piątek, 23 maja 2014

Rozdział 1


25 maj 2009, Holmes Chapel
Anie siedziała przy książkach już piątą godzinę. Jutro ma najważniejszy dotychczas egzamin. Już nie dawała rady, nic nie wchodziło jej do głowy. Przeglądała coraz to nowe kartki z notatkami z jej ulubionego języka obcego - francuskiego. Owszem jest poliglotką, bo zna biegle francuski, niemiecki, polski i rosyjski, sporo rozumie też po węgiersku, czesku i ukraińsku. No i oczywiście jest świetna z angielskiego, w końcu jest Angielką. Widziała na notatkach tylko zlewające się czarne napisy i kolorowe pola z najważniejszymi informacjami z gramatyki i historii sztuki. Miała dość, dusiła łzy bezsilności w gardle. Ona nie płacze, nie, nigdy nie płacze, nie ona. Obiecała to sobie w szóstej klasie podstawówki, obiecała, że nigdy nie uroni żadnej łzy i jak na razie świetnie jej idzie. Może inne dziewczyny tak, ale Ann Marie już nie potrafi. Usłyszała jak ktoś puka do jej okna, ale jak, przecież mieszka na piętrze? Wyjrzała przez szybę i zobaczyła za nią Hazzę, swój ratunek. Chłopak stał na kratkach, po których pięła się winorośl. Otworzyła okno i wpuściła niespodziewanego gościa do środka.
- Ubieraj się, idziemy na piwo.
- Czy ty nie widzisz, że nie mogę? Uczę się na jutrzejszy egzamin do językowego liceum z rozszerzeniem historii sztuki.
- Widzę, ale tylko to, że masz już dość. Ubierz się przyzwoicie, wychodzimy – poruszył śmiesznie brwiami.
- Gdzie przewidujesz iść?
- Zobaczy się, a ty się już ubieraj.
Jones wyciągnęła z szafy powycierane jeansy, biały t-shirt i długi, czrny sweter. Tak ubrana wciągnęła na stopy czarne krótkie converse i włożyła telefon do tylnej kieszeni spodni. Była już gotowa do wyjścia.
- Gdzie ty się tak wybierasz? - usłyszała zachrypnięty głos Stylesa, który nie szczędził jej krytyki. - Czy ty widzisz co masz na głowie? O twarzy już nie wspomnę.
- Dzięki.
No tak, miała na głowie, grzecznie mówiąc, siano. Każda fala wychodziła w inną stronę z warkocza sięgającego za łopatki. Umyła szybko włosy, uczesała, wysuszyła i jeszcze raz uczesała, żeby wygładzić fale. Na twarz nałożyła fluid, podkreśliła oczy czarną kreską i rzęsy tuszem. Teraz już mogła wyjść - wyglądała genialnie.


