niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 13

1 września 2010, Londyn
Ann Marie rozpakowywała właśnie swoje walizki. Przyjechała wcześniej na miejsce, bo przed rozpoczęciem jest tyle roboty. Trzeba się ubrać, umalować, odwiedzić chłopaków. Ich firma całkiem nieźle sobie radzi na rynku. Odkąd Harry wyszedł ze szpitala coś nimi wstrząsnęło i zaczęli rozwijać biznes, a ostatnio wygrali przetarg na dość duże zamówienie. Aż dziwne, że zarabiają tak dużo z takim małym wykształceniem. W tym roku Styles i Jones wyjechali na dość krótko przez stan zdrowia chłopaka. Tydzień w Irlandii. Poznali tam niejakiego Niala Horana, miły chłopak. Przyjechał z nimi do stolicy Anglii i też włączył się do firmy. Super piątka minus jeden. Anie odwiedziła tatę, Willa i Ash, z którą się dość zakolegowała. W sumie to Scott cały czas była jej wrzodem na tyłku, więc z czasem się do niej przyzwyczaiła. Wracając do Jones, która właśnie kończyła się szykować do wyjścia. Jeszcze tylko upiąć fale do góry i gotowe. W pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Ale jak to, przecież Rose ma klucze? Marie otworzyła drzwi ze zmarszczonymi brwiami. Za progiem stała dziewczyna średniego wzrostu o egzotycznej urodzie. Czekoladowe włosy sięgały łopatek, opalona skóra tak bardzo różniła się od skóry Jones, a jasne, błyszczące oczy dodawały tajemniczości. Wyglądała na jakieś 21 lat. Powiedziała coś do osoby, z którą rozmawiała przez telefon i wsunęła się do pokoju.



- Hej, jestem Cassia. Jestem z wymiany i teraz mam tu mieszkać z Ann Marie Jones. To ty? - uśmiechnęła się do zdziwionej Anie i padła na wolne łóżko. Łóżko Rose, oczywiście.
- Tak. Ale tu mieszka Rose Rodriguez i nie mamy więcej łóżek - zmarszczyła brwi.
- Takie miałam polecenia od dyrektora i pani Martinez.
Ann zostawiła ją samą. Spiesznym krokiem wyszła na zewnątrz. Czekał tam na nią Will. Wyglądał bardzo przystojnie. Zmienił fryzurę na krótszą, nie golił się od kilku dni tak, że teraz na brodzie miał seksowny zarost, a w garniaku i pod krawatem prezentował się świetnie. Cmoknęła go krótko w usta i opadła na pięty. Był strasznie wysoki. Dziewczyny rzucały mu zapraszające, słodkie spojrzenia spod rzęs. Jones mroziła je chłodnymi spojrzeniami i ostentacyjnie zaciskała palce między jego palcami. Są parą od miesiąca.
- Wiesz, że mam w pokoju laskę z wymiany z Portugalii? - posłała mu pytające spojrzenie.
- A co z Rosie? - spojrzał na nią smutno.
No i właśnie o to chodziło. Rose. James zniknął na całe lato, a jej przyjaciółka wręcz wyparowała. Przynajmniej powiedziała gdzie jest.
- Nie mam pojęcia, ale tak cholernie za nią tęsknię! - jęknęła zrozpaczona.
- No to do niej napisz. Zadzwoń. Cokolwiek.
- Nie mogę. Przecież nie chciała żeby ktoś z nią jechał, ani ktokolwiek wiedział.
Spacerowali bez celu, rozmawiając, śmiejąc się i dyskutując o przyszłości. Mieli dość dobre humory i pogoda nawet dopisywała. I tak szli i szli ciesząc się swoim towarzystwem.

