poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział 8




25 maj, Londyn
 Dni Stylesa mijały zanim się obejrzał. Od pamiętnego incydentu na ulicy minęły miesiące. Jego życie wróciło do stanu sprzed szesnastego lutego i na jego twarzy znowu stale gościł uśmiech. Ann o niczym się nie dowiedziała. Harry'emu nie spieszyło się z opowieściami, a jej relacje z Rose zostały nadszarpnięte przez ciągłe zniknięcia Rodriguez. Rosie tłumaczyła się nadmiarem nauki; Anie nie wnikała. Zbliżał się jeden z comiesięcznych obiadów dwójki przyjaciół. Harry właśnie grzebał w komputerze nie zwracając uwagi na Tomlinsona.
- Zrobiłeś zamówienia? To ma być na za tydzień - Lou nerwowo chodził po ich wspólnym mieszkaniu. Stawiał pospiesznie kroki wzdłuż białej kanapy. Sprawiał wrażenie, że zaraz wydepta ścieżkę. Mówił jak do ściany. Pytał już po raz piąty i ani razu jeszcze nie usłyszał odpowiedzi twierdzącej, nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Słyszał tylko oddech Stylesa. - Harry, no kurwa, jesteś? 
- Eee.. co? - wyrwał się z letargu. - Tak, zamówiłem. Myślisz, że lubi słoneczniki? A może woli róże?
- Kuźwa sądzisz, że Gates chce kwiatków? Miałeś zamówić potrzebne materiały na jak najszybciej, bo za tydzień makieta naszego projektu ma być gotowa. Idiota, zakochany idiota.
- Co? Nie jestem zakochany, tylko Rosie ma urodziny i chcę jej wysłać kwiaty kurierem. Już się z nią nie spotykam. Co mam zamówić dla Gates'a? - Tomlinson już rwał sobie włosy z głowy. Co za debil z tego jego kumpla. Truł mu tym dupę cały tydzień, a ten uspokajał go, że zamówi dzisiaj i na jutro dowiozą, ale nie chodziło o kwiaty. - Dobra Tommo, nie bulwersuj się tak, złość piękności szkodzi.
-Przy tobie będę brzydki w przeciągu miesiąca. Musimy zrealizować ten projekt, to nasza największa szansa żeby się wybić, a ty bujasz w obłokach. Skoro nie ta ładna Rodriguez to kto teraz?
- Kojarzysz tą Japonkę z restauracji dwie przecznice stąd? Tylko tą młodszą. To córka właściciela. Ma na imię Sakura*. Dzisiaj tu będzie i byłbym wdzięczny gdybyś nam nie przeszkadzał. - wyszczerzył zęby do przyjaciela (tak, zaprzyjaźnili się) na co ten przewrócił oczami.
- Ej, a to nie dzisiaj miałeś iść z Marie na obiad?
- Kurwa. Zapomniałem. Pójdę z nią na obiad, ale mieliśmy iść jeszcze do kina - przygryzł wargę. - Muszę ją przeprosić.
- Ja mogę z nią iść. I tak mam do niej sprawę - Lou przeczesał włosy palcami i wyszedł. W swoich czarnych nike'ach szedł chodnikami Londynu. Te biedniejsze okolice nie są wcale jakieś zachwycające, ale Lou lubi być tam gdzie cisza i spokój, gdzie nie roi się od wycieczek i turystów. Ma takie jedno swoje miejsce nad Tamizą.
Harry się zmienił. Ann Marie musi go przywrócić do pionu, bo robi się z niego straszny chuj. Ma już kolejną jednonocną dziewczynę. Tak właśnie odreagowuje, a Liam i Louis są wyganiani z domu. A co jeśli oni by chcieli kogoś tak zaprosić? Lepiej nie myśleć. Liam ma dziewczynę w Holmes, a Tommo woli życie singla. Mniej problemów, na więcej można sobie pozwolić. Żyć nie umierać. Zatrzymał się nad rzeką w najmniej uczęszczanym miejscu. Robiła się tu coraz większa melina, a kiedy on tu jest poza nim nie ma nikogo. Może w nocy jacyś menele albo ćpuny przychodzą się zabawić. Będzie musiał się przenieść gdzieś dalej. Ruszył brzegiem rzeki. W tym miejscu nie pali się ani jedna latarnia mogąca oświetlić drogę, dolina jest czysta, a gwiazdy będzie widać jak na dłoni. Idealne miejsce, właśnie takiego Tomlinson szukał. Podniósł kamień i wrzucił go do rzeki. Cichy plusk towarzyszył uderzeniu kamyka o toń szumiącej wody. Odwrócił się i poszedł w stronę centrum. Zbliżało się południe i coraz bliżej było jego spotkanie z Jones. Wysoką blondynką zupełnie w jego typie. Czy mu się podobała? Nawet bardzo. Czy chciał zrobić krok w którąś stronę? Nie bardzo. Tu właśnie tkwił problem Lou. Podobało mu się takie życie jakie miał teraz i nie chciał tego niszczyć. No ale nie ma się co dziwić: robi co chce, kiedy chce i nikt nie ma na niego wpływu. Co z tego, że jedna dziewczyna jest ładniejsza od innych? Wyróżnia się tylko wyglądem. Co z tego, że jej długie nogi śnią mu się po nocach? Takich nóg jest na pęczki. Wyciągnął swojego iPhone'a i napisał do Harry'ego.