- Jeszcze załóż to - przyjaciel podał jej swojego ulubionego, czarnego Snapa, a ona założyła go tył na przód.
- Poczekaj na mnie na zewnątrz, zaraz wyjdę frontowymi drzwiami.
Pani Jones jest, jak to mówią przyjaciele, lajtowa. Dała dziewczynie 50 funtów i poprosiła, żeby rano była na egzaminie. Nie obchodzi jej zbytnio co córka będzie robiła tej nocy, wiedziała jedynie, że ma iść napić się ze Stylesem. Nie przeszkadzało jej to, chociaż Ann Marie nie miała jeszcze 18-tki.
Po piętnastu minutach byli już w drodze do klubu. Głośną muzykę słychać z odległości 200 m, w sumie nie dziwmy się, była 22:30. Ochroniarz wpuścił roześmianych przyjaciół bez problemu. Co prawda szli za rękę, ale oni tak zawsze. Siedząc na jednej z czarnych, skórzanych kanap chłopak zamówił kolejne mohito - ich ulubiony drink. DJ puścił ich ukochaną piosenkę z dedykacją właśnie dla Ann Marie. Uśmiechnął się do niej i puścił jej oczko. Dziewczyna go zna - jakżeby inaczej skoro Jake (bo tak miał na imię DJ) to brat jej chłopaka – Taylora. Anie nie dała się długo prosić Hazzie do tańca, po chwili ruszali się na parkiecie w rytm muzyki, oczywiście sącząc alkoholowe napoje. Po pięciu kolejnych utworach Harry wyciągnął przyjaciółkę na zewnątrz, zabierając wszystkie ich rzeczy. Jeszcze przed klubem zrobili sobie selfie, jak stwierdził Styles 'tak na pamiątkę'. Przyda mu się, kiedy nie będzie mógł oglądać Ann, bo ona na bank zda.
- Chodź, dam ci coś spróbować - usłyszała szept chłopaka i poczuła jak ciepłe powietrze z jego ust muska jej nagą szyję. Chłopak pachniał alkoholem, mydłem i papierosami, dzisiaj nie spryskał się swoimi nieziemskimi perfumami, które z resztą dostał od Marie na urodziny. Jones dostawała gęsiej skórki za każdym razem, kiedy on to robi. Nikt tak na nią nie działa. Jej myśli zawsze toczyły zaciętą walkę, kiedy tak z nią postępował, chociaż nie robiła sobie zbędnych nadziei. W ciemnym teraz parku usiedli na ławce okolonej drzewami z każdej strony. Styles wyciągnął nabitą lufkę z pudełka z czekoladowymi Black Devilami. Opalił ją zapalniczką, żeby dać zaciągnąć się dziewczynie.
- Ciągnij całość, będziesz miała niezłą fazę - wychrypiał. Wypaliła całą zawartość lufki. Harry po napełnieniu jej marihuaną zrobił to samo. Zaczęli się śmiać, tak po prostu. Kontaktowali ze światem, mieli najzwyczajniej w świecie dobry humor.
- Zróbmy coś zabawnego - śmiała się najlepsza uczennica miejscowego gimnazjum. Za chwilę biegli z wózkami sklepowymi w górę najbardziej stromej i z resztą cichej ulicy w Holmes Chapel. Na szczycie wsiedli do 'pojazdów' i zjechali w dół robiąc wyścig. Na miejsce pierwszy dotarł Harry.
- Wisisz mi buziaka, wygrałem!
Anie przesłała mu całusa - Jest twój! - śmiała się. Na jej twarzy widać było ogromnego banana. Komórka nastolatki pokazała, że za dwie minuty  będzie godzina druga w nocy. Chłopak odprowadził ją pod dom i pożegnał buziakiem w usta.
- Poczekaj - powiedział do dziewczyny, która miała już otwierać drzwi. - Jeszcze kop na szczęście i moja nagroda.
Ann dała mu buziaka, tym razem stając na palcach, w czoło. Hazz dał jej kopniaka w tyłek i jeszcze ścisnął na pożegnanie.
- Trzymam za ciebie kciuki – powiedział już praktycznie do siebie. Nie lubił kiedy tak robiła. No ale cóż...
Dziewczyna poszła pod lodowaty prysznic, a następnie wzięła gorącą, odprężającą kąpiel w pianie i solach. Ubrana w piżamę, czyli po prostu koszulę jej najlepszego przyjaciela i majtki, i poszła do siebie. Nie była pijana, tylko upalona, a to co innego, więc troszeczkę szumiało jej w głowie. Mimo wszystko egzamin napisze z nie małym kacem, ale było warto. To była najlepsza noc, jaką kiedykolwiek zafundował jej Harry Styles, bo nocował u niej nie raz, co trochę martwiło ich mamy. Zamiast koleżanek, Marie wolała zapraszać Hazzę. Co prawda parę razy były u niej jakieś kumpele, ale tylko z chłopakiem się tak świetnie bawiła. Może i to dobrze... no nie wiem. Nocowali u siebie, chodzili za rękę, a nawet żegnali się miśkiem, czy buziakiem u usta. Styles był bliższy sercu Jones, niż nie jedna przyjaciółka, czy chłopak i vice versa, znali się od przedszkola. Zmęczona dniem, nauką i myślami kłębiącymi się głowie Marie padła w objęcia Morfeusza.


