wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział 6

Postanowiłam Wam odpuścić te komentarze. Nie będę już od Was wymagać tych komentarzy. Czytajcie i miło mi będzie jak zostawicie po sobie jakiś ślad, ocenicie te moje wypociny, powiecie co do poprawki, a czego oczekujecie i nie ukrywam, że dzięki tym Waszym komentarzom dużo łatwiej mi się pisze. Nie męczę już Was dłużej i zapraszam do lektury. :)
_________________________________________________________________________________


5 listopada 2009, Londyn
  Po imprezie u Liama nastolatki musiały iść na jeszcze jedno przyjęcie urodzinowe, tym razem oficjalne. Dla nich nic przyjemnego, bo po kiego grzyba z bólem głowy i brzucha siedzieć wśród babć, dziadków, cioć, wujków, kuzynostwa i przyjaciół rodziny przy stole, słuchać ich rozmów, odpowiadać na typowe pytania: Jak tam w szkole? A masz już chłopaka? Jak oceny? I inne tym podobne. Rose, Ann i James do stolicy zjednoczonego królestwa wrócili 15. Dzień przed końcem ich zwolnienia. W szkole Evans ich przemaglował, a Pszczoła próbowała robić za psychologa, przyjaciółkę i terapeutkę dociekając jak było w Paryżu. Dyrektor poinformował Marie i Adamsa, że zostali rzecznikami pierwszego rocznika i mają otworzyć bal końcowosemestralny walcem. Jones i walc? W dodatku angielski? Nieee... to jakaś kpina. Przez dobry tydzień nie potrafili się z tym pogodzić, szczególnie, że relacje zbudowane w Paryżu w Londynie poszły całkiem w niepamięć. Marie znowu była tylko dziwkowatą kujonką liżącą dupę wychowawcy klasy językowej, a Adams nadętym, bogatym, narcystycznym, arystokratycznym dupkiem. Codziennie musieli się znosić, ponieważ Ann nie potrafiła tańczyć, a Adams tańczył aż za dobrze. Bal zbliżał się wielkimi krokami. Listopad. Drzewa były już praktycznie ogołocone z kolorowych liści, które teraz pokrywały trawę. Nauczyciele nie oszczędzali uczniów ani trochę. Zadawali kolejne eseje, rozprawki i projekty obowiązkowe.
  Ann przeglądała szafę Rose w poszukiwaniu czegokolwiek nadającego się do tańca. Jej dwie poprzednie sukienki dawno wylądowały w praniu i tańczyła, o ile to można nazwać tańcem, w dresach i na szpilkach. Genialne połączenie, nieprawdaż? Niestety Adams zagroził, że jeśli jeszcze raz pojawi się w dresie to on jej już niczego nie nauczy, a ona się ośmieszy przed szkołą. Jest. Nareszcie znalazła. Czarna sukienka do połowy uda z mocno wyciętymi plecami, luźna, można było się w niej swobodnie poruszać. Szybko ją włożyła i popędziła na dzisiejszą próbę/lekcję, jak zwał, tak zwał. 
- Dziewczyno, ile można na ciebie czekać? Jest 18, a miałaś być pół godziny temu, pewnie jeszcze jesteś w tym okropnym dresie i na szpilkach, hmm? - bulwersował się James nonszalancko oparty o ścianę koło wieży. Pomieszczenie w którym się znajdowali było spore. Duży kwadrat z lustrami na dwóch ścianach, poustawianymi ławkami pod jedną i szafą na kostiumy i inne takie po lewej stronie drzwi. Jones zdjęła narzucony na sukienkę sweter i rzuciła go w kąt.
- Zadowolony? 
- Zaczynamy - włączył muzykę i objął ją jedną ręką w talii, drugą przekrzywił jej głowę, a następnie ujął malutką rączkę Marie. - No Jones, zobaczymy ile się nauczyłaś.
Po trzech godzinach wyszli zmęczeni, spoceni i spragnieni, ale zadowoleni z efektów ciężkiej i mozolnej pracy.
