No, więc... Zaniedbuję was, bloga i opowiadanie. Nie mam pomysłu na fabułę, bo wszystko to wyszło jakby z dupy. Akcja kończy się jak się zaczęła ślubem. Ann zdradziła Willa z Harrym i jest z nim w ciąży, Atkinson nie wie o niczym i żeni się z dziewczyną. Rosie jest po odwyku, ona i James to narzeczeństwo. Liam i Lisa zostają małżeństwem, mają synka. Ashley nie kończy szkoły, zostaje na kasie w McDonaldzie. Styles znalazł sobie jakąś dziewczynę dopiero po 40, ona jest w wieku jego córki. Christopher trafia do więzienia na 10 lat za dillerstwo.
To nie jest tak, że kończę z pisaniem. Piszę inne opowiadanie, na które mam pomysł. Jest ono w trakcie przepisywania i będzie opublikowane dopiero kiedy skończę je pisać (jak się zepnę będzie to czerwiec, może wakacje). Będzie dopięte na ostatni guzik i perfekcyjne pod każdym względem, przynajmniej dla mnie. Kiedy się pojawi na pewno dam wam link.
piątek, 20 lutego 2015
niedziela, 15 lutego 2015
Rozdział 14
Uczniowie powoli wbijali się w szkolny rytm. Nauczyciele nie próżnowali zadając coraz to nowsze eseje, projekty i zadania, a sprawdziany i wszelkiego rodzaju zaliczenie nieuchronnie się zbliżały. Nawet goście z Portugalii nie byli oszczędzani. Tony, jak kazał się nazywać Dominiqez, okazał się bardzo ciekawą osobą. Nurkował, co weekend jeździł nad La Manche żeby popływać pod taflą zimnej wody wśród ryb, zbierając piękne muszle. Grał też na gitarze. Co jakiś czas można było go usłyszeć w, tak zwanym, pokoju wspólnym, w campusie. Przygrywał typowe Portugalskie piosenki, do niektórych nawet podśpiewywał, a później przyłączali się do niego inni. Cassia nie miała żadnych zainteresowań. Była zwykła, no może poza tym, ze śliniła się na widok Adamsa, jak wiele innych. Apropos Adamsa. Zły humor mu nie mijał, a wręcz pogarszał się z powodu nawału obowiązków. Korespondował z Rose. Dowiedział się, że musi chodzić do starej szkoły Tony'ego przez pół roku, a Antonio był z Lizbony. Zostanie w Portugalii przez pół roku. Nie było to wielkie zaskoczenie, ale jednak bardzo bolało to, że nie może jej kontrolować i sprawdzać czy wszystko jest w porządku. Bo co z tego, że mu to powie, napisze? I tak jej nie uwierzy. Will wrócił do Portsouth i widywał się z Anie tylko kiedy jeździła z Portugalczykiem nad morze. Uważali, ze to tylko utrwali ich związek (pierdolenie).
Jones właśnie rozwalała zadania z francuskiego, a Cassia robiła wszystko żeby jej w tym przeszkodzić: słuchała głośno muzyki, nuciła (a właściwie darła się przy tym tak, że słychać ją było za drzwiami) to, czego słuchała, pytała co chwilę o coś (zwykle były to głupoty).
- Za ile Rose wraca? - zapytała zirytowana Marie, nie odrywając się od pracy domowej. Musiała się ugryźć w język żeby nie zapytać 'kiedy wyjeżdżasz?' zupełnie przesłodzonym głosem, a znam osobiście osobę, która powiedziałaby to z wielką chęcią albo bardziej coś w stylu 'mam cię dość, jedź już sobie'. No, ale dość moich komentarzy, wróćmy do treści opowiadania.
- Za pół roku - uśmiechnęła się sztucznie Cruz.
- Co?!
Ann zatkało. Odłożyła długopis, fiszki, zakreślacz, ołówek i gumkę. Normalnie cały zestaw, ja używam tylko długopisu.
