16 luty 2010, Londyn
Ann już wyzdrowiała i wszystko powoli wracało do normy. Jednak norma w ich przypadku wcale nie jest taka normalna, więc nie utożsamiajcie jej z waszą. Will na dobre zadomowił się w życiu dziewczyn, co im wcale nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, były z tego powodu bardzo szczęśliwe. Harry co jakiś czas przesyłał Anie list i w jednym z nich wspomniał nawet o Rose. Chciał zostać jej przyjacielem, bo nie chciał na zawsze tracić takiej dziewczyny jak ona. Marie jednak kategorycznie odmówiła pośredniczenia w porozumieniu, bo jej zdaniem Hazza sam powinien zająć się tą sprawą. Dziewczyna nadal użerała się z Jamesem, ale nie był on już tak drastyczny jak tamtej pamiętnej nocy w ciemnej klasie. Jedynie z Rose coś było nie tak. Po rozstaniu z Harry'm złapała doła i ciągle gdzieś znikała.Zmieniła się. Diametralnie się zmieniła. Nie była już tą samą radosną, wiecznie uśmiechniętą niepoprawną optymistką, jednak widocznie była na tyle dobrą aktorką, by zmylić nawet swoją najlepszą przyjaciółkę. Ann była zbyt zajęta sobą by zwrócić choćby najmniejszą uwagę na problemy Rosallindy. Rose uciekała przed światem w tajemniczych okolicznościach i w podobnych się pojawiała. Z uśmiechem na ustach, zachowując pozory. Jednak piękny uśmiech nie sięgał przepełnionych smutkiem oczu. Mogłoby się wydawać, że Harry jej nie zrani. A jednak.
Ciemny zakręt za zakrętem. Labirynt mrocznych, wąskich uliczek. Na końcu straszny potwór. No dobra, nie, ale byłoby ciekawie. Chociaż można to tak zinterpretować. Potworem był on, a ona tylko kolejną, niczego nieświadomą ofiarą. Natknęła się na niego przepadkiem, jak to czasami zdarza się starym znajomym w metrze czy na wakacjach. Dosłownie na niego wpadła, gdy zamiast patrzeć przed siebie uparcie wlepiała spojrzenie pięknych, chryzolitowych oczu w czubki wysłużonych, białych Conversów.
- Hej - szepnęła speszona. - Przepraszam.
Dopiero wtedy na niego spojrzała i przeżyła szok. Jego niesamowicie niebieskie oczy wpatrywały się w nią z zaciekawieniem i troską, jakiej brakowało jej od zerwania z Harrym. Mężczyźnie wystarczył jeden rzut oka na Rose i już wiedział co się stało.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnął się. - Jestem Chris.
- A ja Rose.
- Pijesz? Palisz? Ćpasz?
- Nie.
- Skarbie, to najwyższa pora zacząć - odwrócił się i poszedł po strzykawkę.
Obiecał, że zapomni. Obiecał, że to pomoże. Nie protestowała. I tak zaczęła się ich znajomość. Chris był czarujący i szarmancki, a jego szelmowski uśmiech śnił się Rosie po nocach. Bad Boy, diler. Tak różny od Harry'ego, że dawało jej to wytchnienie i nadzieję, że kiedyś zapomni. No i się uzależniła. Nie od niego, od narkotyków. Było lżej, zapominała. Nigdy jeszcze nie czuła takiej ulgi. Bez smutku, żalu, łez i bólu. Nic. Pustka. Kochała to uczucie. Była panią swojego świata, nikt nie mieszał jej w głowie, nie rozkazywał. Nie była niesiona na skrzydłach miłości, które prowadziły ku zagładzie.
Po feriach świątecznych Styles nie wrócił już do szkoły. Wyjechali razem z Paynem do Londynu. Postanowili założyć firmę. Już po pierwszym miesiącu szło im całkiem nieźle. Korporacja zarabiała sporo, choć nie był to jeszcze majątek. Wynajęli skromne, trzy pokojowe mieszkanie i spokojnie mogli skupić się na pracy. Harry co jakiś czas spotykał się z Ann na obiad, ale z Rose nie miał żadnego kontaktu. Na prośbę Marie nie próbował nawet się z nią skontaktować by jej bardziej nie ranić. Nie mijali się nawet na ulicach,a jeśli się już minęli Rose nigdy go nie zauważała. Jej wzrok zawsze był nieobecny albo wlepiony w buty.
