No, więc... Zaniedbuję was, bloga i opowiadanie. Nie mam pomysłu na fabułę, bo wszystko to wyszło jakby z dupy. Akcja kończy się jak się zaczęła ślubem. Ann zdradziła Willa z Harrym i jest z nim w ciąży, Atkinson nie wie o niczym i żeni się z dziewczyną. Rosie jest po odwyku, ona i James to narzeczeństwo. Liam i Lisa zostają małżeństwem, mają synka. Ashley nie kończy szkoły, zostaje na kasie w McDonaldzie. Styles znalazł sobie jakąś dziewczynę dopiero po 40, ona jest w wieku jego córki. Christopher trafia do więzienia na 10 lat za dillerstwo.
To nie jest tak, że kończę z pisaniem. Piszę inne opowiadanie, na które mam pomysł. Jest ono w trakcie przepisywania i będzie opublikowane dopiero kiedy skończę je pisać (jak się zepnę będzie to czerwiec, może wakacje). Będzie dopięte na ostatni guzik i perfekcyjne pod każdym względem, przynajmniej dla mnie. Kiedy się pojawi na pewno dam wam link.
piątek, 20 lutego 2015
niedziela, 15 lutego 2015
Rozdział 14
Uczniowie powoli wbijali się w szkolny rytm. Nauczyciele nie próżnowali zadając coraz to nowsze eseje, projekty i zadania, a sprawdziany i wszelkiego rodzaju zaliczenie nieuchronnie się zbliżały. Nawet goście z Portugalii nie byli oszczędzani. Tony, jak kazał się nazywać Dominiqez, okazał się bardzo ciekawą osobą. Nurkował, co weekend jeździł nad La Manche żeby popływać pod taflą zimnej wody wśród ryb, zbierając piękne muszle. Grał też na gitarze. Co jakiś czas można było go usłyszeć w, tak zwanym, pokoju wspólnym, w campusie. Przygrywał typowe Portugalskie piosenki, do niektórych nawet podśpiewywał, a później przyłączali się do niego inni. Cassia nie miała żadnych zainteresowań. Była zwykła, no może poza tym, ze śliniła się na widok Adamsa, jak wiele innych. Apropos Adamsa. Zły humor mu nie mijał, a wręcz pogarszał się z powodu nawału obowiązków. Korespondował z Rose. Dowiedział się, że musi chodzić do starej szkoły Tony'ego przez pół roku, a Antonio był z Lizbony. Zostanie w Portugalii przez pół roku. Nie było to wielkie zaskoczenie, ale jednak bardzo bolało to, że nie może jej kontrolować i sprawdzać czy wszystko jest w porządku. Bo co z tego, że mu to powie, napisze? I tak jej nie uwierzy. Will wrócił do Portsouth i widywał się z Anie tylko kiedy jeździła z Portugalczykiem nad morze. Uważali, ze to tylko utrwali ich związek (pierdolenie).
Jones właśnie rozwalała zadania z francuskiego, a Cassia robiła wszystko żeby jej w tym przeszkodzić: słuchała głośno muzyki, nuciła (a właściwie darła się przy tym tak, że słychać ją było za drzwiami) to, czego słuchała, pytała co chwilę o coś (zwykle były to głupoty).
- Za ile Rose wraca? - zapytała zirytowana Marie, nie odrywając się od pracy domowej. Musiała się ugryźć w język żeby nie zapytać 'kiedy wyjeżdżasz?' zupełnie przesłodzonym głosem, a znam osobiście osobę, która powiedziałaby to z wielką chęcią albo bardziej coś w stylu 'mam cię dość, jedź już sobie'. No, ale dość moich komentarzy, wróćmy do treści opowiadania.
- Za pół roku - uśmiechnęła się sztucznie Cruz.
- Co?!
Ann zatkało. Odłożyła długopis, fiszki, zakreślacz, ołówek i gumkę. Normalnie cały zestaw, ja używam tylko długopisu.
Jej mina zrzedła, już nie była taka pewna siebie. Na moment zniknęła Cassia i wszystko dookoła. Myślała, że może Rose pobędzie tam z miesiąc, może trochę dłużej. (Ale jak widać myślenie nie jest jej najmocniejszą stroną,) Sprzątnęła wszystko na swoje biurko i wyłączyła głośną muzykę. Ciężko opadła na poduszki i ukryła twarz w dłoniach. "Pamiętaj o oddychaniu, pamiętaj o oddychaniu" szeptała, jak mantrę. Nie mogła się rozpłakać, nie mogła okazać słabości. Nie płakała odkąd Harry był w szpitalu. Wtedy to wszystko ją przytłoczyło. - Przynieś mi lody - wymamrotała bardzo pewnie w stronę Casii. Portugalka nie mogła uwierzyć własnym uszom, była jej współlokatorką, a nie służącą.