21 czerwca 2004, Holmes Chapel
Było zakończenie roku szkolnego. Harry Styles rozmawiał z kumplami na placu szkolnym o imprezie z okazji pierwszego dnia wakacji. Payne zaproponował pool party u niego. Mimo, że ich miasteczko do najsłoneczniejszych nie należy, dzisiaj był wyjątkowo słoneczny dzień i 28°C. Hazza zauważył Anie. Dziewczyna ubrana była w szare szorty z wysokim stanem i wpuszczoną do nich cienką, białą, niemalże prześwitującą koszulę z długim rękawem. Na nogach miała krótkie, szare vansy. Karmelowo-złote włosy wymykały się delikatnie z kłosa, podkreślone kreską powieki i gęste, dość mocno wytuszowane rzęsy ozdabiały błyszczące oczy o niezidentyfikowanym kolorze, a na brzoskwiniowych ustach widać było wielkiego banana. Jones biegła w stronę chłopaków, żeby za chwilę rzucić się w ramiona przyjacielowi.
- Dostałam się - wyszeptała mu do ucha. - Ale jest też zła wiadomość. Jutro wyjeżdżam, więc cały dzień jestem twoja i nocujesz u mnie - pocałowała go w policzek.
- Chłopaki, my idziemy. Na razie, do zobaczenia u Payne'a!
Styles wyciągnął telefon, żeby powiadomić chłopaków o wyjeździe Marie. Planowali przygotować jej imprezę pożegnalną. Pół godziny później byli już u Hazzy. Wyciągnęli przepis i składniki na ich ulubione czekoladowo-miodowe ciasteczka w zmielonych orzechach włoskich. Ubierają się w fartuchy i czapki kucharskie. Dodają kolejno jajka, mąkę pszenną, mleko, kakao, wodę i na końcu kilka sporych łyżek stołowych miodu. Ann Marie sprzątała po ich jakże ciężkiej i mozolnej pracy, a Harry nieudolnie próbował zebrać mąkę rękami. Po dwóch próbach stracił cierpliwość i zaczął nią obrzucać szesnastolatkę. Ganiali się wokół wyspy jak dzieci. Anie uciekała przed nim, ale chłopak był sprytniejszy i po piętnastu rundkach wokół wyspy kuchennej przeskoczył nad nią odstawiając papierową, już teraz pustą torbę. Złapał dziewczynę w talii powodując niezmierne łaskotki, które ma wszędzie. Chichocząc podniósł ją i zaniósł do salonu. Położył na kanapie i obezwładnił łapiąc za nadgarstki jedną ręką, a smyrając gdzie popadnie, drugą.
- Do... dość - chichot - Bła... błagam... - chichot - Litości... zro... zrobię chachacha wszy... wszystko... chachacha co chcesz - usiłowała się uratować nastolatka.
- Wszystko-wszystko?
- T... tak. Tylko... błagam... chachacha.... przestań.
- Okej idziesz dzisiaj ze mną na zakupy, a później na imprezę z basenem do Liama i to bez gadania, a i jeszcze jedno, ja płacę.
Po poobiedniej kawie i ciastkach domowej roboty byli w galerii. Chłopak zabierał wszystkie wieszaki jakie wpadły mu w ręce do przymierzalni i znikał, kiedy już zaciągał swoją koleżankę, żeby założyła to na siebie. Za każdym razem zbywał ją zwykłym zaraz wracam i wracał z kolejną ilością ubrań i butów. 
- Stary, wszystko OK? Marie o niczym nie wie?
- Nie, wyluzuj. Jest w przymierzalni, idę dać jej kolejne ubrania, żeby niczego nie podejrzewała. Kupcie jej coś ładnego. Ja już swój prezent mam.