Jej mina zrzedła, już nie była taka pewna siebie. Na moment zniknęła Cassia i wszystko dookoła. Myślała, że może Rose pobędzie tam z miesiąc, może trochę dłużej. (Ale jak widać myślenie nie jest jej najmocniejszą stroną,) Sprzątnęła wszystko na swoje biurko i wyłączyła głośną muzykę. Ciężko opadła na poduszki i ukryła twarz w dłoniach. "Pamiętaj o oddychaniu, pamiętaj o oddychaniu" szeptała, jak mantrę. Nie mogła się rozpłakać, nie mogła okazać słabości. Nie płakała odkąd Harry był w szpitalu. Wtedy to wszystko ją przytłoczyło. - Przynieś mi lody - wymamrotała bardzo pewnie w stronę Casii. Portugalka nie mogła uwierzyć własnym uszom, była jej współlokatorką, a nie służącą.
- Za kogo ty mnie masz?! - prawie pisnęła oburzona. Warknęła jakieś przekleństwa pod nosem w stronę Brytyjki. Jones zerwała się z łóżka i przyniosła sobie, z ich pokojowej zamrażarki, prawie 3 litrowe opakowanie lodów czekoladowych i wielką łychę. - Wiesz, że jak to zeżresz to będziesz gruba?
- Boże, widzisz i nie grzmisz - ludzie wznoszą ręce do nieba na widok Cassii.
- Grzmię, ale plastik prądu nie przewodzi.
- Primo, zjesz, nie zeżresz. Secundo, niech cię to nie obchodzi.
Otworzyła pudło i zaczęła jeść wielkimi kęsami. Po 15 minutach zaczynała już kolejne. To był jej sposób żeby nie płakać. Jak tak dalej pójdzie, to ona na prawdę będzie gruba i nie wciśnie się już w żadne spodnie poniżej rozmiaru 40, a nosi 36, no 34 i pół.
- A rób sobie co chcesz - Cruz wzruszyła ramionami i wyszła z pokoju. Sprawdziła plan zajęć w bibliotece. James powinien być na swoim polu golfowym, więc najprawdopodobniej był jak najdalej od tamtego miejsca. On jako jeden z niewielu unikał tego miejsca jak ognia.
Przemierzała korytarze, nucąc Portugalskie piosenki, w poszukiwaniu Adamsa. O ile łatwiej by jej było, gdyby istniało coś takiego jak mapa Huncwotów, ale nie... bo po co? Komu to potrzebne... Natknęła się na niego dopiero w połowie parku, w jednej z tych mocno zacienionych części, tych, do których nawet w najbardziej słoneczny dzień światło tylko dzięki swojemu sprytowi wślizguje się, wcześniej błądząc w labiryncie gałęzi i liści. I nie może wrócić z powrotem.
Siedział zamyślony, pod drzewem wsłuchując się w panującą dookoła ciszę. Był taki skupiony, uśmiechał się do siebie jak kretyn, ale to wyglądało tak słodko. (Znaczy się, tylko w mniemaniu Cruz, dla mnie to on poważnie wyglądał jak idiota, ale to tylko opinia zwykłego narratora.) Jego rysy układały się zupełnie inaczej niż zazwyczaj, tak delikatnie. Oczy nie przeszywały spojrzeniem na wskroś, usta nie układały się w doskonale wyćwiczonym grymasie. Rzęsy rzucały cień na policzki. Wyglądał jak anioł. Teraz był jeszcze bardziej pociągający niż normalnie i pomyśleć, że tak prezentował się przy Rosie cały czas. Aż dziwne, ze się dziewczyna nie zakochała. Nie zwracał uwagi na to co działo się dookoła, nie widział jak Cassia wpatruje się w jego sylwetkę. Usiadła pod naprzeciwległym drzewem i obserwowała jego kąciki ust. To jak unosiły się pod dziwnym kątem, nie tak drwiąco, sztucznie, ale szczerze jak głupiemu do sera; to jak drżały przy okazji nienaturalności tej sytuacji, jakby wkładał w to tyle wysiłku, jakby zaraz na jego czole miały pojawić się kropelki potu. Może się bał, że ktoś go takiego zobaczy? Nie wiem.
- Czemu tak tu siedzisz sam? - wyrwała go z letargu, znudzona. Przecież ileż można się tak gapić?!
I w tym momencie czar prysł jak bańka mydlana. (Dum, dum, dum, duuummm,,,)
- Co? - zmarszczył brwi, a jego twarz stężała.
- Czemu ktoś taki jak ty, siedzi sam? - wyćwierkała.
- Co masz na myśli mówiąc 'ktoś taki jak ty'? - założył ręce na piersi (mmm... na tym umięśnionym torsie) i uniósł wysoko brew. Jak ona śmiała mu tak bezczelnie przerywać wsłuchiwanie się w ciszę i wspominanie wakacji.