Harry przechodził jedną z zatłoczonych ulic stolicy. Miał jakieś sprawy do załatwienia na mieście, a ani Liam, ani Louis Tomlinson, którego tu poznali, nie raczyli się ruszyć. Nie ma się co dziwić. Po bokach chodników po pół metra odgarniętego rano śniegu, na samych chodnikach ślisko, a śnieg gęsto prószył. Nastolatek szedł właśnie w stronę kiosku. Skończyły mu się papierosy i musiał je gdzieś kupić. Mógł przy nim stać każdy mieszkaniec lub turysta, stała ona. Czekała w kolejce, włosy miała rozpuszczone. Ciemno czekoladowe fale opadały swobodnie na ramiona i bordowy komin. Jej głowy nie zdobiła żadna czapka, a na ramionach miała czarny płaszcz. Jej stopy okrywały buty Emu w tym samym kolorze co komin. Trzęsła się z zimna. Musiała już jakiś czas stać przed kioskiem. Harry podszedł do dziewczyny nie zaszczycając jej nawet zwykłym 'cześć', nie chciał zwrócić na siebie jej uwagi, nie chciał żeby znowu cierpiała, znowu przez niego. Przyszła jej kolej, usłyszał o co prosi ekspedientkę.
- Dwie żyletki, zapalniczkę i cygaretkę waniliową - uśmiechnęła się do tęgiej, siwej kobiety. To ten uśmiech tak uwielbiał, za nim tak szalał. Może wszystko już jest w porządku? Może już o nim zapomniała? Może zapomniała o tym co ich łączyło? Chciałby i ona też, ale to nie takie proste. Chciał być jak najbliżej dziewczyny, więc przysunął się pół kroku w jej stronę. To nie był najlepszy pomysł. Ona właśnie zapłaciła i odwróciła się w jego stronę. Co miał zrobić? Zwiać? Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy, a wtedy zdał sobie sprawę, że tamten uśmiech nie był szczery, jej oczy to wyrażały. Zielone tęczówki dziewczyny się zaszkliły, a ona od razu zniknęła mu sprzed oczu. Gdzie mogła pobiec? Do campusu? Anie? A może szukała wsparcia w Willu? Nic z tych rzeczy, pobiegła do Dickensa, jej niebieskookiego oparcia i zapomnienia, a właściwie to do osoby, która tego zapomnienia jej dostarczała. W strzykawce ma się rozumieć. Ze łzami płynącymi po policzkach wbiegła do budynku jednej ze starych kamienic. Ta była w opłakanym stanie. Wdrapała się po schodach na drugie piętro, które jako jedyne było w miarę urządzone i podeszła do szatyna.
- Pomóż mi - wybełkotała przez łzy. Jak poprosiła tak zrobił, przynajmniej Rosie sądziła, że jej to pomaga. Chris dał jej strzykawkę, a ona wzięła dawkę. Nie ulżyło jej tak jak zwykle to się działo. Widziała go cały czas przed oczami, jego i różne kobiety dookoła. Wbiegła na strych, wyciągnęła swoje zakupy. Żyletki odłożyła z powrotem, a do ust wzięła cygaretkę. Nienawidziła smaku papierosów i wanilii, a ich połączenia już w ogóle. Paliła je żeby się uspokoić, tak przynajmniej to sobie tłumaczyła. Nowiutką zapalniczką odpaliła cygaretkę i mocno wciągnęła dym do płuc. Trzymała go tak długo, dopóki nie zaczął jej dusić. Zawsze tak wyglądał pierwszy buch Rosallindy. Wzięła papierosa w dwa palce i wypuściła dym kaszląc przy tym. Za każdym kolejnym razem kiedy się dusiła dymem w jej głowie towarzyszki Hazzy śmiały się z niej i pokazywały jak powinno się palić. Ostatni już buch. Nie zaciągała się już tak mocno, a dym wypuściła robiąc żagiel i wydmuchnęła jeszcze raz to, co wzięła do nosa. Nic jej to nie pomogło, było gorzej niż zazwyczaj. Zobaczyła jak Styles rysuje coś w swoim zeszycie, a jego modelką jest naga kobieta o czarnych włosach. Nie może poprosić Chrisa o kolejną dawkę, bo umówili się, że dostaje max jedną dziennie, cygaretkę wypaliła, a w takim