- Jak tak zatańczymy będzie dobrze. Jeszcze tylko kilka małych poprawek, kontrola dyrektora i nauczycieli tańca i będzie okej. Mogę być z siebie dumny. Dokonałem niemożliwego i nauczyłem kujonicę tańczyć. - mówił z uśmiechem James i nie zwracał nawet najmniejszej uwagi na to, że właśnie obraził dziewczynę idącą obok niego. Wrócili do campusu. On do swojego apartamentu, ona do pokoju dzielonego z Rosie. Rodriguez siedziała na łóżku i z niecierpliwością wyczekiwała współlokatorki. Już szykowała na nią poduszkę. Kiedy Jones weszła do pokoju od razu oberwała w głowę.
- A to za co?
- Dla kogo się tak nieudolnie wystroiłaś? No błagam ten sweter i ta sukienka?  Opowiadaj wszystko ze szczegółami.
- Po pierwsze dla nikogo się nie stroiłam, to była kolejna próba z tym bufonem. Kazał mi założyć kieckę. - usiadła na podłodze nawet nie siląc się przebieraniem i wtuliła w poduszkę. - po drugie próba poszła genialnie, a szczegóły są takie, że znowu mnie pocałował, a później obrażał. I nie, tym razem nie był pijany - spochmurniała. Spuściła głowę w dół i mocniej zacisnęła poduszkę. Rose nie mogła na to patrzeć. Wzięła jej brodę w dwa palce i zmusiła do spojrzenia na nią. Ann miała zaszklone oczy. Walczyła ze łzami.
- Chodź do cioci Rosie, powiedz co ci leży na serduszku - uśmiechnęła się ciepło. Przyniosło to natychmiastowe efekty: kąciki ust Marie powędrowały do góry, a w jej oczach pojawił się błysk radości. Rodriguez przytuliła Jones.
- No, bo mnie po tym wyjeździe zaczęło na nim zależeć, a on mnie tak traktuje - pociągnęła nosem i uderzyła z całej siły w poduszkę. - Chociaż nie, nie zależy mi na nim, to tylko dupek i przed chwilą to pokazał. Kiedy idziemy na zakupy? Musimy kupić co najmniej dwie sukienki na ten przeklęty bal - podskoczyła do góry i odwróciła się w stronę łazienki. Zatrzymała się jeszcze przed szafą i wzięła flanelową koszulę w kratę i zwykłe czarne legginsy oraz jej ulubione, różowe, ciepłe skarpety.
- Ale ty wiesz, że to bal maskowy? - dogoniła przyjaciółkę i razem stały już w łazience.
- No to tym bardziej - klasnęła w dłonie jak małe dziecko i jak małe dziecko podskoczyła z radości. - Musimy kupić sukienki, maski, buty, dodatki i jeszcze pomyśleć nad fryzurami.
- Ty to lepiej przemyj twarz zimną wodą, bo głupiejesz. A jeśli ty mnie zmusisz do kupienia więcej niż jednej sukienki, to ja zmuszę ciebie do tańczenia na osiemnastkach cały wieczór - Rose wytknęła język na zewnątrz i popchnęła głowę Anie do odkręconego kranu z zimną wodą. W rezultacie włosy i twarz Jones były mokre.
- Osz... ty, nie daruję ci tego - napełniła butelkę lodowatą cieczą. - Strzeż się.
Rodriguez wzięła nogi za pas i czym prędzej wybiegła z pokoju. Po kilku minutach za nią pobiegła jej współlokatorka, która musiała się przebrać. Biegły tak przez cały korytarz po drodze potrącając różnych ludzi i nie zważając na to, że są w samych skarpetkach. Dobiegły do stołówki. Goniły się  dookoła stołu nauczycielskiego dobre piętnaście minut. W końcu Jones wpadła na genialny pomysł i przeskoczyła przez blat, złapała Rose w talii i zaczęła się śmiać. Zrobiły nie małe widowisko.