Rozłączył się i zabrał najładniejszą sukienkę, jaką zobaczył i czarne lity.
- A gdzie ja to do cholery założę? Przecież ona nie sięga mi nawet do pół uda?
- Założysz, założysz, a sięga to ci ona nawet za kolana. Nawet dzisiaj, dobiorę odpowiednie dodatki i będzie genialnie. Weźmiemy połowę tego co ci przyniosłem - cmoknął w powietrzu i poszedł po biżuterię. Po wyjściu ze sklepu zahaczyli jeszcze o fryzjera, bo Harry musiał podciąć włosy. Poza tym skorzystała Marie i również odrobinę skróciła swoje. Wstąpili jeszcze coś zjeść do Maca i wrócili do domu z torbami pełnymi zakupów.
- Umaluj się mocniej i przebierz w nową kieckę, a i załóż pod spód to nowe bikini. Zaraz wychodzimy.
O 20 byli już na pool party. To była ogromna niespodzianka dla Jones. Anie została obdarowana mnóstwem prezentów, zwykle były to książki, chociaż zdarzała się biżuteria i płyty jej ulubionego zespołu. Po pół godziny zabawa się rozkręciła, lały się litry alkoholu, ale blondynka wyjątkowo nie piła za dużo. Niestety wylądowała w basenie pełnym wody i piany. Wyzwała lokatego od idiotów i wciągnęła go za kostkę do basenu. Za nimi zaczęli wskakiwać inni. Oczywiście mieli na sobie kostiumy kąpielowe, a nie nową sukienkę jak Marie. Po genialnej zabawie, około północy wrócili cali mokrzy po ubrania do Stylesa. Po drodze do domu Ann weszli do monopolowego, żeby mieć coś mocniejszego na wieczór. 
- Wiesz... nie żebym się patrzył, ale twój tyłek świetnie wygląda w tej kiecce. Szczególnie kiedy jest mokra.
- Dzięki, a tak na przyszłość patrz się trochę wyżej. I nie, nie na cycki, tylko na włosy, albo oczy - uprzedziła jego głupią odpowiedź na niezadane pytanie i zarzuciła przemoczonymi kosmykami do tyłu. Po co ona je wyprostowała, za chwilę będzie mieć mega fale? Ugh... nie znosi tego. Chociaż czasem jej te kosmate blond włosy pasują.
- Okej, okej.
Byli już pod domem, w którym mieszkała Ann z mamą i siostrą. Weszli, a dziewczyna powiadomiła domowników głośnym wrzaskiem o swoim powrocie i o tym, że jest z nią przyjaciel. Rodzicielka dziewczyny się zdziwiła czemu tak wcześnie wrócili z imprezy, przecież dopiero parę minut po północy. No tak, bo to takie normalne dla rodzica, że jego dziecko wraca naprute nad ranem, ale tylko Ann Marie ma tak dobrze, bo jej młodsza siostra Lisa nie ma tak łatwo w życiu. Pani Jones wiedziała o całym przyjęciu i pomogła córce z tymi wszystkimi pakunkami i zakupami. Przygotowała łóżko i dodatkowy ręcznik, jej starsza córka przebrała się w tym czasie. Pani Eleanor zostawiła przyjaciół samych. Nastolatkowie padli na łóżko, a Harry zrobił zdjęcie koleżance. Kolejne zdjęcie pod tytułem tak na pamiątkę przecież jutro wyjeżdżasz i nie będę cię długo miał, poza tym przyda mi się jeszcze kiedyś. Piją jeszcze litr czystej na dwóch i zaczynają się wygłupiać. W tym czasie Anie dostaje wiadomość, która o niczym dobrym nie świadczy.