- Jesteś dość popularny, przystojny i, zdaje się, masz wielu przyjaciół - wyjąkała zakłopotana. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jaką głupotę zrobiła. Jej policzki zapłonęły czerwienią, a w oczach zakręciły się łzy zażenowania. Przełknęła je, nie pozwalając sobie na chwilę słabości.
- Unikam lekcji golfa - odpowiedział je spokojnie, ale w duchu dusił się ze śmiechu. Z taką reakcją na swój widok się jeszcze nie spotkał. Jedne piszczały, inne pokrywały się czerwienią po same cebulki włosów, jeszcze inne po prostu uciekały przed nim. Portugalka ukryła twarz w dłoniach i walczyła z pokusą ucieczki. Nie mogła się zbłaźnić jeszcze bardziej. Przez chwilę w głowie Jamesa zaświtał pomysł odejścia od niej i odmówienia sobie rozrywki tygodnia. Tak dobrze bawił się ostatnio kiedy uczył Jones tańczyć. Jednak zrezygnował z tego i dalej wpatrywał się w czerwoną dziewczynę. Cassia zacisnęła palce w pięści i zaczęła głęboko oddychać. Wdech, wydech, wdech, wydech - powtarzała w myślach niczym mantrę. Wstała, wyprostowała się i odeszła ze spuszczoną głową. Adams wreszcie pękł i wybuchnął głośnym śmiechem, nie zwracając uwagi na to, czy Cruz jest dostatecznie daleko, by go nie słyszeć. Po dłuższej chwili rozbolał go od tego brzuch, więc ucichł i wrócił do swoich rozmyślań.
Błądził myślami po słonecznych miastach Portugalii, piaszczystych plażach, złocistym piasku rozsypanym w wydmy nad brzegami błękitnych wód, rozciągających się aż po horyzont. Wracał do widoku Rose wygrzewającej się na kolorowym ręczniku, śmiejącej się do niego szczerze, pływającej pod wodą. Wtedy jej włosy tak falowały i błyszczały jeszcze bardziej niż zwykle. Potrafił się wpatrywać w nie godzinami, patrzeć w jej oczy, obserwować jej długie rzęsy, które po wyjściu z wody pokrywały się kropelkami. Wspominał pyszne potrawy i miłych ludzi. Nie mógł tu już wytrzymasz, a szkoła i w sumie tylko szkoła go tu zatrzymywała. Wstał i jakby nigdy nic poszedł do kuchni. Tak bardzo potrzebował pysznej, angielskiej herbaty. Jedna z kucharek przy kości zaparzyła mu jego ulubioną Eal Gray. Ułożył na kubku zadbane dłonie i rozkoszował się zapachem napoju, który razem z parą docierał do jego nozdrzy. Nawet nie zauważył kiedy ostygł i teraz on oddawał ciepło porcelanie. Dookoła nie było już nikogo, więc siedział sam nie zwracając uwagi na otoczenie.
- Gdzie byłeś całe lato? - usłyszał jak zza ściany.
- W Porto - odparł nieobecnym głosem, nie bardzo go obchodziło z kim rozmawia.
- Harry o ciebie pytał - otrzeźwiło go to zupełnie. Obejrzał się przez ramię na blondyna stojącego obok.
- Sądziłem, że go nie lubisz.
- Ale Ann się z nim przyjaźni, więc nie miałem wyboru. Byli w pakiecie.
- Czyli co? Trójkąt?
Roześmiali się jak kiedyś. Jak prawdziwi przyjaciele, którymi byli od zawsze mimo różnicy wieku. Will był parę starszy od Jamesa.
- Nawet mnie nie strasz. Już wystarczy, że nie ja ją rozdziewiczyłem - uśmiechnął się krzywo. To tym uśmieszkiem zdobywał wszystkie dziewczyny przed Marie.
- Szukać dziewicy w tych czasach tylko ze świecą
Zapadła chwila ciszy. Nie tej niezręcznej, a tej błogiej, którą oboje tak uwielbiali, a nie mogli się nią za często rozkoszować. Wreszcie James postanowił ją przerwać:
- Co ty tu w ogóle robisz? Nie powinno cię być w Potsmouth?
- Mama kazała mi sprawdzić co u Ashley. Wiesz chodzi tu teraz do szkoły. Ja przy okazji zajrzałem do Ann.