- Mówiłam, że cię dopadnę - odkręciła półlitrową butelkę i powoli lała wodą, która zdążyła się już ogrzać, po głowie Rose.
- Wcale, że nie mówiłaś tak. Kazałaś mi się tylko strzec - nawet w chwilach porażki nie traciła dobrego humoru zupełnie tak, jak Styles. Ale przy Rose lepiej o nim nie wspominać. Ten ich związek nie przetrwał próby czasu i odległości. Wracając do przyziemnych spraw. Widowisko nie umknęło uwadze nauczycieli: Pszczoła i Evans właśnie przyglądali się jak to dziewczęta robią kałużę na środku stołówki i przy okazji świetnie się przy tym bawią. Nauczycielce hiszpańskiego ani trochę to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, bawiło ją to i śmiała się razem z pozostałymi uczniami obserwującymi szopkę. Wychowawczyni osób, które za język wiodący wybrały hiszpański była kobietą, która zawsze do wszystkiego podchodzi z dystansem, miłą, zabawną. Zawsze noszącą długie do połowy łydki kostki ołówkowe spódnice w poziome pasy. Jednak wychowawca osób, dla których językiem wiodącym jest francuski był zupełnym przeciwieństwem pani Martinez. Joseph Evans to oschły, wymagający i sprawiedliwy mężczyzna z praktycznie zerowym poczuciem humoru.
- Jones, Rodriguez! Do mojego gabinetu. Już. - powiedział z wyraźną złością i odszedł. No to zabawa się skończyła. Z poczucia winy Ludmiła Martinez rozgoniła uczniów do swoich pokoi, a do dziewczyn uśmiechnęła się pokrzepiająco. Dalej uśmiechając się pod nosem poszły po rzeczy. W końcu gabinet ma w szkole, a na dworze jest typowa londyńska pogoda. Rose nie jest jej fanką, za to Marie ją uwielbia, bo jak można nie lubić deszczu? Jest piękny, a to uczucie jak spada na ciebie i cię okala jest nie do opisania. Doszły do gabinetu profesora. Zapukały, a po usłyszeniu "proszę" pojawiły się wewnątrz. Zwykły gabinet. Małe prostokątne pomieszczenie z biurkiem w centrum z krzesłem po jednej stronie i dwoma fotelami po drugiej. Biblioteczka i sofa. Na jednym ze skórzanych foteli siedział Adams.
- Panie Adams, jak wam idą próby? - Marie spojrzała na niego błagalnym wzrokiem. Jeżeli powie jak dobrze jest dostanie szlaban. Cała jej nadzieja w nadętym bufonie. No to może pożegnać się z wolnym czasem, którego i tak prawie wcale nie ma, ale lepszy taniec, który jej się coraz bardziej podoba, niż szlaban. - O, dziewczęta, usiądźcie - wskazał na wolny fotel i na sofę. Kiedy chciały usiąść obok siebie Joseph podszedł do Anie, podał jej rękę, którą niechętnie ujęła i poprowadził do wolnego fotela. - Proszę usiąść tutaj, z partnerem panienki, panno Jones. Panna Rodriguez na pewno sobie poradzi - uśmiechnął się, jak dla mnie wrednie (ale kim ja jestem żeby oceniać, tylko zwykłym narratorem) do Rose.
- Panie profesorze, idzie nam coraz lepiej, ale nie możemy zmniejszyć ilości prób, bo bal bożonarodzeniowy już za pasem. Nie możemy sobie pozwolić na jakiekolwiek niedociągnięcia - wyrecytował James. A jednak ją uratował.
- Rozumiem. Może pan już iść, a pani panno Rodriguez może pani zająć miejsce obok koleżanki. - i tyle Adamsa widzieli. - No więc co mają mi panie do powiedzenia na temat waszego zachowania? - splótł ręce na klatce piersiowej i spojrzał na dziewczyny jakby co najmniej zabiły mu ojca.