Sory, ale poznałem kogoś. Ona jest znacznie lepsza od ciebie i nie boi się iść ze mną do łóżka. Z nami KONIEC.
Już nie twój Taylor

Do wiadomości dołączone było zdjęcie całującej się pary. Tą dziewczynę rozpoznałaby wszędzie. Aurora. Jej rzekomo przyjaciółka, która miała zawsze być przy niej. No ale, cóż... nie wszystko trwa wiecznie. Przyjaźń też.

Po szybkim prysznicu poprawiają swoją libację zimnym winem wyciągniętym z lodówki pani Jones. MMS był kolejnym powodem, dla którego warto było wypić. Harry dał jej jeszcze na pożegnanie piękną diamentową kolię. Położyli się spać dopiero o 6 rano. I tak długo nie pośpią, bo kac, ból głowy i pragnienie nie pozwolą im na to. Poza tym Marie o 10 wyjeżdża do Londynu, a musi się jeszcze spakować. Zabierze ubrania od przyjaciela i swój ogromny zbiór książek. Oczywiście nie obędzie się bez butów i jej notebooka. Jedynym postanowieniem Jones było ze zmianą środowiska ograniczyć picie – jedyny problem do bólu idealnej dziewczyny.
Genialnie zaczęli wakacje. Ciekawe tylko czy Ann Marie zaaklimatyzuje się w nowym mieście i nowej szkole.

~*~
No więc jest. Mamy pierwszy rozdział. Myślę, że zachęci was do opowiadania. :)

piątek, 9 maja 2014

Prolog



Londyn, 10 czerwca 2013
Koleżanki właśnie ubierały, malowały i czesały Ann Marie. Jej długie paznokcie przybierały mleczny kolor, długie rzęsy stawały się kruczoczarne, pełne usta czerwone. Włosy były gładko rozczesywane, suszone, prostowane i upinane do góry.
- Cieszysz się, ze wychodzisz za mąż? - Katie, która rozczesuje jej włosy, zapytała dziewczynę.
- Z jednej strony tak, z drugiej nie bardzo - odpowiedziała jej zmieszana Jones siląc się na uśmiech.
- Anie, bierzesz dzisiaj ślub. Kochasz kogoś mocniej niż jego?
- Kocham mocniej kogoś, kto żył tak, jak ja, kiedy inni się odwrócili. Był zawsze przy mnie i mnie rozumiał, odciągał od nauki, kiedy wiedział, że mam już dość, a ja się katowałam. Zabierał na piwo, kiedy tego potrzebowałam, przyjechał do mnie specjalnie z Holmes Chapel do Londynu, bo tam chodziłam do liceum. Nauczył mnie żyć pełnią życia i jest bliższy mojemu sercu niż brat, jest dla mnie kimś więcej. Po prostu kocham Go najmocniej na świecie.

- Więc dlaczego za niego nie wyjdziesz?

- Bo nie mogłabym wyjść za kogoś tak podobnego do mnie, z którym problemy kończą się z ostatnim tchnieniem i kogo znam już na wylot, bo małżeństwie chodzi o to, by poznawać ukochaną osobę i być z nią do końca, odkrywając kolejne karty - powiedziała. - Poza tym sądzę, że On mnie nie kocha - wyszeptała tak, że usłyszała już tylko ona.
Spojrzała na swoje ukochane czerwone róże w białym wazonie na stoliku. Z tyłu na manekinie wisiała jej delikatna, biała suknia. Diana naciągnęła na jej nogę koronkową, białą podwiązkę, idealnie pasującą do gładkiej bielizny Victoria's Secret w tym samym, śnieżnym kolorze, którą miała teraz na sobie. Emily zabarwiła jej policzek delikatnym różem, o brzoskwiniowym odcieniu. Makijaż był już gotowy. Tak jak paznokcie i włosy, pozostało jeszcze tylko założyć wymarzoną suknię i szpilki Jimmy'ego Choo. Koleżanki, które jeszcze przed momentem przygotowywały ją, zdjęły kreację z manekina, by po chwili założyć ją na pannę młodą. Podciągając przód materiału wkładały jej buty i zostawiły samą, żeby mogła wziąć bukiet, pomyśleć i po raz ostatni przed wyjściem spojrzeć w lustro.

W tym samym czasie.


