25
maj 2009, Holmes Chapel
Anie
siedziała przy książkach już piątą godzinę. Jutro ma
najważniejszy dotychczas egzamin. Już nie dawała rady, nic nie
wchodziło jej do głowy. Przeglądała coraz to nowe kartki z
notatkami z jej ulubionego języka obcego - francuskiego. Owszem jest
poliglotką, bo zna biegle francuski, niemiecki, polski i rosyjski, sporo rozumie też po węgiersku, czesku i ukraińsku. No i oczywiście jest świetna z angielskiego, w końcu jest Angielką. Widziała na notatkach tylko zlewające się czarne napisy i
kolorowe pola z najważniejszymi informacjami z gramatyki i historii
sztuki. Miała dość, dusiła łzy bezsilności w gardle. Ona nie
płacze, nie, nigdy nie płacze, nie ona. Obiecała to sobie w szóstej
klasie podstawówki, obiecała, że nigdy nie uroni żadnej łzy i
jak na razie świetnie jej idzie. Może inne dziewczyny tak, ale Ann Marie
już nie potrafi. Usłyszała jak ktoś puka do jej okna, ale jak,
przecież mieszka na piętrze? Wyjrzała przez szybę i zobaczyła za
nią Hazzę, swój ratunek. Chłopak stał
na kratkach, po których pięła się winorośl. Otworzyła okno i
wpuściła niespodziewanego gościa do środka.
-
Ubieraj się, idziemy na piwo.
-
Czy ty nie widzisz, że nie mogę? Uczę się na jutrzejszy egzamin
do językowego liceum z rozszerzeniem historii sztuki.
-
Widzę, ale tylko to, że masz już dość. Ubierz się przyzwoicie,
wychodzimy – poruszył śmiesznie brwiami.
-
Gdzie przewidujesz iść?
-
Zobaczy się, a ty się już ubieraj.
Jones
wyciągnęła z szafy powycierane jeansy, biały t-shirt i długi, czrny sweter. Tak ubrana wciągnęła na
stopy czarne krótkie converse i włożyła telefon do tylnej
kieszeni spodni. Była już gotowa do wyjścia.
-
Gdzie ty się tak wybierasz? - usłyszała zachrypnięty głos Stylesa,
który nie szczędził jej krytyki. - Czy ty widzisz co masz na głowie?
O twarzy już nie wspomnę.
-
Dzięki.
No
tak, miała na głowie, grzecznie mówiąc, siano. Każda fala
wychodziła w inną stronę z warkocza sięgającego za łopatki.
Umyła szybko włosy, uczesała, wysuszyła i jeszcze raz uczesała, żeby
wygładzić fale. Na twarz nałożyła fluid, podkreśliła oczy
czarną kreską i rzęsy tuszem. Teraz już mogła wyjść -
wyglądała genialnie.
- Jeszcze załóż to - przyjaciel podał jej swojego ulubionego, czarnego Snapa, a ona założyła go tył na przód.
-
Poczekaj na mnie na zewnątrz, zaraz wyjdę frontowymi drzwiami.
Pani
Jones jest, jak to mówią przyjaciele, lajtowa. Dała dziewczynie 50
funtów i poprosiła, żeby rano była na egzaminie. Nie obchodzi jej
zbytnio co córka będzie robiła tej nocy, wiedziała jedynie, że
ma iść napić się ze Stylesem. Nie przeszkadzało jej to, chociaż
Ann Marie nie miała jeszcze 18-tki.
Po
piętnastu minutach byli już w drodze do klubu. Głośną muzykę
słychać z odległości 200 m, w sumie nie dziwmy się, była 22:30.
Ochroniarz wpuścił roześmianych przyjaciół bez problemu. Co
prawda szli za rękę, ale oni tak zawsze. Siedząc na jednej z
czarnych, skórzanych kanap chłopak zamówił kolejne mohito - ich
ulubiony drink. DJ puścił ich ukochaną piosenkę z dedykacją
właśnie dla Ann Marie. Uśmiechnął się do niej i puścił jej
oczko. Dziewczyna go zna - jakżeby inaczej skoro Jake (bo tak miał
na imię DJ) to brat jej chłopaka – Taylora. Anie nie dała się
długo prosić Hazzie do tańca, po chwili ruszali się na parkiecie
w rytm muzyki, oczywiście sącząc alkoholowe napoje. Po pięciu
kolejnych utworach Harry wyciągnął przyjaciółkę na zewnątrz,
zabierając wszystkie ich rzeczy. Jeszcze przed klubem zrobili sobie
selfie, jak stwierdził Styles 'tak na pamiątkę'. Przyda mu się, kiedy
nie będzie mógł oglądać Ann, bo ona na bank zda.