- Panie profesorze, my się tylko wygłupiałyśmy, w regulaminie nie ma zakazu wygłupiania się - Jones próbowała je wytłumaczyć. - Ten wianuszek, który się dookoła nas zebrał, my o nim nie wiedziałyśmy.
- Nie zmienia to faktu, że się zebrał, a wie pani, że wszelkiego rodzaju widowiska należy zgłaszać. To była szopka, a szopka jest swojego rodzaju widowiskiem. Otrzymujecie ode mnie upomnienie i obniżam o jeden stopień wasze sprawowanie. Dzięki pannie Jones i temu, że jest rzecznikiem i nie może okrywać hańbą tego tytułu nie otrzymacie szlabanu, ale następnym razem nie będę zwracał uwagi na próby i treningi taneczne. Dziękuję, możecie wyjść - machnął ręką w stronę drzwi. Zebrały się i poszły żeby nie kusić losu.
- Merci, au revoir - rzuciły tylko u progu i już ich nie było. Szły spokojnie przez szkolne korytarze w stronę wyjścia. Upiekło im się i miały wielki dług wdzięczności. Niestety to nie był koniec emocji na dziś. Kiedy przechodziły obok starej sali do matematyki ktoś wciągnął Jones do sali.
- Rodriguez, ty idź, chcę porozmawiać tylko z nią - można było jeszcze usłyszeć. Rosallinda zniknęła za rogiem, a Ann Marie została wciągnięta do klasy. Szarpała się, wierzgała, kopała, ale jej oprawca miał silny uścisk. Próbowała go nawet ugryźć, ale nie mogła. Mężczyzna, albo chłopak, nie ważne, puścił ją w reszcie. Odskoczyła od niego.
- Kim ty w ogóle jesteś i co ty sobie w ogóle wyobrażasz, żeby mnie tak porywać?! - wściekła dała upust swoim emocjom. Najchętniej spoliczkowałaby go, ale kto wie co może zrobić taki porywacz. Na szczęście stała tyłem do niego i nie widziała na pewno szpetnej twarzy. Bandyci zawsze są szpetni.
- Odwróć się i zobacz - chłopak nałożył na twarz swój firmowy uśmieszek, za nim stał jeszcze jeden, a koło biurka nauczyciela kolejny. Było ich trzech. Jej oprawcą był wysoki, przystojny blondyn. Na oko miał metr osiemdziesiąt wzrostu i z 19/20 lat, wysportowaną sylwetkę i hipnotyzująco niebieskie oczy. Opierał się nonszalancko o jedną z ławek, za nim stał ulubiony kolega Jones - James Adams, a przy biurku średniego wzrostu piegowaty rudzielec. - Jestem Will Atkinson, to James Adams, którego już znasz, a nasz kolega to Mike Collins - rudzielec machnął ręką i odwrócił się do tablicy. Zaczął wypisywać różne, głupie teksty.
- Co Adams, nie potrafiłeś sobie ze mną poradzić, to wezwałeś kumpli? - w tym jednego mega przystojnego, jak na przestępcę i w dodatku w typie Anie. Uśmiechnęła się wrednie i już miała odchodzić w stronę drzwi, ale poczuła silną, męską dłoń na swoim drobnym ramieniu.
- Nie radzę.
- Jeszcze nie zaczęliśmy naszej zabawy szmato - słowa Adamsa rozbrzmiewały w jej głowie. Co mają na myśli mówiąc zabawa? Określenie szmata nie wróży niczego dobrego. Teraz może się zacząć bać. - Masz u mnie dług wdzięczności i szlaban do odrobienia. Skarbie, nie bój się, nie będziesz krzyczeć ani z bólu, ani z przyjemności. To czego tu doświadczysz do przyjemnych należeć nie będzie. - podszedł bliżej i ostatnie zdanie wyszeptał tuż przy jej uchu. Pogładził dłonią policzek Jones i kazał jej się skierować pod tablicę w wyznaczone miejsce. Dopiero teraz mogła zobaczyć co było na niej napisane. 'Naga kujonka', 'Goła dziwka', ' Pokaż kochanie, co masz pod ubraniem' i inne obraźliwe teksty, po środku strzałki prowadzące do naszkicowanej biała kredą, mniej więcej kobiecej sylwetki.