Przed kościołem pojawił się najlepszy przyjaciel panny młodej - Harry Styles. Dwudziestoletni rówieśnik Ann Marie, biznesmen, współwłaściciel korporacji Styles&Payne Company. Przystojny, wysoki, o lokach okalających jego twarz, którą udoskonalały hipnotyzujące, zielone oczy i seksowny uśmiech. Niósł ogromny pakunek w prawej ręce i butelkę jednego z najlepszych win, w lewej. Trunek podał panu młodemu, a sam zmierzał do przyjaciół. Zatrzymał się przy Niall'u.
- Z kim tym razem przyszedłeś?
- Sam. Już nie potrafię być z kimś innym niż Ona, a Ona dzisiaj wychodzi za mąż. Ona jest jedyną osobą, którą potrafię kochać i nie krzywdzić.
- Jak to? Przecież byłeś z tyloma dziewczynami i każdą kochałeś na swój sposób.
- Ale każdą krzywdziłem. Mimo licznych przeprosin one nigdy nie były już takie same, bo kiedy upuścisz talerz on sam się nie poskłada, a nawet jeśli go skleisz, to będzie popękany. Krzywdziłem je, bo w moim sercu od zawsze była Ona i tylko jej nie raniłem. Jak widać, ona udowodniła mi, że kochać wcale nie znaczy niszczyć. Trzeba znaleźć tylko odpowiednią osobę.
- To co ty tu, do cholery, jeszcze robisz?! Idź do niej! Powspominaj z nią wszystko za czym tak tęsknisz i o czym teraz myślisz.

Ruszył w stronę ojca Ann, żeby zapytać gdzie może znaleźć swoją ukochaną przyjaciółkę. Szybko dostał odpowiedź i zmierzał teraz prosto do pokoju w kościele, w którym znajdowała się Anie. Wszedł bez pukania. Zobaczył jak dziewczyna siedzi dusząc łzy w gardle. Widział ją nie raz w takim stanie. Wiedział, że ona nie płacze. Nie może.
- Co się stało? Coś z Willem? Rozmyśliłaś się? - zapytał, a dziewczyna podniosła głowę.
- A, to ty. Nie, nic. Tęsknię tylko za tym, co było. Wspominam stare czasy - wymusiła uśmiech, który ktoś, kto jej nie zna, uznałby za szczery.
- Patrz, też o tym myślałem i mam coś tylko dla ciebie. Tak żebyś mogła wspominać i przypominać sobie jaka jesteś zajebista - wręczył jej pakunek.
Ann go rozpakowała i od razu szczerze się uśmiechnęła. W paczce był wielki, kolorowy album, który Styles kupił w Paryżu, ze zdjęciami ich, ich przyjaciół i Willa Atkinsona - przyszłego męża Marie. Dwudziestopięcioletnia Jones nie wytrzymuje, roni najpierw jedną, a potem kolejne łzy.
- To najpiękniejszy prezent, jaki mogłam sobie wymarzyć. Nigdy nic nie będzie cenniejsze od naszych wspomnień i przygód - wyszeptała nie zważając na mokrą twarz czy rozmazany makijaż. 
Biznesmen ją objął w przyjacielskim geście. Teraz jest tylko Ann Marie Jones i Harry Styles. Odpłynęli w wir wspomnień, a mają co wspominać.


~*~
Mam nadzieję, że tym krótkim wstępem zachęciłam was do czytania tego opowiadania.
Miłej lektury! :)

niedziela, 4 maja 2014

Bohaterowie


Ann Marie Jones




- Anie, bierzesz dzisiaj ślub. Kochasz kogoś mocniej niż jego?
- Kocham mocniej kogoś, kto żył tak, jak ja, kiedy inni się odwrócili. Był zawsze przy mnie i mnie rozumiał, odciągał od nauki, kiedy wiedział, że mam już dość, a ja się katowałam. Zabierał na piwo, kiedy tego potrzebowałam, przyjechał do mnie specjalnie z Holmes Chapel do Londynu, bo tam chodziłam do liceum. Nauczył mnie żyć pełnią życia i jest bliższy mojemu sercu niż brat, jest dla mnie kimś więcej. Po prostu kocham Go najmocniej na świecie.
- Więc dlaczego za niego nie wyjdziesz?
- Bo nie mogłabym wyjść za kogoś tak podobnego do mnie, z którym problemy kończą się z ostatnim tchnieniem i kogo znam już na wylot, bo małżeństwie chodzi o to, by poznawać ukochaną osobę i być z nią do końca, odkrywając kolejne karty