-
Chodź, dam ci coś spróbować - usłyszała szept chłopaka i
poczuła jak ciepłe powietrze z jego ust muska jej nagą szyję.
Chłopak pachniał alkoholem, mydłem i papierosami, dzisiaj nie
spryskał się swoimi nieziemskimi perfumami, które z resztą dostał
od Marie na urodziny. Jones dostawała gęsiej skórki za każdym
razem, kiedy on to robi. Nikt tak na nią nie działa. Jej myśli
zawsze toczyły zaciętą walkę, kiedy tak z nią postępował,
chociaż nie robiła sobie zbędnych nadziei. W ciemnym teraz parku
usiedli na ławce okolonej drzewami z każdej strony. Styles
wyciągnął nabitą lufkę z pudełka z czekoladowymi Black
Devilami. Opalił ją zapalniczką, żeby dać zaciągnąć się
dziewczynie.
-
Ciągnij całość, będziesz miała niezłą fazę - wychrypiał.
Wypaliła całą zawartość lufki. Harry po napełnieniu
jej marihuaną zrobił to samo. Zaczęli się śmiać, tak
po prostu. Kontaktowali ze światem, mieli najzwyczajniej w świecie
dobry humor.
-
Zróbmy coś zabawnego - śmiała się najlepsza uczennica
miejscowego gimnazjum. Za chwilę biegli z wózkami sklepowymi w górę
najbardziej stromej i z resztą cichej ulicy w Holmes Chapel. Na
szczycie wsiedli do 'pojazdów' i zjechali w dół robiąc
wyścig. Na miejsce pierwszy dotarł Harry.
-
Wisisz mi buziaka, wygrałem!
Anie
przesłała mu całusa - Jest twój! - śmiała się. Na jej twarzy
widać było ogromnego banana. Komórka nastolatki pokazała, że za
dwie minuty będzie godzina druga w nocy. Chłopak odprowadził
ją pod dom i pożegnał buziakiem w usta.
-
Poczekaj - powiedział do dziewczyny, która miała już otwierać
drzwi. - Jeszcze kop na szczęście i moja nagroda.
Ann
dała mu buziaka, tym razem stając na palcach, w czoło. Hazz dał
jej kopniaka w tyłek i jeszcze ścisnął na pożegnanie.
-
Trzymam za ciebie kciuki – powiedział już praktycznie do siebie.
Nie lubił kiedy tak robiła. No ale cóż...
Dziewczyna
poszła pod lodowaty prysznic, a następnie wzięła gorącą,
odprężającą kąpiel w pianie i solach. Ubrana w piżamę, czyli
po prostu koszulę jej najlepszego przyjaciela i majtki, i poszła do
siebie. Nie była pijana, tylko upalona, a to co innego, więc troszeczkę
szumiało jej w głowie. Mimo wszystko egzamin napisze z nie małym
kacem, ale było warto. To była najlepsza noc, jaką kiedykolwiek
zafundował jej Harry Styles, bo nocował u niej nie raz, co trochę
martwiło ich mamy. Zamiast koleżanek, Marie wolała zapraszać
Hazzę. Co prawda parę razy były u niej jakieś kumpele, ale tylko
z chłopakiem się tak świetnie bawiła. Może i to dobrze... no nie
wiem. Nocowali u siebie, chodzili za rękę, a nawet żegnali się
miśkiem, czy buziakiem u usta. Styles był bliższy sercu Jones, niż
nie jedna przyjaciółka, czy chłopak i vice versa, znali się od
przedszkola. Zmęczona dniem, nauką i myślami kłębiącymi się głowie Marie padła w objęcia Morfeusza.
21
czerwca 2004, Holmes Chapel
Było
zakończenie roku szkolnego. Harry Styles rozmawiał z kumplami na
placu szkolnym o imprezie z okazji pierwszego dnia wakacji. Payne
zaproponował pool party u niego. Mimo, że ich miasteczko do
najsłoneczniejszych nie należy, dzisiaj był wyjątkowo słoneczny
dzień i 28°C. Hazza zauważył Anie. Dziewczyna ubrana była w
szare szorty z wysokim stanem i wpuszczoną do nich cienką, białą,
niemalże prześwitującą koszulę z długim rękawem. Na nogach miała
krótkie, szare vansy. Karmelowo-złote włosy wymykały się
delikatnie z kłosa, podkreślone kreską powieki i gęste, dość
mocno wytuszowane rzęsy ozdabiały błyszczące oczy o
niezidentyfikowanym kolorze, a na brzoskwiniowych ustach widać było
wielkiego banana. Jones biegła w stronę chłopaków, żeby za
chwilę rzucić się w ramiona przyjacielowi.