- Za kogo ty mnie masz?! - prawie pisnęła oburzona. Warknęła jakieś przekleństwa pod nosem w stronę Brytyjki. Jones zerwała się z łóżka i przyniosła sobie, z ich pokojowej zamrażarki, prawie 3 litrowe opakowanie lodów czekoladowych i wielką łychę. - Wiesz, że jak to zeżresz to będziesz gruba?
- Boże, widzisz i nie grzmisz - ludzie wznoszą ręce do nieba na widok Cassii.
- Grzmię, ale plastik prądu nie przewodzi.
- Primo, zjesz, nie zeżresz. Secundo, niech cię to nie obchodzi.
Otworzyła pudło i zaczęła jeść wielkimi kęsami. Po 15 minutach zaczynała już kolejne. To był jej sposób żeby nie płakać. Jak tak dalej pójdzie, to ona na prawdę będzie gruba i nie wciśnie się już w żadne spodnie poniżej rozmiaru 40, a nosi 36, no 34 i pół.
- A rób sobie co chcesz - Cruz wzruszyła ramionami i wyszła z pokoju. Sprawdziła plan zajęć w bibliotece. James powinien być na swoim polu golfowym, więc najprawdopodobniej był jak najdalej od tamtego miejsca. On jako jeden z niewielu unikał tego miejsca jak ognia.
Przemierzała korytarze, nucąc Portugalskie piosenki, w poszukiwaniu Adamsa. O ile łatwiej by jej było, gdyby istniało coś takiego jak mapa Huncwotów, ale nie... bo po co? Komu to potrzebne... Natknęła się na niego dopiero w połowie parku, w jednej z tych mocno zacienionych części, tych, do których nawet w najbardziej słoneczny dzień światło tylko dzięki swojemu sprytowi wślizguje się, wcześniej błądząc w labiryncie gałęzi i liści. I nie może wrócić z powrotem.
Siedział zamyślony, pod drzewem wsłuchując się w panującą dookoła ciszę. Był taki skupiony, uśmiechał się do siebie jak kretyn, ale to wyglądało tak słodko. (Znaczy się, tylko w mniemaniu Cruz, dla mnie to on poważnie wyglądał jak idiota, ale to tylko opinia zwykłego narratora.) Jego rysy układały się zupełnie inaczej niż zazwyczaj, tak delikatnie. Oczy nie przeszywały spojrzeniem na wskroś, usta nie układały się w doskonale wyćwiczonym grymasie. Rzęsy rzucały cień na policzki. Wyglądał jak anioł. Teraz był jeszcze bardziej pociągający niż normalnie i pomyśleć, że tak prezentował się przy Rosie cały czas. Aż dziwne, ze się dziewczyna nie zakochała. Nie zwracał uwagi na to co działo się dookoła, nie widział jak Cassia wpatruje się w jego sylwetkę. Usiadła pod naprzeciwległym drzewem i obserwowała jego kąciki ust. To jak unosiły się pod dziwnym kątem, nie tak drwiąco, sztucznie, ale szczerze jak głupiemu do sera; to jak drżały przy okazji nienaturalności tej sytuacji, jakby wkładał w to tyle wysiłku, jakby zaraz na jego czole miały pojawić się kropelki potu. Może się bał, że ktoś go takiego zobaczy? Nie wiem.
- Czemu tak tu siedzisz sam? - wyrwała go z letargu, znudzona. Przecież ileż można się tak gapić?!
I w tym momencie czar prysł jak bańka mydlana. (Dum, dum, dum, duuummm,,,)
- Co? - zmarszczył brwi, a jego twarz stężała.
- Czemu ktoś taki jak ty, siedzi sam? - wyćwierkała.
- Co masz na myśli mówiąc 'ktoś taki jak ty'? - założył ręce na piersi (mmm... na tym umięśnionym torsie) i uniósł wysoko brew. Jak ona śmiała mu tak bezczelnie przerywać wsłuchiwanie się w ciszę i wspominanie wakacji.
- Jesteś dość popularny, przystojny i, zdaje się, masz wielu przyjaciół - wyjąkała zakłopotana. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jaką głupotę zrobiła. Jej policzki zapłonęły czerwienią, a w oczach zakręciły się łzy zażenowania. Przełknęła je, nie pozwalając sobie na chwilę słabości.
