym jeszcze w tamtym tygodniu, kiedy się widzieli dopytywał się o nią. Podobno nawet rysował ją z pamięci w swoim zeszycie. Wydawało jej się, że Hazzie zależy. 
- Wysyła jej kwiaty na urodziny. Robi się z niego coraz większy chuj. Możesz na niego wpłynąć? - upił łyk trunku z kieliszka. Do stolika podeszła ruda kelnerka i podała im ich zamówienia. Ann cicho parsknęła śmiechem. Mieli podobne gusta. Tylko, że ona ma roladki z jagnięciny i dodatkowy sos z mleka kokosowego. Lou również spojrzał na jej talerz i wyszczerzył zęby w promiennym uśmiechu.
- Postaram się, ale wiesz jak często się z nim dłużej widuję. Wy też musicie się postarać coś zrobić, na przykład nie wychodźcie mu z domu, czy zapraszajcie sobie w tym samym czasie panienki. - wbiła widelec w mięso i przekroiła je na jeszcze mniejszy kawałek, niż był dotychczas. - Smacznego. - uśmiechnęła się promiennie do niego. Widocznie dobrze czuła się w towarzystwie Lou. Nie ma się co dziwić. Lou był zabawny, kochany, z charakterem, ale Jones dostrzegała w nim tylko kolegę Hazzy.
- Smacznego - oboje zabrali się do jedzenia. Konsumowali w ciszy co jakiś czas przepijając winem. Kiedy podano deser Jones zwijała się ze śmiechu, Tomlinson też został 'zarażony'. Cała restauracja ich obserwowała. Tommo poprosił rachunek, zostawił należną kwotę i napiwek dla obsługi i wyszli z restauracji. Lou pociągnął ją do najbliższej kwiaciarni.
- Skoro tak dobrze czytam w Twoich myślach to ja wybiorę kwiatka - przyszedł z długą czerwoną różą i podał ją dziewczynie uprzednio się kłaniając.
- Chce ci się iść do kina?
- A tobie?
- Nie bardzo. - pociągnęła go do mostu Blackfriars.
- To nie idziemy. Co w domu zrobisz z różą? - idiotyczne pytanie. Jasne, że włoży ją do wody. To jest logiczne. Chyba, że to jest podchwytliwe pytanie. No ale co w nim podchwytliwego? Nic.
- Włożę ją do wody - odpowiedziała z wahaniem. Lou się roześmiał.
- A może już teraz włożymy ją do wody? - poruszył znacząco brwiami. W sumie... Bawią się świetnie, a kwiatek zwiędnie jeśli nie włoży go w przeciągu najbliższych dwudziestu minut.
- Co masz na myśli?
- Utopmy ją w Tamizie po jednej stronie mostu, a później patrzmy jak przepływa po drugiej - przeczesał włosy palcami. On jest psychiczny. Dał jej kwiatka tylko po to, żeby go utopić. Ale ten plan jest świetny. Znowu poczuje się jak wtedy z Harrym, kiedy puszczali statki na rzece, a później patrzyli jak przepływają pod mostem. Lisa też im wtedy przeszkadzała, więc wdrapali się na drzewo, a ona stała pod nim i krzyczała jak to kocha Stylesa. Jones biła się z myślami. Z jednej strony to byłaby genialna zabawa, a z drugiej ta róża jest piękna.
- No dobra - i pobiegli na skraj mostu. Wrzucili kwiatek do wody i popędzili na drugi koniec. 