Co z tym obiadem? - L.
Nie zmieniłeś zdania? - H.
I tak mam do niej sprawę. - L.
Oxo tower  18. Zostawić ci kasę razem z biletami? - H.
Nie, sam zapłacę. Na co idziemy? - L.
Mam vouchery, Ann sama wybierze. - H.

O godzinie 6 po południu Louis siedział już przy zarezerwowanym przez Stylesa stoliku. W oczekiwaniu na dziewczynę sączył białe półwytrawne wino z kieliszka. Delektował się nim, może nie był jakimś koneserem, ale to przebijało wszystkie, których próbował. W sumie jest to sześćdziesięcioletnie Cheval Blanc, no ale czego się spodziewać po takiej restauracji. Po raz kolejny podeszła do niego kelnerka. Dziewczyna mogła mieć góra 20 lat i dorabiać sobie. Ruda, ubrana była w czarną, ołówkową spódniczkę trochę za kolano, o podwyższonym stanie, z rozcięciem do jednej trzeciej wysokości uda; białą koszulę wpuszczoną do spódnicy, a przez lewe przedramię miała przewieszoną białą serwetkę w prawej dłoni trzymała notes i długopis.
- Co podać? - zwróciła się życzliwym tonem.
- Jeszcze raz to samo. - odeszła kiwając ręką na kelnera z butelką wina, żeby ten przyszedł napełnić kieliszek. A co jeśli Anie zapomniała albo nie przyjdzie ze względu na niego? Niee... te myśli rozwiał widok blondynki rozglądającej się po sali. Ktoś z obsługi odbierał od niej cieniutki płaszczyk i zdaje się poinformował o numerze stolika. Ona tylko się uśmiechnęła i pewnie ruszyła w stronę niebieskookiego. Miała na sobie czarne spodnie typu slim, obcisłą koszulkę na ramiączkach i czarne lity przed kostkę. Włosy ściągnięte do tyłu i związane w wysokiego kucyka. Przywitała Louisa buziakiem w policzek i zajęła swoje miejsce. Chłopak przywołał gestem kelnera. Ten tylko uśmiechnął się na widok Marie. Widać, że była tu stałą bywalczynią.
- To co zawsze? - nastolatka tylko skinęła głową, a mężczyzna obsługujący ich stolik odwrócił głowę w stronę chłopaka. No tak, kobiety mają pierwszeństwo. 
- Roladki z łososia w sosie z awokado z kawiorem, a na deser czekoladowy talerz.
- Coś do picia? - zabrał ich karty.
- Cheval Blanc czerwone, wytrawne - uśmiechnęła się Marie.
- To samo co koleżanka. - kelner odszedł i machnął ręką na innego, stojącego pod ścianą z butelką wina. Napełnił odpowiednie kieliszki, skinął głową i odszedł. Znajomi przez chwilę siedzieli w milczeniu. Ann oglądała swoje paznokcie w szkarłatnym kolorze, Lou przyglądał się czerwonej cieczy w swoim kieliszku. Sięgnął po niego i chwycił nóżkę, przysunął go do ust i upił łyk. Odwrócił wzrok na rozciągającą się za oknem panoramę miasta. 
- Pięknie, prawda? - Jones wyrwała go z letargu.
- Tak. 
- Uwielbiam to miejsce, niedaleko mostu Blackfriars. Po zmroku jest tu jeszcze piękniej - odbiła szminkę na czaszy kieliszka, ale nawet nie spróbowała zawartości. Widok z okna był na prawdę powalający. 
- Wiesz dlaczego Harry nie mógł się ze mną zobaczyć? - Czy ona nie wie o tym incydencie? Najwyraźniej. 