- I co to do cholery ma znaczyć? Odpuściłeś mi szlaban u Evansa żeby się teraz pobawić mną? Jak śmiesz? - próbowała odejść, ale każde przejście obstawiał inny chłopak, po ławkach też nie dawała rady, bo od razu lądowała w ramionach Atkinsona. Podobało jej się, nie może powiedzieć, że nie. No i co ona ma biedna zrobić? Nie może tak przed nimi cały czas uciekać, bo jeszcze wymyślą coś gorszego, niż wymyślili. Idioci. - I co ja mam tu niby robić? Przecież nie jestem tutaj żebyście sobie popatrzyli - Jones była naprawdę poirytowana całą sytuacją. W pokoju czeka Rosie i pewnie się martwi.
- Może i jest na co, ale najpierw się rozbierz. - Marie spojrzała na niego jak na ostatniego kretyna.
- Że co proszę?
- Rozbieraj się, no już. Inaczej sam to zrobię, ale nie obiecują, że ubrania będą w całości - tym razem powiedział Atkinson. Co oni do jasnej cholery mają do niej? Adams jeszcze OK, ale pozostała dwójka? Przecież nawet jej nie znają. Debile, idioci, kretyni, jacyś poronieni ludzie. Anie poszła do kąta, odwróciła się tyłem do napastników i zaczęła się rozbierać strasznie się z tym ociągając. Po piętnastu minutach mozolnego rozpinania guzików koszuli poczuła ciepły oddech na karku. Ktoś wlepiał wzrok w jej piersi, za chwilę ręka w legginsach. Ten sam osobnik obmacywał pośladki Marie. PLASK! Ann wymierzyła policzek rudzielcowi. Pospiesznie zapięła guziki i odwróciła się w stronę wyjścia. Znowu. Znowu to samo. Znowu nie mogła przejść.
- Chodź kochanie - rękę w jej stronę wyciągnął Atkinson. Złapała ją, bo co miała zrobić. I tak będzie naga i tak. - Stań tutaj, a ja ci pomogę z ubraniem, które jest nam zbędne. - odpiął guziki jeszcze szybciej, niż Jones zapięła i zerwał z niej koszulę. Z dolną częścią jej garderoby poszło równie łatwo. Najpierw opuścił getry do kolan, a później zdjął całość zaraz po tym jak posadził ją na blacie ławki. - Ładna bielizna, ale biustonosza się pozbędziemy. Pomóc ci, czy poradzisz sobie sama? - siedziała jak sparaliżowana. Ale jak to biustonosza? Przecież ona spali się ze wstydu. Już wie co miał na myśli Adams, który teraz wlepiał w nią swoje czekoladowe oczy, a rudzielec przeszywał ją na wskroś piwnym spojrzeniem. Jedynie Will patrzył z wyczekiwaniem. - Pomogę - uśmiechnął się ciepło. Już lubiła tego chłopaka. Może i ją rozbierał, ale miał w sobie coś, czego brakowało dwóm pozostałym. Może był taktowny? Nie wiem. Nie spostrzegła się, a zapięcie stanika było odpięte, tak samo, jak ramiączka. Will jednym ruchem zdjął z niej tę część bielizny i odwrócił się osłaniając ją przed natarczywym wzrokiem kolegów. Ręce sparaliżowanej dziewczyny od razu pomknęły do góry. Musiała się jakoś zasłonić, w końcu Atkinson nie będzie tak stał wiecznie.
- No to teraz szmato, stań sobie tak przy tablicy, żeby strzałki wskazywały na ciebie - uśmiechnął się Adams. Oczy jej się zaszkliły, drugi raz już dzisiaj. Zdławiła łzy w gardle i wykonała polecenie.