Kiedy oni tak świetnie się bawili Harry czekał na śliczną Azjatkę. Sakura Chang miała długie, czarne włosy i oczy tak ciemne, że wydawało się widzieć dwa węgle. Była niewysoka i szczupła. Zabawna, miła i naprawdę szkoda marnować tę dziewczynę jako nocną seks-zabawkę.
Styles przestał rysować kogokolwiek w swoim zeszycie. Czasem jak go natchnęło naszkicował portret Anie, Gemmy albo mamy. Lubił też rysować karykatury Lisy, ale jego słynny zeszyt nie był na to miejscem. Czasem zastanawiał się jakby to było, gdyby jednak nie zerwał z Rosie. Z jego małą, piękną Rosie. Może nie są już razem, ale żałuje wielu sprawy. Przez ten związek jego cudowny kontakt z Jones teraz ma formę tylko formalnych kolacji, na których nie bawią się tak jak przy pieczeniu ciastek, czy nabijaniu z Elisy. Wszystkie te kwestie przechodziły mu przez głowę, kiedy Sakura decydowała się czy taka bielizna jest odpowiednio skąpa i czy spodobają mu się pończochy. Szybko narzuciła na to jakąś sukienkę, na stopy wsunęła pasujące szpilki i wsiadła do mercedesa. Szybko wysiadła i pobiegła zapukać do drzwi przystojnego szatyna o zielonych oczach. Otworzył jej z uśmiechem na ustach i błyskiem w oczach. Młoda Chang widziała już to spojrzenie, nieraz patrzyli tak na nią obleśni kolesie na ulicy.Dopiero teraz spostrzegła, że sukienka, która tylko chwilowo ją okrywa jest stosunkowo krótka i mocno wydekoltowana. Dla Hazzy wręcz idealna. Przepuścił ją w drzwiach i zaprosił do kuchni. Stanęła przed blatem, a on za nią. Bez ceremonialnie złapał ją za pośladki i je uścisnął. Dziewczyna cicho krzyknęła.
- Fajny masz tyłek - nie owijał w bawełnę. - Czego się napijesz? - oblizał wargi i puścił pupę dziewczyny. Otworzył barek i wyciągnął szklanki. Sobie nalał po prostu czystej (a co się będzie i tak ją przeleci).
- A co możesz mi zaoferować? - przegryzła wargę.
- Czystą, białe wino albo mojito.
- Mojito.
Wyciągnął składniki i zrobił jej swojego ulubionego drinka z proporcjami: sprite tylko do dodania smaku i podał go dziewczynie. Wziął papierosa z paczki, która leżała na blacie i odpalił go. Zaciągnął się mocno i dym wypuścił prosto na twarz brunetki. Ona tylko wyprostowała się uwydatniając swój krągły biust.
- Może porozmawiamy?
- Tak, pewnie. O czym chciałbyś porozmawiać? - wypiła jedną trzecią szklanki. Jak tak dalej pójdzie to ona się prędzej upije, niż powie mu to co chciałby wiedzieć.
- Umiesz tańczyć? - opróżnił połowę swojej szklanki. On nie może być pijany.
- Zależy co - położyła rękę na jego nodze i zaczęła nią przesuwać w stronę krocza.
- Ok. Straciłaś już dziewictwo?
- Nie, ale miałam nadzieję, że mi w tym dzisiaj pomożesz. - właśnie skończyła swojego drinka, a dłoń, która do tej pory była na udzie znalazła się na męskości Stylesa.
- Kotku nie tak szybko - zdjął jej rękę. No dobra nie jest mi jej szkoda ani trochę. Jest taka jak koleżanki Ann z Holmes. Myśli tylko o seksie, ale Harry w tym momencie też o tym myślał. Chciał odreagować cały dzień. Co z tego, że nie był on nawet w części męczący. Styles odreagowuje każdy dzień tak, jak pije okazjonalnie. Codziennie ktoś się rodzi, codziennie ktoś ma imieniny, codziennie jest okazja, żeby wypić.
- Wracając do rozmowy. Przyjemną masz bieliznę, Skarbie - cmoknął do niej w powietrzu.
- A ty skąd wiesz? - sięgnęła po szklankę Hazzy i opróżniła ją jednym haustem. Kręciło się jej już w głowie, dobrze, że pamiętała o tabletkach. Jej ręka wróciła na swoje poprzednie miejsce.
- Nieważne - odpowiedział gardłowo. Przyciągnął ją na swoje kolana kładąc ręce na talii dziewczyny. - Nieważne - wymruczał w jej usta, a Sakura je złączyła. Nie odrywając ich od siebie Styles przekręcił ją tak, żeby siedziała na nim okrakiem, twarzą do niego. Jego ręce zsunęły się na pośladki dziewczyny, a później podwinęły sukienkę. Sakura zdjęła z siebie cienki materiał. Nie minęła godzina, a Harry spełnił życzenie Azjatki.
 Rano dziewczyna obudziła się wtulona klatkę piersiową zielonookiego. Szybko wstała cmokając go w zamknięte powieki poczęstowała się z paczki Black Devil'em i odpaliła go szybko. Zarzuciła cienki materiał bielizny i ubrania wierzchniego i wyszła zaciągając się dymem papierosowym.
 Hazzę obudziło głośne łomotanie do drzwi. Pewnie kurier z paczką - pomyślał. Przetarł oczy owinął się kołdrą i poszedł otworzyć. W progu stała ich czterdziestoletnia sąsiadka i popijała kawę ze Starbucks'a. Była niska, szczupła i brązowooka. Jej włosy były koloru opadających liści.
- Panie Styles, czy nie miałby pan pożyczyć cukru. ? - w swojej wydekoltowanej bluzce znalazła jakiś paproch i ot tak pogłębiła dekolt co sprawiło, że jej sporych rozmiarów (coś koło miseczki d/e) piersi wylewały się ze stanika i bluzki.
- Zaraz zobaczę. Proszę wejść pani Marshall. - weszła, a jej i tak bardzo już kusa mini podwinęła się ukazując majtki, a raczej ich brak. Harry podał jej kilogram cukru i odprowadził do drzwi.
- Panie Styles, jeśli można - zatrzymała się w progu. Lokaty uniósł tylko brwi na jej wypowiedź. Odebrała to jako nieme 'tak?'. - Następnym razem proszę ciszej. Krzyki i jęki pana kochanki było słychać u mnie aż na trzecim piętrze. - odwróciła się i odeszła kręcąc tyłkiem, a szatyn stał w progu swoich drzwi i jeszcze chwilę obserwował jej pośladki. Mimo wieku dbała o figurę.

~*~
Sakura = kwiat wiśni *
Przepraszam, że znowu tak mało, ale tak wyszło. I tak wiem jestem nie konsekwentna, ale czy to nie dobrze, że dodaję wcześniej rozdział? Dodaję dzisiaj, bo nie wiem jak w roku szkolnym będzie z lekcjami i nauką. Więc cieszcie się rozdziałem i mam nadzieję, że się podobał. <3

PS

jak już tu wchodzicie to zostawcie po sobie jakiś ślad bo np przy rozdziale 7 miałam 75 wejść i aż 3 kom. i teraz nie wiem czy spodobało wam się zdjęcie do rozdziału a fabuła nie? Czy tak ciężko jest napisać, że czytacie i jesteście ze mną? Byłabym wam bardzo, ale to bardzo wdzięczna. Dzięki i do następnego - Lilka.