- Zapomniał i zaprosił dziewczynę. Jak jej tam było... - powiedział bardziej do siebie niż do niej. - A. Sakura. Córkę właściciela Umu, tej Japońskiej restauracji.
- A co z Rose? - dziewczyna była wyraźnie zaskoczona zachowaniem przyjaciela. W tamtym liście tak bardzo nalegał. Poza tym jeszcze w tamtym tygodniu, kiedy się widzieli dopytywał się o nią. Podobno nawet rysował ją z pamięci w swoim zeszycie. Wydawało jej się, że Hazzie zależy. 
- Wysyła jej kwiaty na urodziny. Robi się z niego coraz większy chuj. Możesz na niego wpłynąć? - upił łyk trunku z kieliszka. Do stolika podeszła ruda kelnerka i podała im ich zamówienia. Ann cicho parsknęła śmiechem. Mieli podobne gusta. Tylko, że ona ma roladki z jagnięciny i dodatkowy sos z mleka kokosowego. Lou również spojrzał na jej talerz i wyszczerzył zęby w promiennym uśmiechu.
- Postaram się, ale wiesz jak często się z nim dłużej widuję. Wy też musicie się postarać coś zrobić, na przykład nie wychodźcie mu z domu, czy zapraszajcie sobie w tym samym czasie panienki. - wbiła widelec w mięso i przekroiła je na jeszcze mniejszy kawałek, niż był dotychczas. - Smacznego. - uśmiechnęła się promiennie do niego. Widocznie dobrze czuła się w towarzystwie Lou. Nie ma się co dziwić. Lou był zabawny, kochany, z charakterem, ale Jones dostrzegała w nim tylko kolegę Hazzy.
- Smacznego - oboje zabrali się do jedzenia. Konsumowali w ciszy co jakiś czas przepijając winem. Kiedy podano deser Jones zwijała się ze śmiechu, Tomlinson też został 'zarażony'. Cała restauracja ich obserwowała. Tommo poprosił rachunek, zostawił należną kwotę i napiwek dla obsługi i wyszli z restauracji. Lou pociągnął ją do najbliższej kwiaciarni.
- Skoro tak dobrze czytam w Twoich myślach to ja wybiorę kwiatka - przyszedł z długą czerwoną różą i podał ją dziewczynie uprzednio się kłaniając.
- Chce ci się iść do kina?
- A tobie?
- Nie bardzo. - pociągnęła go do mostu Blackfriars.
- To nie idziemy. Co w domu zrobisz z różą? - idiotyczne pytanie. Jasne, że włoży ją do wody. To jest logiczne. Chyba, że to jest podchwytliwe pytanie. No ale co w nim podchwytliwego? Nic.
- Włożę ją do wody - odpowiedziała z wahaniem. Lou się roześmiał.
- A może już teraz włożymy ją do wody? - poruszył znacząco brwiami. W sumie... Bawią się świetnie, a kwiatek zwiędnie jeśli nie włoży go w przeciągu najbliższych dwudziestu minut.
- Co masz na myśli?
- Utopmy ją w Tamizie po jednej stronie mostu, a później patrzmy jak przepływa po drugiej - przeczesał włosy palcami. On jest psychiczny. Dał jej kwiatka tylko po to, żeby go utopić. Ale ten plan jest świetny. Znowu poczuje się jak wtedy z Harrym, kiedy puszczali statki na rzece, a później patrzyli jak przepływają pod mostem. Lisa też im wtedy przeszkadzała, więc wdrapali się na drzewo, a ona stała pod nim i krzyczała jak to kocha Stylesa. Jones biła się z myślami. Z jednej strony to byłaby genialna zabawa, a z drugiej ta róża jest piękna.
- No dobra - i pobiegli na skraj mostu. Wrzucili kwiatek do wody i popędzili na drugi koniec. 