Adams wzruszył ramionami i zaprowadził kumpla do swojego pokoju. Wreszcie mogli spokojnie pogadać bez trajkoczącej nad uchem Scott.
- Twoja kuzynka - zaczął.
- Ash? - blondyn zmarszczył brwi, na co szatyn krótko skinął głową. - Co z nią?
- Mam wrażenie, że jej się podobam, a ona tylko ćwierka i ma na twarzy taki sztuczny uśmiech, jakby chciała udowodnić, że zdobędzie mnie po trupach.
- Nie jest taka zła. Trzeba ją tylko lepiej poznać.
niedziela, 11 stycznia 2015
Rozdział 13
1 września 2010, Londyn
Ann Marie rozpakowywała właśnie swoje walizki. Przyjechała wcześniej na miejsce, bo przed rozpoczęciem jest tyle roboty. Trzeba się ubrać, umalować, odwiedzić chłopaków. Ich firma całkiem nieźle sobie radzi na rynku. Odkąd Harry wyszedł ze szpitala coś nimi wstrząsnęło i zaczęli rozwijać biznes, a ostatnio wygrali przetarg na dość duże zamówienie. Aż dziwne, że zarabiają tak dużo z takim małym wykształceniem. W tym roku Styles i Jones wyjechali na dość krótko przez stan zdrowia chłopaka. Tydzień w Irlandii. Poznali tam niejakiego Niala Horana, miły chłopak. Przyjechał z nimi do stolicy Anglii i też włączył się do firmy. Super piątka minus jeden. Anie odwiedziła tatę, Willa i Ash, z którą się dość zakolegowała. W sumie to Scott cały czas była jej wrzodem na tyłku, więc z czasem się do niej przyzwyczaiła. Wracając do Jones, która właśnie kończyła się szykować do wyjścia. Jeszcze tylko upiąć fale do góry i gotowe. W pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Ale jak to, przecież Rose ma klucze? Marie otworzyła drzwi ze zmarszczonymi brwiami. Za progiem stała dziewczyna średniego wzrostu o egzotycznej urodzie. Czekoladowe włosy sięgały łopatek, opalona skóra tak bardzo różniła się od skóry Jones, a jasne, błyszczące oczy dodawały tajemniczości. Wyglądała na jakieś 21 lat. Powiedziała coś do osoby, z którą rozmawiała przez telefon i wsunęła się do pokoju.
- Hej, jestem Cassia. Jestem z wymiany i teraz mam tu mieszkać z Ann Marie Jones. To ty? - uśmiechnęła się do zdziwionej Anie i padła na wolne łóżko. Łóżko Rose, oczywiście.
- Tak. Ale tu mieszka Rose Rodriguez i nie mamy więcej łóżek - zmarszczyła brwi.
- Takie miałam polecenia od dyrektora i pani Martinez.
Ann zostawiła ją samą. Spiesznym krokiem wyszła na zewnątrz. Czekał tam na nią Will. Wyglądał bardzo przystojnie. Zmienił fryzurę na krótszą, nie golił się od kilku dni tak, że teraz na brodzie miał seksowny zarost, a w garniaku i pod krawatem prezentował się świetnie. Cmoknęła go krótko w usta i opadła na pięty. Był strasznie wysoki. Dziewczyny rzucały mu zapraszające, słodkie spojrzenia spod rzęs. Jones mroziła je chłodnymi spojrzeniami i ostentacyjnie zaciskała palce między jego palcami. Są parą od miesiąca.
- Wiesz, że mam w pokoju laskę z wymiany z Portugalii? - posłała mu pytające spojrzenie.
- A co z Rosie? - spojrzał na nią smutno.
No i właśnie o to chodziło. Rose. James zniknął na całe lato, a jej przyjaciółka wręcz wyparowała. Przynajmniej powiedziała gdzie jest.
- Nie mam pojęcia, ale tak cholernie za nią tęsknię! - jęknęła zrozpaczona.
- No to do niej napisz. Zadzwoń. Cokolwiek.
- Nie mogę. Przecież nie chciała żeby ktoś z nią jechał, ani ktokolwiek wiedział.
Spacerowali bez celu, rozmawiając, śmiejąc się i dyskutując o przyszłości. Mieli dość dobre humory i pogoda nawet dopisywała. I tak szli i szli ciesząc się swoim towarzystwem.