stanie nie pokaże się na ulicy. Zostały jej tylko żyletki. Ale czy jest sens? Po co rozpakowywać nowiuteńkie ostrze? Nigdy się nie cięła, ale lubiła się bawić żyletką wodząc nią po skórze na rękach, nogach, brzuchu, biodrach, czasem wewnątrz dłoni. Wyciągnęła jedną i rozerwała opakowanie. Obracała ją w palcach nie zwracając uwagi na to, że krwawią, że za mocno ją trzyma. Nowiuteńkie ostrze połyskiwało w jej małej dłoni. Zrobić to? Zdecydowała się. Pewniej ujęła kawałek metalu w dłoni prawej ręki, lewą wyciągnęła pomiędzy podkurczonymi kolanami, przyłożyła metal do rękawa płaszcza. Jeśli na prawdę chce to zrobić to nie pohamuje się przed zdjęciem okrycia w pomieszczeniu, w którym jest mniej niż jeden stopień. Zrzuciła gruby materiał i podwinęła rękaw swetra, usadowiła się tak jak uprzednio i przycisnęła żyletkę. Przejechała nią w miejscu o kilka centymetrów oddalonym od tego, gdzie przyjmowała narkotyki. W głuchej ciszy słychać było cichuteńki syk, krew wypłynęła ze świeżej rany na brudną, kamienną posadzkę i zmieszała się z kurzem zbieranym od bardzo dawna. Rodriguez przygryzła wargę, drugie cięcie, piąte, ósme. Aż Harry zniknął z jej głowy, niestety tylko z jej głowy. Chłopaka o niesamowitych oczach i uśmiechu rodem z Hollywood zastąpił ból i ulga. W ten sposób wpadła w kolejny nałóg. Jej dni mijały w melancholii. Pobudka, lodowaty prysznic, szkoła, spotkanie z Christopherem, dawka narkotyków, odświeżenie starych ran na ciele, dodanie nowych, nauka, lekcje, spacer o północy wzdłuż Tamizy, a później powrót do genialnej gry aktorskiej przed Ann, kolejny lodowaty, duszący prysznic i sen. Jej nałogi były słodkim sekretem, tajemnicą jej i jej chłopaka Chrisa, nikt o tym nie wiedział. Mijanie Harry'ego na ulicach stawało się coraz częstsze, a jej oczy smutniejsze, bardziej przygnębione.
Ciekawe jak czułby się Harry wiedząc o problemach swojej byłej dziewczyny, której jednak tak mu brakuje?
W czasie, kiedy Rose przeżywała koszmar Anie i Will świetnie się bawili. Dziesięć kubków pełnych kakao zajmowało campusowy stolik. Ann, Will, Maggie, Jonny, Dakota, Emmet, Sarah, Frank, Karen i Paul chcieli się zabawić i odstresować. Uznali, że kalambury to genialny pomysł.
- Trzy słowa. Film? - śmiała się Ann Marie, a Will tylko kiwał głową powstrzymując się od wybuchu.
Chłopak zaczął wymachiwać rękami próbując przekazać jej tytuł filmu, ale ona w ogóle nie mogła zrozumieć o co mu chodzi.
- Zakochani w Rzymie? - strzeliła, gdy zobaczyła jak udaje pocałunek. - Nie? To ja się poddaje! - wykrzyknęła ze śmiechem.
- To było banalne! - oburzył się Will. - Śniadanie u Tiffaniego!
- Wcale nie takie łatwe! - broniła się Annie. - Nie umiesz pokazywać!
- Ja nie umiem? Ja nie umiem?! - no i zaczęły się łaskotki.
Wszyscy się śmiali, a Will wciąż atakował dziewczynę. Cały wieczór minął w ten sposób. Było miło, wesoło i przyjemnie. Nikt nie zwracał uwagi na brak Rose i docinków Jamesa. Wyglądało na to, że zrobił sobie przerwę. Prawda jednak była inna. To on jako jedyny zauważył zniknięcia Rosallindy.
Mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba.
Jest krótszy, inny, ale właśnie taki miał być.
Pisał am go razem z przyjaciółką, której dziękuję.
CZTERY KOMENTARZE = NASTĘPNY ROZDZIAŁ
:-)
Cudo <3
OdpowiedzUsuńDzieki Kochana za takie wsparcie i pomoc. :*
UsuńŚwietny rozdział <3 Czekam na next <3 Zapraszam do siebie: empire-fanfiction1.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Paula :-*