Harry Styles




- Z kim tym razem przyszedłeś?
- Sam. Już nie potrafię być z kimś innym niż Ona, a Ona dzisiaj wychodzi za mąż. Ona jest jedyną osobą, którą potrafię kochać i nie krzywdzić.
- Jak to? Przecież byłeś z tyloma dziewczynami i każdą kochałeś na swój sposób.
- Ale każdą krzywdziłem. Mimo licznych przeprosin one nigdy nie były już takie same, bo kiedy upuścisz talerz on sam się nie poskłada, a nawet jeśli go skleisz, to będzie popękany. Krzywdziłem je, bo w moim sercu od zawsze była Ona i tylko jej nie raniłem. Jak widać, ona udowodniła mi, że kochać wcale nie znaczy niszczyć. Trzeba znaleźć tylko odpowiednią osobę.
- To co ty tu, do cholery, jeszcze robisz?! Idź do niej! Powspominaj z nią wszystko za czym tak tęsknisz i o czym teraz myślisz.

Rosallinda Rodriguez




- Rose, to nie twoja wina, nie płacz.
- Jak to nie jest moja wina?! To ja się nieszczęśliwie zakochałam i to właśnie jest, cholera jasna, moja wina! - uderzyła pięścią w poduszkę.
- Myśl co chcesz, ale to on jest jednym, wielkim dupkiem, bo wybrał ją, a nie ciebie. A powiesz mi w ogóle kim on jest?
- Nim - wskazała na chłopaka przechodzącego obok. 

James Wilhelm Adams




- Dlaczego pokazujesz innym jaki jesteś zimny i wyrachowany?
- A może jestem taki na prawdę? O tym nie pomyślałaś? Może ja nie mam serca, może nie jestem tym twoim, pierdolonym ideałem?
- Masz serce, a w twoich żyłach płynie krew, taka jak moja. Chcesz się przekonać i zobaczyć? - wzięła skalpel i zrobiła głębokie cięcie w dłoni. Z rany popłynęła ciurkiem czerwona ciecz. - Zobacz, taka sama jak ta, która jest i w twoich żyłach. - podeszła do niego i krwawiącą ręką dotknęła jego torsu w miejscu, gdzie znajduje się serce. - Bije, ja je czuję.
- Proszę, przestań. Błagam.
- A, więc jednak... - odwróciła się i odeszła. Myślał, że na zawsze, ale ona zawsze przy nim była.


Ashley Scott



- Widzisz go?
- Kogo?
- Jego - wskazała palcem na szatyna.
- No widzę, i co? - zmarszczyła brwi.
- Będzie mój.
- Skąd wiesz?
- Bo go chcę, a ja zawsze dostają to, czego chcę. Poza tym ta Portugalka na niego leci.
- I ty myślisz, że z nią wygrasz?
- Już mówiłam, ja ZAWSZE WYGRYWAM. Niezależnie od sytuacji.



William Atkinson



- Stary, ja się wycofuję.
- Ej, nie taka była umowa. Ty mi pomagasz, a ja tobie.
- Wycofuję się i tyle. 
- Stracisz na tym, uwierz mi, stracisz sporo przez jakąś głupią dziewczynę, a tego nie chcesz.
- Nie ty decydujesz czego chcę. Nara. 
- Miałeś zdobyć jej zaufanie i pogrążyć, a ty się zakochałeś jak frajer. - ale on już go nie słuchał. Wyszedł po pierwszym słowie kolegi z głośnym trzaskiem.


Christopher Dickens



- Pijesz? Palisz? Ćpasz?
- Nie.
- Skarbie, to najwyższa pora zacząć - odwrócił się i poszedł po strzykawkę.


Elisabeth Jones




- Co mam zrobić żeby mu się spodobać? Zrobię wszystko.
- Musisz przestać być zdzirą i stać się nią. Spójrz jak na nią patrzy. Z bezgranicznym uwielbieniem.




Reszta One Direction i inni.