*

- Cholera jasna, mam gdzieś ten korek! Masz tu być za 3 minuty albo możesz wcale nie przyjeżdżać.
- Ależ paniczu James, przecież nie przefrunę nad tymi wszystkimi samochodami - próbował się bronić szofer, ale w starciu z wściekłym Adamsem nie miał żadnych szans.
- Od dzisiaj jesteś bezrobotny - warknął mężczyzna groźnie i rozłączył się gwałtownie. - Pierdolony dupek... - mruczał obelgi pod nosem.
Spędził z Rose 2 miesiące i nie miał najmniejszej ochoty wracać do Londynu, do dziwki Jones i sztywnej rodziny. Zakochał się w Portugalii, w Porto. Pokochał jasny pensjonat, tak przyjazny dla niego. Jej rodzinę, pogodę, jedzenie i urokliwe, białe kościółki, miasteczka, gwar targów, kolorowe chusty i piękne kobiety w skąpych bikini. Na początku, co prawda, ciężko mu było dogadać się z Rose, ale potem przywykła. W końcu mieszkał tylko piętro niżej, w najbardziej ekskluzywnym pokoju. Szału, co prawda, nie było, ale James go uwielbiał. I ten widok na Pacyfik... Co rano Adams ją budził i szli na spacer po plaży Potem wmuszał jej trochę jedzenia i cały czas nie odstępował jej na krok. Pilnował jej jak oczka w głowie. Potrzebowała go. A może to on potrzebował właśnie jej? Czasem zdarzało mu się przyłapać samego siebie na patrzeniu na jej długie rzęsy, kiedy była skupiona albo szeroki, szczery uśmiech, który starał się wywoływać albo, który pojawiał się, bo miała wyśmienity humor, ale jak można mieć inny humor w tak niesamowitym miejscu. Opalali się, pływali i zwiedzali. 



Rose chętnie ciągała go po urokliwych zatoczkach i pięknych zabytkach. Zaciągnęła go nawet do Lizbony. Teraz nie wiedział kto będzie się nią opiekował. Cała jej rodzina myślała, że z Rosie jest już okej. A kiedy wrócił do rzeczywistości, do deszczowego, zimnego, szarego Londynu stracił całą radość. Kopnął w jeden z koszy tak, że się przewrócił, a cała jego zawartość rozsypała się po betonowej płycie chodnika. Złapał szybko jakąś taksówkę i pospieszył się na rozpoczęcie roku. Co chwilę poganiał kierowcę warcząc i sycząc jakieś obelgi pod jego adresem. W końcu wysiadł przed szkołą zostawiając na siedzeniu jakieś 100£ więcej niż powinien i odszedł do campusu narzekając na wszystko co się da, nie pomijając pogody (naprawdę ładnej jak na Anglię, ale z Porto się nie równa), starego towarzystwa (dziwki Jones, kuzynki Atkinsona i wielu innych lasek), nowego towarzystwa (pierwszaków, których już wszędzie było pełno, nic nie wiedzieli, panoszyli się, a dziewczyny rzucały mu otwarte, zapraszające spojrzenia) tłustego angielskiego jedzenia i tego, że tak brakowało mu pysznej, angielskiej herbaty. Wszedł do apartamentu, trzasnął drzwiami i rzucił się na łóżko. Właśnie w takich chwilach potrzebował Claude. Kiedy wszystko frustrowało, irytowało, a brakowało mu tych emocji i tego jak mógł się z nią odstresować. Mógł się jeszcze z kimś pobić, ale, nie daj Boże, mógłby przegrać, a tego nie chce. Wypił zieloną herbatę z butelki, ubrał jeden z garniturów Armaniego i wyszedł. Za chwilę zaczynało się rozpoczęcie roku. Szedł przez plac niczym bóg seksu rzucając wszystkim pogardliwe spojrzenia zajął sobie miejsce w cieniu, w odpowiednim oddaleniu od ambony. Zaczął wypatrywać starych twarzy w nowym tłumie. Gdzieś Will całował Jones, skądś wzięła się tam Ashley, która rozmawiała z jakąś zrobioną laską. Nawet ładną, ale James gustował w naturalniejszych. Mignęła mu już wcześniej i nawet obiło mu się o uszy jej imię. Nazywała się Kelsey? Katie? Cami? Nie ważne. Ona też patrzyła na niego jak na mięso. Naiwna. Jeszcze w innym miejscu stali i rozmawiali kumple Stylesa z nim samym. Chyba czekali na Jones. Flirtowała z nimi jakaś Azjatka. Córka właściciela japońskiej restauracji. Sakura Chang. Ładna, ale zbyt płaska. Gdzieś stał Mike Collins i wpakowywał język do gardła jakiejś pierwszoklasistki, która nie wiedziała co ma robić, a chciała go odepchnąć. Stoczył się - przemknęło mu przez myśl. Dookoła zebrał się spory tłum. Uczniowie ustawili się w rzędach niedaleko podestu. Dyrektor zabrał głos:
- Drodzy uczniowie, grono pedagogiczne, zaproszeni goście, a także uczniowie z wymiany międzynarodowej. Tak, wymiany. W tym roku mamy zaszczyt gościć Cassię Cruz i Antonio Dominiqueza z Portugalii. Do Portugalii pojechali Rosallinda Rodriguez i Craig Lewis i będą przedstawiać tamtejszym uczniom naszą kulturę podobnie jak nasi goście przedstawią nam swoją. Następne kwestie: nasza szkoła w tym roku ma dostęp do pola golfowego państwa Adams. W tą przerwę letnią wyremontowaliśmy łazienki w zachodnim skrzydle campusu. W tym roku szkolnym, na przełomie maja i kwietnia odbędzie się wycieczka za granicę, propozycje przyjmują wychowawcy klas. Teraz pan Evans odczyta listę sal i wychowawców. Reszty informacji udzielą wam nauczyciele w klasach.
James uśmiechnął się pod nosem i odszedł w stronę szkoły. Idąc ramię w ramię z Cassią złapał ją za pośladek i z miną boga seksu wszedł do sali.