-
Dostałam się - wyszeptała mu do ucha. - Ale jest też zła
wiadomość. Jutro wyjeżdżam, więc cały dzień jestem twoja i
nocujesz u mnie - pocałowała go w policzek.
-
Chłopaki, my idziemy. Na razie, do zobaczenia u Payne'a!
Styles
wyciągnął telefon, żeby powiadomić chłopaków o wyjeździe
Marie. Planowali przygotować jej imprezę pożegnalną. Pół
godziny później byli już u Hazzy. Wyciągnęli przepis i składniki
na ich ulubione czekoladowo-miodowe ciasteczka w zmielonych
orzechach włoskich. Ubierają się w fartuchy i czapki kucharskie.
Dodają kolejno jajka, mąkę pszenną, mleko, kakao, wodę i na
końcu kilka sporych łyżek stołowych miodu. Ann Marie sprzątała
po ich jakże ciężkiej i mozolnej pracy, a Harry nieudolnie
próbował zebrać mąkę rękami. Po dwóch próbach stracił
cierpliwość i zaczął nią obrzucać szesnastolatkę. Ganiali się
wokół wyspy jak dzieci. Anie uciekała przed nim, ale chłopak był
sprytniejszy i po piętnastu rundkach wokół wyspy kuchennej
przeskoczył nad nią odstawiając papierową, już teraz pustą
torbę. Złapał dziewczynę w talii powodując niezmierne łaskotki,
które ma wszędzie. Chichocząc podniósł ją i zaniósł do
salonu. Położył na kanapie i obezwładnił łapiąc za nadgarstki
jedną ręką, a smyrając gdzie popadnie, drugą.
-
Do... dość - chichot - Bła... błagam... - chichot - Litości...
zro... zrobię chachacha wszy... wszystko... chachacha co chcesz -
usiłowała się uratować nastolatka.
-
Wszystko-wszystko?
-
T... tak. Tylko... błagam... chachacha.... przestań.
-
Okej idziesz dzisiaj ze mną na zakupy, a później na imprezę z
basenem do Liama i to bez gadania, a i jeszcze jedno, ja płacę.
Po
poobiedniej kawie i ciastkach domowej roboty byli w galerii. Chłopak
zabierał wszystkie wieszaki jakie wpadły mu w ręce do przymierzalni i znikał, kiedy
już zaciągał swoją koleżankę, żeby założyła to na siebie.
Za każdym razem zbywał ją zwykłym zaraz wracam i wracał z
kolejną ilością ubrań i butów.
-
Stary, wszystko OK? Marie o niczym nie wie?
-
Nie, wyluzuj. Jest w przymierzalni, idę dać jej kolejne ubrania, żeby niczego nie podejrzewała. Kupcie jej coś
ładnego. Ja już swój prezent mam.
Rozłączył
się i zabrał
najładniejszą sukienkę,
jaką zobaczył i czarne lity.
-
A gdzie ja to do cholery założę? Przecież ona nie sięga mi nawet
do pół uda?
-
Założysz, założysz, a sięga to ci ona nawet za kolana. Nawet
dzisiaj, dobiorę odpowiednie dodatki i będzie genialnie. Weźmiemy
połowę tego co ci przyniosłem - cmoknął w powietrzu i poszedł
po biżuterię. Po wyjściu ze sklepu zahaczyli jeszcze o fryzjera,
bo Harry musiał podciąć włosy. Poza tym skorzystała Marie i
również odrobinę skróciła swoje. Wstąpili jeszcze coś zjeść
do Maca i wrócili do domu z torbami pełnymi zakupów.
-
Umaluj się mocniej i przebierz w nową kieckę, a i załóż pod
spód to nowe bikini. Zaraz wychodzimy.
O
20 byli już na pool party. To była ogromna niespodzianka dla Jones.
Anie została obdarowana mnóstwem prezentów, zwykle były to
książki, chociaż zdarzała się biżuteria i płyty jej ulubionego
zespołu. Po pół godziny zabawa się rozkręciła, lały się litry
alkoholu, ale blondynka wyjątkowo nie piła za dużo. Niestety
wylądowała w basenie pełnym wody i piany. Wyzwała lokatego od
idiotów i wciągnęła go za kostkę do basenu. Za nimi zaczęli
wskakiwać inni. Oczywiście mieli na sobie kostiumy kąpielowe, a nie
nową sukienkę jak Marie. Po genialnej zabawie, około północy
wrócili cali mokrzy po ubrania do Stylesa. Po drodze do domu Ann
weszli do monopolowego, żeby mieć coś mocniejszego na wieczór.