- Cholera jasna, mam gdzieś ten korek! Masz tu być za 3 minuty albo możesz wcale nie przyjeżdżać.
- Ależ paniczu James, przecież nie przefrunę nad tymi wszystkimi samochodami - próbował się bronić szofer, ale w starciu z wściekłym Adamsem nie miał żadnych szans.
- Od dzisiaj jesteś bezrobotny - warknął mężczyzna groźnie i rozłączył się gwałtownie. - Pierdolony dupek... - mruczał obelgi pod nosem.
Spędził z Rose 2 miesiące i nie miał najmniejszej ochoty wracać do Londynu, do dziwki Jones i sztywnej rodziny. Zakochał się w Portugalii, w Porto. Pokochał jasny pensjonat, tak przyjazny dla niego. Jej rodzinę, pogodę, jedzenie i urokliwe, białe kościółki, miasteczka, gwar targów, kolorowe chusty i piękne kobiety w skąpych bikini. Na początku, co prawda, ciężko mu było dogadać się z Rose, ale potem przywykła. W końcu mieszkał tylko piętro niżej, w najbardziej ekskluzywnym pokoju. Szału, co prawda, nie było, ale James go uwielbiał. I ten widok na Pacyfik... Co rano Adams ją budził i szli na spacer po plaży Potem wmuszał jej trochę jedzenia i cały czas nie odstępował jej na krok. Pilnował jej jak oczka w głowie. Potrzebowała go. A może to on potrzebował właśnie jej? Czasem zdarzało mu się przyłapać samego siebie na patrzeniu na jej długie rzęsy, kiedy była skupiona albo szeroki, szczery uśmiech, który starał się wywoływać albo, który pojawiał się, bo miała wyśmienity humor, ale jak można mieć inny humor w tak niesamowitym miejscu. Opalali się, pływali i zwiedzali.
Rose chętnie ciągała go po urokliwych zatoczkach i pięknych zabytkach. Zaciągnęła go nawet do Lizbony. Teraz nie wiedział kto będzie się nią opiekował. Cała jej rodzina myślała, że z Rosie jest już okej. A kiedy wrócił do rzeczywistości, do deszczowego, zimnego, szarego Londynu stracił całą radość. Kopnął w jeden z koszy tak, że się przewrócił, a cała jego zawartość rozsypała się po betonowej płycie chodnika. Złapał szybko jakąś taksówkę i pospieszył się na rozpoczęcie roku. Co chwilę poganiał kierowcę warcząc i sycząc jakieś obelgi pod jego adresem. W końcu wysiadł przed szkołą zostawiając na siedzeniu jakieś 100£ więcej niż powinien i odszedł do campusu narzekając na wszystko co się da, nie pomijając pogody (naprawdę ładnej jak na Anglię, ale z Porto się nie równa), starego towarzystwa (dziwki Jones, kuzynki Atkinsona i wielu innych lasek), nowego towarzystwa (pierwszaków, których już wszędzie było pełno, nic nie wiedzieli, panoszyli się, a dziewczyny rzucały mu otwarte, zapraszające spojrzenia) tłustego angielskiego jedzenia i tego, że tak brakowało mu pysznej, angielskiej herbaty. Wszedł do apartamentu, trzasnął drzwiami i rzucił się na łóżko. Właśnie w takich chwilach potrzebował Claude. Kiedy wszystko frustrowało, irytowało, a brakowało mu tych emocji i tego jak mógł się z nią odstresować. Mógł się jeszcze z kimś pobić, ale, nie daj Boże, mógłby przegrać, a tego nie chce. Wypił zieloną herbatę z butelki, ubrał jeden z garniturów Armaniego i wyszedł. Za chwilę zaczynało się rozpoczęcie roku. Szedł przez plac niczym bóg seksu rzucając wszystkim pogardliwe spojrzenia zajął sobie miejsce w cieniu, w odpowiednim oddaleniu od ambony. Zaczął wypatrywać starych twarzy w nowym tłumie. Gdzieś Will całował Jones, skądś wzięła się tam Ashley, która rozmawiała z jakąś zrobioną laską. Nawet ładną, ale James gustował w naturalniejszych. Mignęła mu już wcześniej i nawet obiło mu się o uszy jej imię. Nazywała się Kelsey? Katie? Cami? Nie