- Dlaczego się tak do mnie zwracasz? Co ja ci zrobiłam? - zapytała drżącym głosem.
- Jak? Szmata? Przecież to bardzo zdrobniale - uśmiechnął się ironicznie pod nosem. Gdzie się podział ten czuły chłopak z Francji? Jak widać sprawiało mu przyjemność to, co robił.
- Zdrobnienie? - prychnęła. - Ciekawe od czego?
- Od szmatławiec - zaśmiał się, a z nim rudy. Niebieskooki patrzył na nią przepraszająco, a na kumpli z politowaniem. Co on tam jeszcze robił? Pilnował, żeby nie zaszło dalej, niż było w umowie, bo Collins jest zdolny do wszystkiego. - A teraz bądź tak miła i opuść rączki, bo inaczej pomoże ci w tym mój kolega - oczy Mike'a zabłysły jeszcze większym pożądaniem niż do tej pory. W niebieskich tęczówkach Anie pojawił się strach, twarz zbladła, a na całej skórze pojawiła się gęsia skórka. On wie. On wie, że to jest jej słaby punkt. Wstyd. On chce ją po prostu upokorzyć przy swoich kumplach. Opuściła powoli drżące ręce. Męczyły ją dreszcze, było jej zimno. Stała zgarbiona pod tablicą i patrzyła tępo w naprzeciwległą ścianę. Czuła dwa spojrzenia przeszywające ją wzrokiem, czuła jak dwie pary oczu skanują jej sylwetkę od góry do dołu zatrzymując wzrok na biuście i pośladkach. Nie próbowała już uciekać, wiedziała, że to nic nie da. Z głuchym hukiem osunęła się na podłogę i ukryła twarz w rękach. I co ona ma teraz zrobić? Okazać słabość? Popłakać się? Złamać słowo dane samej sobie? Nie może.
- Wstawaj kurewko - Collins rozbrzmiewał głośnym echem w jej głowie. Nie zgwałcą jej, to wynikało z obietnic Adamsa, ale czy to już koniec?
- Darujcie sobie już, nie widzicie do czego ją doprowadziliście? - ostry i zachrypnięty głos Willa rozszedł się po pomieszczeniu i jak zza ściany dotarł do Jones. Tak samo usłyszała trzask zamykanych drzwi i pocieszenia blondyna. Poczuła ciepłe ręce na swojej zmarzniętej skórze, chyba Will ją przytulał. Kiedy już przestała być zimna jak trup zaczął ją czym prędzej ubierać. Wziął na ręce i wybiegł z gmachu szkoły. Skierował się prosto do jej pokoju w akademiku. Otworzył z impetem drzwi. W środku czekała zmartwiona Rosie.
- Co jej jest? Połóż ją, to jej łóżko - wskazała na łóżko po swojej lewej. Chłopak spełnił jej polecenie
- To ze stresu, wydaje mi się, że ma gorączkę. Adams ją tak załatwił. Starałem się jej jakoś pomóc, ale nie wiele mogłem wskórać - spojrzał na dziewczyny przepraszająco. Rose pochyliła się nad przyjaciółką i sprawdziła policzkiem temperaturę. Długo jednak nie mogła tak trzymać twarzy, bo się poparzyła.
- Jest rozpalona, na samej górze w szafie są dwa koce, wyciągnij je w razie czego, a ja idę jej zrobić kompres, żeby zbić temperaturę. - jak powiedziała tak zrobiła, blondyn posłusznie wykonywał polecenia szatynki. Przyniósł szklankę wody z kuchni i usiadł po drugiej stronie dziewczyny, którą wstrząsały dreszcze. Złapał ją za rękę. Miał wyrzuty sumienia, że uczestniczył w tym wszystkim. Rose poszła po raz kolejny do łazienki wymienić okład, ona nie może zasnąć. Postanowiła napuścić lodowatej wody do wanny, tak na pewno zbije gorączkę. Nie chce stracić w ten sam sposób kolejnej przyjaciółki. Do tego roku codziennie odwiedzała cmentarz w Brighton, mieście do którego przeprowadziła się z mamą w wieku pięciu lat. Wanna była pełna, jeszcze tylko lód. Ona po niego pójdzie, a chłopaka poprosi o przygotowanie jej do kąpieli.