- Unikam lekcji golfa - odpowiedział je spokojnie, ale w duchu dusił się ze śmiechu. Z taką reakcją na swój widok się jeszcze nie spotkał. Jedne piszczały, inne pokrywały się czerwienią po same cebulki włosów, jeszcze inne po prostu uciekały przed nim. Portugalka ukryła twarz w dłoniach i walczyła z pokusą ucieczki. Nie mogła się zbłaźnić jeszcze bardziej. Przez chwilę w głowie Jamesa zaświtał pomysł odejścia od niej i odmówienia sobie rozrywki tygodnia. Tak dobrze bawił się ostatnio kiedy uczył Jones tańczyć. Jednak zrezygnował z tego i dalej wpatrywał się w czerwoną dziewczynę. Cassia zacisnęła palce w pięści i zaczęła głęboko oddychać. Wdech, wydech, wdech, wydech - powtarzała w myślach niczym mantrę. Wstała, wyprostowała się i odeszła ze spuszczoną głową. Adams wreszcie pękł i wybuchnął głośnym śmiechem, nie zwracając uwagi na to, czy Cruz jest dostatecznie daleko, by go nie słyszeć. Po dłuższej chwili rozbolał go od tego brzuch, więc ucichł i wrócił do swoich rozmyślań.
Błądził myślami po słonecznych miastach Portugalii, piaszczystych plażach, złocistym piasku rozsypanym w wydmy nad brzegami błękitnych wód, rozciągających się aż po horyzont. Wracał do widoku Rose wygrzewającej się na kolorowym ręczniku, śmiejącej się do niego szczerze, pływającej pod wodą. Wtedy jej włosy tak falowały i błyszczały jeszcze bardziej niż zwykle. Potrafił się wpatrywać w nie godzinami, patrzeć w jej oczy, obserwować jej długie rzęsy, które po wyjściu z wody pokrywały się kropelkami. Wspominał pyszne potrawy i miłych ludzi. Nie mógł tu już wytrzymasz, a szkoła i w sumie tylko szkoła go tu zatrzymywała. Wstał i jakby nigdy nic poszedł do kuchni. Tak bardzo potrzebował pysznej, angielskiej herbaty. Jedna z kucharek przy kości zaparzyła mu jego ulubioną Eal Gray. Ułożył na kubku zadbane dłonie i rozkoszował się zapachem napoju, który razem z parą docierał do jego nozdrzy. Nawet nie zauważył kiedy ostygł i teraz on oddawał ciepło porcelanie. Dookoła nie było już nikogo, więc siedział sam nie zwracając uwagi na otoczenie.
- Gdzie byłeś całe lato? - usłyszał jak zza ściany.
- W Porto - odparł nieobecnym głosem, nie bardzo go obchodziło z kim rozmawia.
- Harry o ciebie pytał - otrzeźwiło go to zupełnie. Obejrzał się przez ramię na blondyna stojącego obok.
- Sądziłem, że go nie lubisz.
- Ale Ann się z nim przyjaźni, więc nie miałem wyboru. Byli w pakiecie.
- Czyli co? Trójkąt?
Roześmiali się jak kiedyś. Jak prawdziwi przyjaciele, którymi byli od zawsze mimo różnicy wieku. Will był parę starszy od Jamesa.
- Nawet mnie nie strasz. Już wystarczy, że nie ja ją rozdziewiczyłem - uśmiechnął się krzywo. To tym uśmieszkiem zdobywał wszystkie dziewczyny przed Marie.
- Szukać dziewicy w tych czasach tylko ze świecą
Zapadła chwila ciszy. Nie tej niezręcznej, a tej błogiej, którą oboje tak uwielbiali, a nie mogli się nią za często rozkoszować. Wreszcie James postanowił ją przerwać:
- Co ty tu w ogóle robisz? Nie powinno cię być w Potsmouth?
- Mama kazała mi sprawdzić co u Ashley. Wiesz chodzi tu teraz do szkoły. Ja przy okazji zajrzałem do Ann.
Adams wzruszył ramionami i zaprowadził kumpla do swojego pokoju. Wreszcie mogli spokojnie pogadać bez trajkoczącej nad uchem Scott.
- Twoja kuzynka - zaczął.
- Ash? - blondyn zmarszczył brwi, na co szatyn krótko skinął głową. - Co z nią?
- Mam wrażenie, że jej się podobam, a ona tylko ćwierka i ma na twarzy taki sztuczny uśmiech, jakby chciała udowodnić, że zdobędzie mnie po trupach.
- Nie jest taka zła. Trzeba ją tylko lepiej poznać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)