ważne. Ona też patrzyła na niego jak na mięso. Naiwna. Jeszcze w innym miejscu stali i rozmawiali kumple Stylesa z nim samym. Chyba czekali na Jones. Flirtowała z nimi jakaś Azjatka. Córka właściciela japońskiej restauracji. Sakura Chang. Ładna, ale zbyt płaska. Gdzieś stał Mike Collins i wpakowywał język do gardła jakiejś pierwszoklasistki, która nie wiedziała co ma robić, a chciała go odepchnąć. Stoczył się - przemknęło mu przez myśl. Dookoła zebrał się spory tłum. Uczniowie ustawili się w rzędach niedaleko podestu. Dyrektor zabrał głos:
- Drodzy uczniowie, grono pedagogiczne, zaproszeni goście, a także uczniowie z wymiany międzynarodowej. Tak, wymiany. W tym roku mamy zaszczyt gościć Cassię Cruz i Antonio Dominiqueza z Portugalii. Do Portugalii pojechali Rosallinda Rodriguez i Craig Lewis i będą przedstawiać tamtejszym uczniom naszą kulturę podobnie jak nasi goście przedstawią nam swoją. Następne kwestie: nasza szkoła w tym roku ma dostęp do pola golfowego państwa Adams. W tą przerwę letnią wyremontowaliśmy łazienki w zachodnim skrzydle campusu. W tym roku szkolnym, na przełomie maja i kwietnia odbędzie się wycieczka za granicę, propozycje przyjmują wychowawcy klas. Teraz pan Evans odczyta listę sal i wychowawców. Reszty informacji udzielą wam nauczyciele w klasach.
James uśmiechnął się pod nosem i odszedł w stronę szkoły. Idąc ramię w ramię z Cassią złapał ją za pośladek i z miną boga seksu wszedł do sali.
Jones szła obok Ashley. Scott wychwalała jakiegoś chłopaka i wrzucała na Cassię. Ciekawe jakim cudem dostała się do tej szkoły. W sumie to miała nadzianych rodziców, a kasa gra tu wielką rolę. Mamrotała coś właśnie o tym, że na pewno jest dobry w łóżku. Jaki jest przystojny, wysportowany, inteligentny, jak biegle włada językiem francuskim, najchętniej wyśpiewywałaby hymny na jego cześć. Jak można być tak pustym?! Ja się pytam: jak?!
Stały na końcu sali, pod tablicą była Cassia, a obok niej Antonio po jednej stronie i James po drugiej. Ash uparcie wpatrywała się w jednego z nich, wyraźnie ignorując słowa Evansa. Dominiquez był średnio przystojny i na pewno nie wyglądał jak typowy Portugalczyk. Miał bardzo jasne włosy, ciemne oczy i opaloną skórę.
Ashley szturchnęła zasłuchaną Marie w żebra. Blondynka podskoczyła zaskoczona i rzuciła Scott spojrzenie pełne pretensji. Szatynka przewrócił oczami i westchnęła znudzona.
- Wiesz, że zawsze wygrywam? - uniosła brew.
- Nie bądź taka pewna siebie. Życie nie jest krainą spełniania życzeń - odparła, z założonymi rękami na piersiach, Anie.
- Hej, jestem Cassia. Jestem z wymiany i teraz mam tu mieszkać z Ann Marie Jones. To ty? - uśmiechnęła się do zdziwionej Anie i padła na wolne łóżko. Łóżko Rose, oczywiście.
- Tak. Ale tu mieszka Rose Rodriguez i nie mamy więcej łóżek - zmarszczyła brwi.
- Takie miałam polecenia od dyrektora i pani Martinez.
Ann zostawiła ją samą. Spiesznym krokiem wyszła na zewnątrz. Czekał tam na nią Will. Wyglądał bardzo przystojnie. Zmienił fryzurę na krótszą, nie golił się od kilku dni tak, że teraz na brodzie miał seksowny zarost, a w garniaku i pod krawatem prezentował się świetnie. Cmoknęła go krótko w usta i opadła na pięty. Był strasznie wysoki. Dziewczyny rzucały mu zapraszające, słodkie spojrzenia spod rzęs. Jones mroziła je chłodnymi spojrzeniami i ostentacyjnie zaciskała palce między jego palcami. Są parą od miesiąca.
- Wiesz, że mam w pokoju laskę z wymiany z Portugalii? - posłała mu pytające spojrzenie.