*

Jones szła obok Ashley. Scott wychwalała jakiegoś chłopaka i wrzucała na Cassię. Ciekawe jakim cudem dostała się do tej szkoły. W sumie to miała nadzianych rodziców, a kasa gra tu wielką rolę. Mamrotała coś właśnie o tym, że na pewno jest dobry w łóżku. Jaki jest przystojny, wysportowany, inteligentny, jak biegle włada językiem francuskim, najchętniej wyśpiewywałaby hymny na jego cześć. Jak można być tak pustym?! Ja się pytam: jak?!

Stały na końcu sali, pod tablicą była Cassia, a obok niej Antonio po jednej stronie i James po drugiej. Ash uparcie wpatrywała się w jednego z nich, wyraźnie ignorując słowa Evansa. Dominiquez był średnio przystojny i na pewno nie wyglądał jak typowy Portugalczyk. Miał bardzo jasne włosy, ciemne oczy i opaloną skórę. 
Ashley szturchnęła zasłuchaną Marie w żebra. Blondynka podskoczyła zaskoczona i rzuciła Scott spojrzenie pełne pretensji. Szatynka przewrócił oczami i westchnęła znudzona.
- Wiesz, że zawsze wygrywam? - uniosła brew.
- Nie bądź taka pewna siebie. Życie nie jest krainą spełniania życzeń - odparła, z założonymi rękami na piersiach, Anie.
- Widzisz go?
- Kogo?
- Jego - wskazała palcem na szatyna.
- No widzę, i co? - zmarszczyła brwi.
- Będzie mój.
- Skąd wiesz?
- Bo go chcę, a ja zawsze dostają to, czego chcę. Poza tym ta Portugalka na niego leci.
- I ty myślisz, że z nią wygrasz?
- Już mówiłam, ja ZAWSZE WYGRYWAM. Niezależnie od sytuacji.

Ann Marie prychnęła i wyszła z sali po skończonym wykładzie, którego kawałek jej umknął przez pustą szatynkę.

1 komentarz:

  1. Och Kochana ale cuuudowny rozdział! Taaak się cieszę, że wreszcie dodałaś. :) Nie moge się doczekać neeexta

    JOSIE SHIPPER FOREVER AND EVER!!! <3<3<3

    OdpowiedzUsuń