- Proszę, zwiąż jej włosy i zdejmij koszulę i legginsy - spojrzał na nią jakby zabiła Heidi, swoją świętej pamięci przyjaciółkę. - Nie patrz tak na mnie, idę po lód, tobie go nie wydadzą, a musimy zbić jej temperaturę. Kąpiel jest prawie gotowa. - jak kazała tak zrobił, ale był przy tym bardziej ostrożny, niż gdyby trzymał kryształowy wazon swojej babci. Dziewczyna w końcu była przytomna, majaczyła. Mówiła coś o jakimś aniołku i diabełku, którzy się o nią kłócą, a ona ich rozdziela.
- Nie dotykaj ich, idź przed siebie, albo spróbuj z nimi porozmawiać - nie mógł pozwolić żeby zasnęła, o nie.
- Diabełku, nie pójdę z tobą - jej kąciki powędrowały do góry. - To aniołek chce ze mną rozmawiać.
- Dobrze, opisz mi aniołka, jak wygląda - próbował podtrzymać rozmowę jednocześnie ją rozbierając.
- Tak jak mój anioł, uratował mnie dzisiaj. Ma blond włosy, niebieskie oczy i metr osiemdziesiąt wzrostu - zachichotała. Czyli, że jednak nie oskarża go o to wszystko. - Ale diabełek, on jest taki piękny. I te czekoladowe oczy - w momencie posmutniała. Rose wróciła, a Marie była już bez ubrania. Rodriguez wrzuciła cały lód jaki dostała do wanny, a Atkinson przyniósł ledwie przytomną dziewczynę do łazienki.
- Włóż ją tutaj i ostrzegam, może krzyczeć. - zrobił to, a po pokoju rozległ się ogłuszający wrzask. W momencie zetknięcia z zimną wodą jej powieki się rozwarły, a źrenice powiększyły. Na szczęście gorączka spadła, ale trzeba było ją jeszcze potrzymać w tej wodzie, mimo półprzytomnych próśb i skomlenia.
Kolejne dni mijały spokojnie, Rose i Will mieli dyżury przy Anie i nie pozwalali jej wychodzić z łóżka. Jones nie miała siły jeść i jej jedynym posiłkiem przez cały dzień był rosół, który siłą wciskali jej oboje. Rosie zakolegowała się z Willem, a on polubił dziewczyny, jedną z nich nawet bardziej, niż by tego chciał.
 Po tym incydencie wszystko co było kiedykolwiek między Ann i Jamesem dobiegło końca. Nienawidzili się. Tak naprawdę on nigdy nie czuł do niej nic poza pożądaniem, a uczucia Marie uległy diametralnej zmianie. Na balu jakoś ze sobą wytrzymali i to był koniec. Już więcej się do siebie nie odzywali.


~*~
Przepraszam fanki Harry'ego, że jego jest ostatnio tak mało, ale tak miało być. 
Rozdział mnie się bardzo podoba, wydaje mi się być dłuższy niż zazwyczaj.
Miała być Rose i jest Rose, następnym razem będzie jej jeszcze więcej. 
To chyba tyle, do następnego. :)

3 komentarze:

  1. Jestem pod WIELKIM wrażeniem. Zainteresowałaś mnie c:
    Każdy rozdział jest dobrze przemyślany. Brawo!
    Z niecierpliwością oczekuję następnego!
    Pozdrawiam słońce.
    @Hazz_You_And_I

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakbyś chciała możesz zajrzeć do bohaterów są tyle co zaktualizowani dodałam nowych i poprawiłam opisy starych :)

      Usuń