- A co z Rosie? - spojrzał na nią smutno.
No i właśnie o to chodziło. Rose. James zniknął na całe lato, a jej przyjaciółka wręcz wyparowała. Przynajmniej powiedziała gdzie jest.
- Nie mam pojęcia, ale tak cholernie za nią tęsknię! - jęknęła zrozpaczona.
- No to do niej napisz. Zadzwoń. Cokolwiek.
- Nie mogę. Przecież nie chciała żeby ktoś z nią jechał, ani ktokolwiek wiedział.
Spacerowali bez celu, rozmawiając, śmiejąc się i dyskutując o przyszłości. Mieli dość dobre humory i pogoda nawet dopisywała. I tak szli i szli ciesząc się swoim towarzystwem.
*
- Ależ paniczu James, przecież nie przefrunę nad tymi wszystkimi samochodami - próbował się bronić szofer, ale w starciu z wściekłym Adamsem nie miał żadnych szans.
- Od dzisiaj jesteś bezrobotny - warknął mężczyzna groźnie i rozłączył się gwałtownie. - Pierdolony dupek... - mruczał obelgi pod nosem.
Spędził z Rose 2 miesiące i nie miał najmniejszej ochoty wracać do Londynu, do dziwki Jones i sztywnej rodziny. Zakochał się w Portugalii, w Porto. Pokochał jasny pensjonat, tak przyjazny dla niego. Jej rodzinę, pogodę, jedzenie i urokliwe, białe kościółki, miasteczka, gwar targów, kolorowe chusty i piękne kobiety w skąpych bikini. Na początku, co prawda, ciężko mu było dogadać się z Rose, ale potem przywykła. W końcu mieszkał tylko piętro niżej, w najbardziej ekskluzywnym pokoju. Szału, co prawda, nie było, ale James go uwielbiał. I ten widok na Pacyfik... Co rano Adams ją budził i szli na spacer po plaży Potem wmuszał jej trochę jedzenia i cały czas nie odstępował jej na krok. Pilnował jej jak oczka w głowie. Potrzebowała go. A może to on potrzebował właśnie jej? Czasem zdarzało mu się przyłapać samego siebie na patrzeniu na jej długie rzęsy, kiedy była skupiona albo szeroki, szczery uśmiech, który starał się wywoływać albo, który pojawiał się, bo miała wyśmienity humor, ale jak można mieć inny humor w tak niesamowitym miejscu. Opalali się, pływali i zwiedzali.
Rose chętnie ciągała go po urokliwych zatoczkach i pięknych zabytkach. Zaciągnęła go nawet do Lizbony. Teraz nie wiedział kto będzie się nią opiekował. Cała jej rodzina myślała, że z Rosie jest już okej. A kiedy wrócił do rzeczywistości, do deszczowego, zimnego, szarego Londynu stracił całą radość. Kopnął w jeden z koszy tak, że się przewrócił, a cała jego zawartość rozsypała się po betonowej płycie chodnika. Złapał szybko jakąś taksówkę i pospieszył się na rozpoczęcie roku. Co chwilę poganiał kierowcę warcząc i sycząc jakieś obelgi pod jego adresem. W końcu wysiadł przed szkołą zostawiając na siedzeniu jakieś 100£ więcej niż powinien i odszedł do campusu narzekając na wszystko co się da, nie pomijając pogody (naprawdę ładnej jak na Anglię, ale z Porto się nie równa), starego towarzystwa (dziwki Jones, kuzynki Atkinsona i wielu innych lasek), nowego towarzystwa (pierwszaków, których już wszędzie było pełno, nic nie wiedzieli, panoszyli się, a dziewczyny rzucały mu otwarte, zapraszające spojrzenia) tłustego angielskiego jedzenia i tego, że tak brakowało mu pysznej, angielskiej herbaty. Wszedł do apartamentu, trzasnął drzwiami i rzucił się na łóżko. Właśnie w takich chwilach potrzebował Claude. Kiedy wszystko frustrowało, irytowało, a brakowało mu tych emocji i tego jak mógł się z nią odstresować. Mógł się jeszcze z kimś pobić, ale, nie daj Boże, mógłby przegrać, a tego nie chce. Wypił zieloną herbatę z butelki, ubrał jeden z garniturów Armaniego i wyszedł. Za chwilę zaczynało się