Kiedy oni tak świetnie się bawili Harry czekał na śliczną Azjatkę. Sakura Chang miała długie, czarne włosy i oczy tak ciemne, że wydawało się widzieć dwa węgle. Była niewysoka i szczupła. Zabawna, miła i naprawdę szkoda marnować tę dziewczynę jako nocną seks-zabawkę.
Styles przestał rysować kogokolwiek w swoim zeszycie. Czasem jak go natchnęło naszkicował portret Anie, Gemmy albo mamy. Lubił też rysować karykatury Lisy, ale jego słynny zeszyt nie był na to miejscem. Czasem zastanawiał się jakby to było, gdyby jednak nie zerwał z Rosie. Z jego małą, piękną Rosie. Może nie są już razem, ale żałuje wielu sprawy. Przez ten związek jego cudowny kontakt z Jones teraz ma formę tylko formalnych kolacji, na których nie bawią się tak jak przy pieczeniu ciastek, czy nabijaniu z Elisy. Wszystkie te kwestie przechodziły mu przez głowę, kiedy Sakura decydowała się czy taka bielizna jest odpowiednio skąpa i czy spodobają mu się pończochy. Szybko narzuciła na to jakąś sukienkę, na stopy wsunęła pasujące szpilki i wsiadła do mercedesa. Szybko wysiadła i pobiegła zapukać do drzwi przystojnego szatyna o zielonych oczach. Otworzył jej z uśmiechem na ustach i błyskiem w oczach. Młoda Chang widziała już to spojrzenie, nieraz patrzyli tak na nią obleśni kolesie na ulicy.Dopiero teraz spostrzegła, że sukienka, która tylko chwilowo ją okrywa jest stosunkowo krótka i mocno wydekoltowana. Dla Hazzy wręcz idealna. Przepuścił ją w drzwiach i zaprosił do kuchni. Stanęła przed blatem, a on za nią. Bez ceremonialnie złapał ją za pośladki i je uścisnął. Dziewczyna cicho krzyknęła.
- Fajny masz tyłek - nie owijał w bawełnę. - Czego się napijesz? - oblizał wargi i puścił pupę dziewczyny. Otworzył barek i wyciągnął szklanki. Sobie nalał po prostu czystej (a co się będzie i tak ją przeleci).
- A co możesz mi zaoferować? - przegryzła wargę.
- Czystą, białe wino albo mojito.
- Mojito.
Wyciągnął składniki i zrobił jej swojego ulubionego drinka z proporcjami: sprite tylko do dodania smaku i podał go dziewczynie. Wziął papierosa z paczki, która leżała na blacie i odpalił go. Zaciągnął się mocno i dym wypuścił prosto na twarz brunetki. Ona tylko wyprostowała się uwydatniając swój krągły biust.
- Może porozmawiamy?
- Tak, pewnie. O czym chciałbyś porozmawiać? - wypiła jedną trzecią szklanki. Jak tak dalej pójdzie to ona się prędzej upije, niż powie mu to co chciałby wiedzieć.
- Umiesz tańczyć? - opróżnił połowę swojej szklanki. On nie może być pijany.
- Zależy co - położyła rękę na jego nodze i zaczęła nią przesuwać w stronę krocza.
- Ok. Straciłaś już dziewictwo?
- Nie, ale miałam nadzieję, że mi w tym dzisiaj pomożesz. - właśnie skończyła swojego drinka, a dłoń, która do tej pory była na udzie znalazła się na męskości Stylesa.
- Kotku nie tak szybko - zdjął jej rękę. No dobra nie jest mi jej szkoda ani trochę. Jest taka jak koleżanki Ann z Holmes. Myśli tylko o seksie, ale Harry w tym momencie też o tym myślał. Chciał odreagować cały dzień. Co z tego, że nie był on nawet w części męczący. Styles odreagowuje każdy dzień tak, jak pije okazjonalnie. Codziennie ktoś się rodzi, codziennie ktoś ma imieniny, codziennie jest okazja, żeby wypić.