-
Wiesz... nie żebym się patrzył, ale twój tyłek świetnie wygląda
w tej kiecce. Szczególnie kiedy jest mokra.
-
Dzięki, a tak na przyszłość patrz się trochę wyżej. I nie, nie
na cycki, tylko na włosy, albo oczy - uprzedziła jego głupią
odpowiedź na niezadane pytanie i zarzuciła przemoczonymi kosmykami
do tyłu. Po co ona je wyprostowała, za chwilę będzie mieć mega
fale? Ugh... nie znosi tego. Chociaż czasem jej te kosmate blond
włosy pasują.
-
Okej, okej.
Byli
już pod domem, w którym mieszkała
Ann z mamą i siostrą. Weszli,
a dziewczyna powiadomiła
domowników głośnym wrzaskiem o swoim powrocie i o tym, że jest z
nią przyjaciel. Rodzicielka dziewczyny się zdziwiła
czemu tak wcześnie wrócili z imprezy, przecież dopiero parę minut
po północy. No tak, bo to takie normalne dla rodzica, że jego
dziecko wraca naprute nad ranem, ale tylko Ann Marie ma tak dobrze,
bo jej młodsza siostra Lisa nie ma tak łatwo w życiu. Pani
Jones wiedziała o całym przyjęciu i pomogła córce z tymi
wszystkimi pakunkami i zakupami. Przygotowała łóżko i dodatkowy
ręcznik, jej starsza córka przebrała się w tym czasie. Pani Eleanor zostawiła przyjaciół samych. Nastolatkowie padli
na łóżko, a Harry zrobił
zdjęcie koleżance. Kolejne zdjęcie pod tytułem tak
na pamiątkę przecież jutro wyjeżdżasz i nie będę cię długo
miał, poza tym przyda mi się jeszcze kiedyś.
Piją jeszcze litr czystej na dwóch i zaczynają się wygłupiać. W
tym czasie Anie dostaje wiadomość, która o niczym dobrym nie
świadczy.
Sory,
ale poznałem kogoś. Ona jest znacznie lepsza od ciebie i nie boi
się iść ze mną do łóżka. Z nami KONIEC.
Już
nie twój Taylor
Do wiadomości dołączone było zdjęcie całującej się pary. Tą dziewczynę rozpoznałaby wszędzie. Aurora. Jej rzekomo przyjaciółka, która miała zawsze być przy niej. No ale, cóż... nie wszystko trwa wiecznie. Przyjaźń też.
Po
szybkim prysznicu poprawiają swoją libację zimnym winem
wyciągniętym z lodówki pani Jones. MMS
był kolejnym powodem, dla którego warto było wypić. Harry
dał
jej
jeszcze
na pożegnanie piękną diamentową
kolię.
Położyli
się spać dopiero o 6 rano. I tak długo nie pośpią, bo kac, ból
głowy i pragnienie nie pozwolą im na to. Poza tym Marie o 10
wyjeżdża do Londynu, a musi się jeszcze spakować. Zabierze
ubrania od przyjaciela i swój ogromny zbiór książek. Oczywiście
nie obędzie się bez butów i jej notebooka. Jedynym
postanowieniem Jones było ze zmianą środowiska ograniczyć picie –
jedyny problem do bólu idealnej dziewczyny.
Genialnie
zaczęli wakacje. Ciekawe tylko czy Ann Marie zaaklimatyzuje się w
nowym mieście i nowej szkole.
~*~
No
więc jest. Mamy pierwszy rozdział. Myślę, że zachęci was do
opowiadania. :)
Słońce moje kochane, zaległości nadrabiam! I z czystym sumieniem zapewniam, dawno lepszego rozdziału nie czytałam! :) Ja mam oczywiście tego farta, że mam rozdziały w oryginale (hahaha taki ze mnie vip), wiec mniej więcej wiem co się będzie działo, ale mimo wszystko, Ty potrafisz to tak podkręcić, że aż czytać się chce! Zresztą to ja odkryłam w Tobie ten talent, nieskromnie pisząc. xD Kocham Cię bardzo i przepraszam, że nie skomentowałam wcześniej! <3 xoxox
OdpowiedzUsuń