rozpoczęcie roku. Szedł przez plac niczym bóg seksu rzucając wszystkim pogardliwe spojrzenia zajął sobie miejsce w cieniu, w odpowiednim oddaleniu od ambony. Zaczął wypatrywać starych twarzy w nowym tłumie. Gdzieś Will całował Jones, skądś wzięła się tam Ashley, która rozmawiała z jakąś zrobioną laską. Nawet ładną, ale James gustował w naturalniejszych. Mignęła mu już wcześniej i nawet obiło mu się o uszy jej imię. Nazywała się Kelsey? Katie? Cami? Nie ważne. Ona też patrzyła na niego jak na mięso. Naiwna. Jeszcze w innym miejscu stali i rozmawiali kumple Stylesa z nim samym. Chyba czekali na Jones. Flirtowała z nimi jakaś Azjatka. Córka właściciela japońskiej restauracji. Sakura Chang. Ładna, ale zbyt płaska. Gdzieś stał Mike Collins i wpakowywał język do gardła jakiejś pierwszoklasistki, która nie wiedziała co ma robić, a chciała go odepchnąć. Stoczył się - przemknęło mu przez myśl. Dookoła zebrał się spory tłum. Uczniowie ustawili się w rzędach niedaleko podestu. Dyrektor zabrał głos:
- Drodzy uczniowie, grono pedagogiczne, zaproszeni goście, a także uczniowie z wymiany międzynarodowej. Tak, wymiany. W tym roku mamy zaszczyt gościć Cassię Cruz i Antonio Dominiqueza z Portugalii. Do Portugalii pojechali Rosallinda Rodriguez i Craig Lewis i będą przedstawiać tamtejszym uczniom naszą kulturę podobnie jak nasi goście przedstawią nam swoją. Następne kwestie: nasza szkoła w tym roku ma dostęp do pola golfowego państwa Adams. W tą przerwę letnią wyremontowaliśmy łazienki w zachodnim skrzydle campusu. W tym roku szkolnym, na przełomie maja i kwietnia odbędzie się wycieczka za granicę, propozycje przyjmują wychowawcy klas. Teraz pan Evans odczyta listę sal i wychowawców. Reszty informacji udzielą wam nauczyciele w klasach.
James uśmiechnął się pod nosem i odszedł w stronę szkoły. Idąc ramię w ramię z Cassią złapał ją za pośladek i z miną boga seksu wszedł do sali.
*
Jones szła obok Ashley. Scott wychwalała jakiegoś chłopaka i wrzucała na Cassię. Ciekawe jakim cudem dostała się do tej szkoły. W sumie to miała nadzianych rodziców, a kasa gra tu wielką rolę. Mamrotała coś właśnie o tym, że na pewno jest dobry w łóżku. Jaki jest przystojny, wysportowany, inteligentny, jak biegle włada językiem francuskim, najchętniej wyśpiewywałaby hymny na jego cześć. Jak można być tak pustym?! Ja się pytam: jak?!
Stały na końcu sali, pod tablicą była Cassia, a obok niej Antonio po jednej stronie i James po drugiej. Ash uparcie wpatrywała się w jednego z nich, wyraźnie ignorując słowa Evansa. Dominiquez był średnio przystojny i na pewno nie wyglądał jak typowy Portugalczyk. Miał bardzo jasne włosy, ciemne oczy i opaloną skórę.
Ashley szturchnęła zasłuchaną Marie w żebra. Blondynka podskoczyła zaskoczona i rzuciła Scott spojrzenie pełne pretensji. Szatynka przewrócił oczami i westchnęła znudzona.
- Wiesz, że zawsze wygrywam? - uniosła brew.
- Nie bądź taka pewna siebie. Życie nie jest krainą spełniania życzeń - odparła, z założonymi rękami na piersiach, Anie.
- Widzisz go?
- Kogo?
- Jego - wskazała palcem na szatyna.
- No widzę, i co? - zmarszczyła brwi.
- Będzie mój.
- Skąd wiesz?
- Bo go chcę, a ja zawsze dostają to, czego chcę. Poza tym ta Portugalka na niego leci.
- I ty myślisz, że z nią wygrasz?
- Już mówiłam, ja ZAWSZE WYGRYWAM. Niezależnie od sytuacji.
Ann Marie prychnęła i wyszła z sali po skończonym wykładzie, którego kawałek jej umknął przez pustą szatynkę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)