- Wracając do rozmowy. Przyjemną masz bieliznę, Skarbie - cmoknął do niej w powietrzu.
- A ty skąd wiesz? - sięgnęła po szklankę Hazzy i opróżniła ją jednym haustem. Kręciło się jej już w głowie, dobrze, że pamiętała o tabletkach. Jej ręka wróciła na swoje poprzednie miejsce.
- Nieważne - odpowiedział gardłowo. Przyciągnął ją na swoje kolana kładąc ręce na talii dziewczyny. - Nieważne - wymruczał w jej usta, a Sakura je złączyła. Nie odrywając ich od siebie Styles przekręcił ją tak, żeby siedziała na nim okrakiem, twarzą do niego. Jego ręce zsunęły się na pośladki dziewczyny, a później podwinęły sukienkę. Sakura zdjęła z siebie cienki materiał. Nie minęła godzina, a Harry spełnił życzenie Azjatki.
 Rano dziewczyna obudziła się wtulona klatkę piersiową zielonookiego. Szybko wstała cmokając go w zamknięte powieki poczęstowała się z paczki Black Devil'em i odpaliła go szybko. Zarzuciła cienki materiał bielizny i ubrania wierzchniego i wyszła zaciągając się dymem papierosowym.
 Hazzę obudziło głośne łomotanie do drzwi. Pewnie kurier z paczką - pomyślał. Przetarł oczy owinął się kołdrą i poszedł otworzyć. W progu stała ich czterdziestoletnia sąsiadka i popijała kawę ze Starbucks'a. Była niska, szczupła i brązowooka. Jej włosy były koloru opadających liści.
- Panie Styles, czy nie miałby pan pożyczyć cukru. ? - w swojej wydekoltowanej bluzce znalazła jakiś paproch i ot tak pogłębiła dekolt co sprawiło, że jej sporych rozmiarów (coś koło miseczki d/e) piersi wylewały się ze stanika i bluzki.
- Zaraz zobaczę. Proszę wejść pani Marshall. - weszła, a jej i tak bardzo już kusa mini podwinęła się ukazując majtki, a raczej ich brak. Harry podał jej kilogram cukru i odprowadził do drzwi.
- Panie Styles, jeśli można - zatrzymała się w progu. Lokaty uniósł tylko brwi na jej wypowiedź. Odebrała to jako nieme 'tak?'. - Następnym razem proszę ciszej. Krzyki i jęki pana kochanki było słychać u mnie aż na trzecim piętrze. - odwróciła się i odeszła kręcąc tyłkiem, a szatyn stał w progu swoich drzwi i jeszcze chwilę obserwował jej pośladki. Mimo wieku dbała o figurę.

~*~
Sakura = kwiat wiśni *
Przepraszam, że znowu tak mało, ale tak wyszło. I tak wiem jestem nie konsekwentna, ale czy to nie dobrze, że dodaję wcześniej rozdział? Dodaję dzisiaj, bo nie wiem jak w roku szkolnym będzie z lekcjami i nauką. Więc cieszcie się rozdziałem i mam nadzieję, że się podobał. <3

PS

jak już tu wchodzicie to zostawcie po sobie jakiś ślad bo np przy rozdziale 7 miałam 75 wejść i aż 3 kom. i teraz nie wiem czy spodobało wam się zdjęcie do rozdziału a fabuła nie? Czy tak ciężko jest napisać, że czytacie i jesteście ze mną? Byłabym wam bardzo, ale to bardzo wdzięczna. Dzięki i do następnego - Lilka.

1 komentarz:

  1. Kocham Cie dziewczyno.
    Rozdzial jak zawsze boski!

    Czytalas nowy na GGG? Sprawdz koniecznie! <3
    Wiecej Rosie

    Pozdrawiam! Xx

    OdpowiedzUsuń